Po zakończeniu roku szkolnego Leokadia wpadła do mojego domu radosna, jak mało kiedy. Pierwszy raz zobaczyłem ją ubraną w coś czarnego, chociaż była to jedynie spódnica. Na głowie miała wianek ze stokrotek, co równoważyło jej poważny wygląd.
– Czuje to pan? – zapytała od progu.
– Co takiego?
– Wolność! Wolność, proszę pana! Unosi się w powietrzu, biegnie z wiatrem, zagląda w każdy kąt. Od dziś będzie panoszyć się wśród nas przez całe dwa miesiące. Czy to nie cudowne?
– Owszem, wspaniałe.
Z uśmiechem patrzyłem na uradowaną Leokadię. Radość biła z jej oblicza na wszystkie strony, jeszcze bardziej wyczuwalna niż owa niezwykła wolność, która właśnie ogarnęła cały uczniowski świat.
– A jak tam świadectwo, Leokadio?
– Kto by się nim przejmował? Za tydzień nikt już nie będzie o nim pamiętał – stwierdziła. – Ale skoro już pan pyta, to nie jest źle. Wyglądało na to, że będzie gorzej, a jednak nauczyciele bywają dobrymi ludźmi.
– Widzę, że odzyskujesz wiarę w edukację.
– Tego bym nie powiedziała. Nie mówmy już o szkole! Szkoda wakacji. Co u pana słychać?
– Nic nowego. Stary gbur siedzi w swojej norze i pisze teksty na etykietki soków owocowych.
– Brzmi smacznie i zdrowo.
– Jak dla mnie brzmi nudno. No, cóż, takie życie. Wybieram się jutro na zakupy, zabierzesz się ze mną?
– Muszę z przykrością odmówić. Jedziemy w odwiedziny do dziadków.
– W takim razie baw się dobrze!
– Dziękuję. Proszę nie siedzieć w domu, bo pan zwiędnie jak ten kwiatek na parapecie.
Spojrzałem w stronę okna. Na widok mojego umierającego kwiatka zerwałem się po butelkę z wodą przy akompaniamencie złośliwego chichotu Leokadii. Na śmierć o nim zapomniałem!
– O czym to rozmawialiśmy? – spytałem, odkładając butelkę z wodą na miejsce.
– Próbuję ochronić pana przed losem nieszczęsnej rośliny.
– Tak, dzięki ci, Leokadio. Co ja bym bez ciebie zrobił?
– Z pewnością nic dobrego – rzekła. – Proszę korzystać ze słońca. A gdyby zaszło, ma pan jeszcze całą książkę do napisania.
– Nie wiem, czy mam na to ochotę. Nie wracajmy do tego tematu, proszę cię.
– Niby dlaczego? Jak inaczej mam pana przekonać, by wrócił pan do pisania, jeśli nie rozmową?
– Ja po prostu chyba nie chcę się za to brać od nowa.
– Chyba – powtórzyła z naciskiem, ale nie dodała nic więcej. – Na mnie już czas, muszę się przygotować do jutrzejszego wyjazdu.
– Szybko uciekasz – zauważyłem z pewnym żalem.
– W zasadzie przyszłam tylko podzielić się radością z powodu osiągnięcia tymczasowej wolności. Widzimy się w niedzielę, pamięta pan, prawda?
– Niedziela... – Trybiki w moim mózgu weszły na wyższe obroty. – A, tak. Ognisko!
– Właśnie. Do zobaczenia!
Wybiegła na dwór w podskokach. Ach, wakacje... Gdy byłem młody, również dla mnie były one symbolem pewnego rodzaju wolności. Zaczynał się wówczas najpiękniejszy czas w roku. Ile to przygód przeżywałem podczas tych dwóch miesięcy w towarzystwie sióstr lub przyjaciół...
![](https://img.wattpad.com/cover/312836697-288-k599162.jpg)
YOU ARE READING
Dziki kwiat
General FictionPewnego ranka, podczas śniadania na tarasie, moim oczom ukazała się dziewczynka. Szła w stronę jeziora ubrana w kalosze i koszulę nocną. Moment, w którym potknęła się o moje dynie - choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem - stał się początkiem przyg...