I znów Molar

260 16 4
                                    

#COURTNEY# 

Od czasu rozmowy z Duncanem dużo się zmieniło. Pod koniec kwietnia wszyscy starali się powoli, małymi kroczkami wracać do normalności, w tym ja. W końcu czułam się autentycznie szczęśliwa, a wszystkie moje strachy pochowały się po kątach mojego umysłu. Sprawy szły ku dobremu. 

Brunet uświadomił mi, że straciłam panowanie nad swoim życiem. Racja, od czasu śmierci Ezekiela byłam wyczerpana psychicznie, ale po tym, jak przed gabinetem pani Darii wylał na mnie wiadro zimnej wody zrozumiałam, że czas wziąć się w garść. Zawsze dawałam sobie radę i nie miałam zamiaru poddawać się w drugiej klasie liceum. 

Pomagałam każdemu, kto prosił o pomoc, zdobywałam same szóstki, a na spotkaniach wolontariatu rzucałam pomysłami na organizację Festiwalu Obrony. Bridg cieszyła się z mojego zaangażowania i ciągle powtarzała, że z moimi pomysłami to wydarzenie będzie naprawdę epickie. Często wygłaszała krótkie, motywacyjne mowy, przynosiła ciasteczka albo croissanty na spotkania i zagrzewała nas do większych starań. 

Czasem Bridgette zupełnie zapominała o tej wierze w nasze możliwości i motywacji całego zespołu do działania i się załamywała. Wtedy to my musieliśmy podnosić ją na duchu i zapewniać, że wszystko wyjdzie nam perfekcyjnie, że ze wszystkim zdążymy, że nie, to nas nie przerasta ani nie przerośnie i tak dalej. Nie byłam przyzwyczajona do takich zmian humoru w jej wykonaniu, w naszej paczce to Zoe często zmieniał się nastrój, ale nie Bridg. Jej humorzastość była dowodem na to, że mocno stresowała się całym wydarzeniem, a to na pewno nie wychodziło jej na dobre. 

Potwierdzenie tego przypuszczenia otrzymałam na kolejnym zebraniu wolontariatu. Tym razem nie było to spotkanie wszystkich jego członków, a jedynie Rady Najwyższej, jak się nazywaliśmy, czyli mnie, Bridg, Dawn, Huberta, Camerona i oczywiście pani Mavin, jednak ona nie zawsze się zjawiała. Idąc na kolejne spotkanie nie wiedzieliśmy, czy tym razem ruda kobieta pofatyguje się do robienia tego, co należy do jej obowiązków jako nauczycielki, czy znów gdzieś zniknie i przez całą godzinę będziemy sami. Musiałam jednak przyznać, że o niebo lepiej pracowało nam się jedynie w piątkę - nauczycielka mimo swojego miłego usposobienia tworzyła jakąś nerwową atmosferę. 

Wydawało mi się, że prace nad festiwalem stały się głównym czynnikiem stresogennym dla członków naszej Rady - najwyraźniej nawet zbliżające się wielkimi krokami egzaminy końcowo roczne wylądowały na drugim miejscu. Nie żebym prowadziła jakąś listę. 

Weszłam do sali, w której ostatnio spędzałam więcej czasu niż na dworze. Owszem, byłam przed czasem, ale i tak zaskakujące było, że w pomieszczeniu był tylko Hubert. Szkolny błazen uśmiechnął się do mnie i rzucił jakieś powitanie, na które odpowiedziałam. Dobrze się dogadywaliśmy, z czego się cieszyłam, bo Bridg i Cameron wariowali ze stresu, natomiast Dawn zniknęła dwa tygodnie temu i nikt ze szkoły nie mógł się do niej w żaden sposób dobić, a mi na szczęście został Hubert. Razem dźwigaliśmy ciężar ogarniania właściwie wszystkiego, aż szkoda, że w tym roku kończył szkołę. 

- Co tu tak pusto? - nie chciałam wychodzić ze swojej roli, więc zawsze na naszych spotkaniach dużo mówiłam, tak jak kiedyś. Zresztą rozmowa z Azjatą była miła, z Hubertem łatwo się było dogadać.  

(Jeśli chcecie dobrze wyobrazić sobie Huberta, to jest on podobny do Rollana ze Spirit Animals, może znacie, jeśli chcecie mogę wstawić jego zdjęcie w następnym rozdziale ~Autorka).

- Nie mam pojęcia - krzyknął przez ramię z drugiego końca pomieszczenia, pochylony nad jakimiś pudłami. Podeszłam do niego, żeby nie musiał się wydzierać. - Cameron tak ględził o tym, ile mamy na dzisiaj pracy, a teraz co? Jakoś go tu nie widzę, chyba że ukradł Potterowi niewidkę. 

Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Where stories live. Discover now