Pijani

191 12 26
                                    

#COURTNEY# 

Ludzie święci, weźcie ją ode mnie albo sama wyrzucę ją przez okno. 

Uśmiechnęłam się sztucznie do Marthy i pokiwałam głową. Nawijała i nawijała przez ostatnie półtorej godziny. Miałam szczerze dość, jak naprawdę rzadko w czasie rozmów z ludźmi - zwykle starałam się skupiać na słowach mojego towarzysza czy towarzyszki nawet wtedy, gdy nie interesował mnie temat, na jaki mówili, ale z Marthą... Mimo moich prób psychicznie nie byłam w stanie zmusić się do uważania. 

- Wiesz co, Martha, ciekawie mi się gada, ale czas mnie goni. Wybacz, muszę iść. - zeskoczyłam z parapetu, na którym siedziałyśmy, i zrobiłam smutną minę. - Dokończysz kiedy indziej, dobrze? 

- Oh... no jasne, w porządku. A nadal jesteśmy umówione na tą pizzę dziś wieczorem? 

Jasny gwint. Zapomniałam. 

Zgodziłam się, żeby pójść z Marthą i jej przyjaciółmi na pizzę. Nie wiem, jaki czart nieczysty namówił mnie do tego niecnego postępku, jednak zdecydowanie był to najgorszy z pracowników korporacji Piekło. 

Jezu, ale ja bezsensownie myślę! Głupota brunetki chyba zaczęła mi się udzielać. 

- No... Tak, jasne. - kolejny sztuczny uśmiech do kolekcji.

Nie miałam na poczekaniu żadnej wymówki ani kłamstwa, dlatego też musiałam się zgodzić. Nie podobało mi się to, ale już i tak było za późno. Dziewczyna wyszczerzyła się szeroko i również zeskoczyła z parapetu. Uściskała mnie, po czym odbiegła. 

Wypuściłam powietrze z płuc. 

Wpakowałam się. 

- No proszę, czyżby cięższy dzień? 

Od razu mimowolnie się uśmiechnęłam, jednak przybrałam na twarz grymas, założyłam ręce na piersi i obróciłam przodem do Duncana, który szczerzył się równie głupio co Martha, tyle że w jego uśmiechu było trochę słodyczy i uroku, a oczy zdradzały śladowe ilości rozumu. Niestety wyżej wspomniana nie posiadała nawet tych śladowych ilości, a jeśli już, to nie zdradzała ich istnienia. 

- Stał się taki, gdy tu przyszedłeś. 

Udał, że ma nóż wbity w serce. 

- Auć. Zabolało. - skomentował. 

Nie miałam już siły utrzymywać na twarzy tego grymasu, więc po prostu się roześmiałam. 

- Cóż, miało. 

- Auuuuć. 

- Dobra, a tak na poważnie: co cię tu przygnało? 

Głupiutki, acz słodki uśmiech zszedł z jego twarzy. Podrapał się w tył głowy i uciekł wzrokiem. 

- Jest... pewna sprawa. 

- Tak? - przechyliłam głowę. - No, jaka to sprawa? 

Podszedł o krok bliżej. 

- Chodzi o to, że ja chyb- 

- Tuu jeśtecie! 

Spojrzeliśmy jednocześnie w prawo. Stamtąd nadchodził nie kto inny, jak totalnie nawalony Trent z uczepioną jego ramienia, równie zalaną Gwen. W ręce trzymał butelkę, wolałam nie wiedzieć, która to była. 

- Japierdolę - skomentował Duncan. 

- Wiedziałam, że ich zgoda nie skończy się dobrze - westchnęłam. 

W istocie, Trent i Gwen pogodzili się tego samego dnia, co dziewczyna ze mną rozmawiała. Nie czekała z wdrożeniem w życie swojego planu, od razu poszła dowalić Alanowi - czy jakkolwiek się nazywał - a następnie przeprosić Trenta. Chłopak oczywiście nie potrafił jej odmówić, więc wszystko wróciło do normy; jedynie ślinili się nieco więcej niż zazwyczaj, ale do tego też się dało przyzwyczaić. 

