Ezekiel

231 16 17
                                    

#COURTNEY# 

Przewróciłam się na drugi bok w łóżku. Byłam zestresowana i zaczęły nachodzić mnie wątpliwości czy to, co chciałam zrobić, było najlepszym wyjściem. Wierciłam się jeszcze chwilę, aż w końcu usiadłam na materacu. Nadszedł czas, żeby to zrobić. 

Cała się trzęsłam. Przez dwie minuty męczyłam się, żeby zawiązać sznurówki moimi drżącymi palcami. Prawie zapomniałam o bomberce, jednak zimny podmuch wiatru, który uderzył we mnie przez uchylone okno szybko mi o niej przypomniał. 

Spojrzałam na moje współlokatorki. Spędziłam z nimi dwa lata, a miałam z nimi więcej wspomnień niż z moimi koleżankami z podstawówki, a przecież z niektórymi znałam się już od przedszkola. Powoli podeszłam do każdej z nich i je przytuliłam. Pozwoliłam popłynąć paru łezkom w czasie tego pożegnania, po czym otarłam oczy i podeszłam do szafki. 

Dłonie nadal mi drżały, ale udało mi się otworzyć szufladę i wyciągnąć osiem listów w brązowych kopertach. Dwa listy bolały najbardziej - te podpisane Bridg i Duncan. Zamknęłam oczy, przez chwilę myśląc o zrezygnowaniu, jednak zaraz wzięłam się w garść, mówiąc samej sobie, że za daleko już zaszłam, aby się teraz wycofać. Odłożyłam na chwilę listy na szafkę, zasłałam łóżko i dopiero na nim rozłożyłam koperty. Raz jeszcze przytuliłam każdą z nich, po czym wyszłam z pokoju, starając się jak najciszej zamknąć za sobą drzwi. Wszystko przygotowałam i musiało wyjść idealnie. 

Wszystko się spieprzyło, gdy tylko podniosłam wzrok znad klamki. 

Napotkałam spojrzenie Duncana. Jego błękitne oczy sprawiły, że ręce przestały mi się trząść, na wszelki wypadek jednak wcisnęłam je do kieszeni kurtki bomberki. Zdawało mi się, że nawet tego nie zauważył, bo patrzył mi prosto w oczy. 

Niezręczność była wyczuwalna na kilometr. Z jednej strony byłam wściekła, że brunet zniweczył cały mój plan, lecz jakaś część mnie się z tego cieszyła, wręcz dziękowała mu za to, że się tu pojawił. To była ta część, która od początku nie chciała przyjąć do wiadomości, że guzik autodestrukcji w moim umyśle został już uruchomiony, a kolejne dni były jedynie odliczaniem do dnia, w którym w końcu się odważę. 

Nie mogłam już znieść tej ciszy, więc powiedziałam: 

- Cześć. 

Nie odpowiedział mi od razu, jakby potrzebował chwili, żeby to słówko do niego dotarło. 

- Hej. - odparł w końcu. Patrzył na mnie uważnie, tak jakby wiedział, co miałam zamiar zrobić. Poczułam się nieswojo, ale przecież to było niemożliwe. - Co tu robisz? 

Nie, nie, nie! Tak się nie będziemy bawić! 

- A ty? 

- Spytałem pierwszy. 

Wiedział, że nie cierpię tego tekstu. 

- Spytałam druga. Kolejność nie ma znaczenia - stwierdziłam buntowniczo. 

- Courtney. 

Westchnęłam nie dlatego, że się poddawałam, ale dlatego, że gdy wypowiadał moje imię, nie miałam już szans wygrać. Dodatkowo podszedł bliżej. Gdybyśmy stali blisko siebie, nie wytrzymałabym, dlatego od razu cofnęłam się o pół kroku. Było jasne, że nie mógł znać prawdziwego powodu mojego pojawienia się na korytarzu o drugiej nad ranem. Najlepiej było sprzedać mu najłatwiejszą wymówkę. 

- Nie mogłam spać. Twoja kolej. 

Stwierdził, że też nie mógł spać, ale kłamał, zresztą tak samo jak ja. Czułam, jak z każdym dniem coraz głębiej zanurzamy się w morzu oszustw i kłamstw, a im głębiej w nim tkwimy, tym ciężej będzie nam z niego wypłynąć. 

Toksyczna miłość | Duncney | ZAWIESZONE!!Where stories live. Discover now