Cała sztywna odczekuję jeszcze chwilę, po której Hank w końcu cofa się o krok i mnie puszcza. Czuję na sobie jego intensywne spojrzenie i Jezu, nie wiem, gdzie podziać wzrok. Chyba się czerwienię.

– Hmm... dziękuję – bąkam. – Dzięki... za pomoc.

Próbuję go wyminąć i odejść, ale Hank mi na to nie pozwala, chwytając mnie za ramię. Przyciąga mnie z powrotem do siebie, a ja spoglądam na niego ze zdziwieniem i wstrzymuję oddech.

Hank wygląda... dziwnie. Jakby był wściekły i z trudem się hamował, żeby nie wybuchnąć. Żołądek ściska mi się z nerwów. Czy to moja wina? Zrobiłam coś nie tak?

Odruchowo chcę wyszarpnąć rękę, ale on mnie nie puszcza. Jeszcze bardziej marszczy brwi, ale łagodzi nieco wyraz twarzy, kiedy zauważa moją reakcję.

– Hank... Co ty robisz? – pytam słabo.

– Myślisz, że teraz tak po prostu sobie pójdziesz, Red? – prycha z niedowierzaniem. – Nie ma mowy.

Rozchylam usta, ale nie wydostaje się z nich żaden dźwięk. Nic z tego nie rozumiem. Czy on oczekuje, że jakoś mu się odwdzięczę za pomoc? Czy jak?

– Podziękowałam – przypominam mu po chwili bez tchu. – Co mam jeszcze zrobić?

Hank wznosi oczy do nieba, jakby modlił się o cierpliwość. Potem nagle rusza przed siebie, a że nadal trzyma mnie za ramię, muszę pójść za nim, jeśli nie chcę wylądować z twarzą w chodniku.

Ponieważ on idzie naprawdę szybko, ledwie za nim nadążam, drobiąc kroczki w moich idiotycznych szpilkach. Ku mojemu zdziwieniu wchodzimy z powrotem do budynku przez drzwi obrotowe, po czym kierujemy się do windy. Przestaję się wyrywać, ledwie pada na nas spojrzenie jednego z ochroniarzy, który przed chwilą widział, jak uciekałam z biurowca w drugą stronę.

Jaki wstyd.

Wznawiam wysiłki, dopiero gdy dochodzimy do wind i znikamy z pola widzenia ochroniarza. Hank znowu na mnie warczy.

On naprawdę warczy! Ten dobrze ułożony księgowy w okularach na mnie warczy!

– Przestań się szarpać – mamrocze.

– Więc mnie puść! – krzyczę rozpaczliwie i nieco zbyt głośno. – Co ty robisz?!

Hank bez słowa wciąga mnie do windy, po czym wciska przycisk -3. Jedziemy na podziemny parking. Mój przerażony mózg najpierw podsuwa mi najprzeróżniejsze wizje tortur, którym można by mnie poddać na podziemnym parkingu, szybko jednak odzyskuję trzeźwość umysłu i dochodzę do arcymądrego wniosku, że po prostu zapewne Hank ma tam swój samochód. To najprostsze rozwiązanie, nie?

Inną kwestią pozostaje, po co chce mnie do niego wsadzać. Na pewno jeździ czymś porządnym, jeszcze mu ubrudzę siedzenia! Od tego łażenia pod biurkiem na pewno jestem cała w kurzu.

Serce wali mi jak szalone, gdy winda dojeżdża na miejsce, a Hank, nadal milcząc, mnie z niej wyciąga. Podziemny parking jest niemalże pusty; dostrzegam jedynie kilka samochodów na miejscach zarezerwowanych dla dyrektorów Anderson & Sons. No tak, nikt normalny o tej porze już nie pracuje.

Z kieszeni garniturowych spodni Hank wyciąga kluczyki i pstryka guzikiem centralnego zamka. Stojący nieopodal wielki SUV świeci światłami, po czym gaśnie. Jestem jeszcze bardziej zaskoczona. Spodziewałam się raczej, że Hank będzie jeździł jakimś niezawodnym mercedesem, a nie takim potworem.

– Wsiadaj – poleca mi surowo, otwierając przede mną drzwi po stronie pasażera.

Waham się przez sekundę, ale widząc jego nieprzejednaną minę, posłusznie spełniam polecenie. Przez twarz Hanka przebiega satysfakcja, gdy zatrzaskuje za mną drzwi i obchodzi samochód dookoła.

Ognisty księżyc | Nieludzie z Luizjany #3 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now