- Debile, jutro są egzaminy! - zbeształ ich brunet. 

- Chcecie mieć kaca na teście?! - zgodziłam się. 

- Coltnej, wyczilujj - wybełkotała Gwen, śmiejąc się. - To tcylko egs... egsa... noo, to gófno, sama wisz! 

- O mój Boże. - strzeliłam facepalme'a, bo chyba nie dało się tego innego skomentować. 

W tym momencie na półpiętro wbiegli Geoff z Bridg.

- Uff, znaleźliśmy ich! - odsapnęła z ulgą blondynka, po czym spojrzała na nas przepraszająco. - Sorki, uciekli nam. 

- Wszystko okej, ale... jak to się w ogóle wydarzyło? - spytałam, patrząc, jak Geoff i Duncan starają się zmusić emosów do wejścia po schodach w celu udania się do jednego z naszych pokoi, a najlepiej każdego do innego. 

Bridgette westchnęła. 

- Sama nie wiem. Może uznali, że opiją swoją zgodę, a może chcieli się po prostu wyluzować przed egzaminami? No, w każdym razie znaleźliśmy ich w takim stanie w pokoju chłopaków. Wyszłam do naszego pokoju po aspirynę, a gdy Geoff poszedł na chwilę do toalety, oni się wymknęli. 

- Oh. - pokiwałam głową. Chciałam dodać coś jeszcze, ale musiałyśmy pomóc Geoffowi i Duncanowi, którzy nie potrafili zmusić dwójki alkoholików do wejścia na schody. 

Po długiej szarpaninie udało nam się właściwie siłą umieścić ich w pokoju chłopaków. Uznaliśmy, że drzwi będziemy zamykać na klucz, a pilnować upitych będziemy na zmianę. Pierwsza taka "zmiana" przypadła Duncanowi, a Geoff gdzieś wyszedł, więc zostałam z Bridg sama w naszym pokoju (jeśli chodzi o LeShawnę i Zoey, nie miałam pojęcia, gdzie się zapodziały). 

Przez chwilę odpoczywałyśmy psychicznie po widoku, jaki musiałyśmy znieść. Po tym odpoczynku przypomniałam sobie, co wcześniej chciałam powiedzieć. Spojrzałam na blondynkę i powiedziałam: 

- Znalazłaś ich z Geoffem w pokoju chłopaków, tak? 

Pokiwała głową. Nie przeczuwała, jakie pytanie nadciągało. 

Oh, Bridgette... Niby taka naiwna i nieświadoma... Cóż, to tylko pozory. 

- Po co tam poszliście? - uniosłam brew. - Wiesz, ja znam chyba tylko jeden powód, dla którego chłopak i dziewczyna oczywiście ze sobą kręcący idą sam na sam do pokoju. 

Spaliła buraka. 

- N-nie, to nie... to nie tak! - wyjąkała szybko, odwracając wzrok. 

- Bridg... - dotknęłam jej ramienia i nieco się przysunęłam. - Nie musisz się bać. To normalne, że w pewnym momencie relacja damsko-męska wchodzi na nieco wyższy poziom. To nic złego. A już na pewno nie musisz się obawiać tego, że cię zbesztam. Chcę po prostu wiedzieć. 

Potarła dłonią o ramię. 

- Nie wiem, co to było - wyszeptała. - Niby... niby mieliśmy zrobić TO, ale jednak... oboje mieliśmy jakieś opory i... dobrze, że ich tam znaleźliśmy. Nie byliśmy- nie jesteśmy gotowi. Jeszcze nie. 

Pokiwałam głową. 

- Tak. 

- Tak. - zakołysała się w przód i w tył. 

I wtedy rozległ się huk. 

Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Where stories live. Discover now