Rozdział XXX

3 1 0
                                    

Po zakończeniu roku szkolnego Leokadia wpadła do mojego domu radosna, jak mało kiedy. Pierwszy raz zobaczyłem ją ubraną w coś czarnego, chociaż była to jedynie spódnica. Na głowie miała wianek ze stokrotek, co równoważyło jej poważny wygląd.

– Czuje to pan? – zapytała od progu.

– Co takiego?

– Wolność! Wolność, proszę pana! Unosi się w powietrzu, biegnie z wiatrem, zagląda w każdy kąt. Od dziś będzie panoszyć się wśród nas przez całe dwa miesiące. Czy to nie cudowne?

– Owszem, wspaniałe.

Z uśmiechem patrzyłem na uradowaną Leokadię. Radość biła z jej oblicza na wszystkie strony, jeszcze bardziej wyczuwalna niż owa niezwykła wolność, która właśnie ogarnęła cały uczniowski świat.

– A jak tam świadectwo, Leokadio?

– Kto by się nim przejmował? Za tydzień nikt już nie będzie o nim pamiętał – stwierdziła. – Ale skoro już pan pyta, to nie jest źle. Wyglądało na to, że będzie gorzej, a jednak nauczyciele bywają dobrymi ludźmi.

– Widzę, że odzyskujesz wiarę w edukację.

– Tego bym nie powiedziała. Nie mówmy już o szkole! Szkoda wakacji. Co u pana słychać?

– Nic nowego. Stary gbur siedzi w swojej norze i pisze teksty na etykietki soków owocowych.

– Brzmi smacznie i zdrowo.

– Jak dla mnie brzmi nudno. No, cóż, takie życie. Wybieram się jutro na zakupy, zabierzesz się ze mną?

– Muszę z przykrością odmówić. Jedziemy w odwiedziny do dziadków.

– W takim razie baw się dobrze!

– Dziękuję. Proszę nie siedzieć w domu, bo pan zwiędnie jak ten kwiatek na parapecie.

Spojrzałem w stronę okna. Na widok mojego umierającego kwiatka zerwałem się po butelkę z wodą przy akompaniamencie złośliwego chichotu Leokadii. Na śmierć o nim zapomniałem!

– O czym to rozmawialiśmy? – spytałem, odkładając butelkę z wodą na miejsce.

– Próbuję ochronić pana przed losem nieszczęsnej rośliny.

– Tak, dzięki ci, Leokadio. Co ja bym bez ciebie zrobił?

– Z pewnością nic dobrego – rzekła. – Proszę korzystać ze słońca. A gdyby zaszło, ma pan jeszcze całą książkę do napisania.

– Nie wiem, czy mam na to ochotę. Nie wracajmy do tego tematu, proszę cię.

– Niby dlaczego? Jak inaczej mam pana przekonać, by wrócił pan do pisania, jeśli nie rozmową?

– Ja po prostu chyba nie chcę się za to brać od nowa.

– Chyba – powtórzyła z naciskiem, ale nie dodała nic więcej. – Na mnie już czas, muszę się przygotować do jutrzejszego wyjazdu.

– Szybko uciekasz – zauważyłem z pewnym żalem.

– W zasadzie przyszłam tylko podzielić się radością z powodu osiągnięcia tymczasowej wolności. Widzimy się w niedzielę, pamięta pan, prawda?

– Niedziela... – Trybiki w moim mózgu weszły na wyższe obroty. – A, tak. Ognisko!

– Właśnie. Do zobaczenia!

Wybiegła na dwór w podskokach. Ach, wakacje... Gdy byłem młody, również dla mnie były one symbolem pewnego rodzaju wolności. Zaczynał się wówczas najpiękniejszy czas w roku. Ile to przygód przeżywałem podczas tych dwóch miesięcy w towarzystwie sióstr lub przyjaciół...

Dziki kwiatWhere stories live. Discover now