Rozdział 7

28 1 1
                                    

''Uciekaj" - Mówił jego wzrok.

Spojrzałam przed siebie, ale jak? Do o koła nas było z 20-stu zło wrogo spoglądających, facetów. Wzięłam głęboki oddech, zrobiłam jeden krok w bok. Na wet na mnie nie spojrzeli. Ich wzrok, był skupiony na nim.

Zaczęłam biec w stronę miasta, na wet mnie nie zatrzymali, kiedy ich minęłam. Pewnie pomyśleli, że ktoś taki jak ja nie mógł być wyzwaniem.

Nie byłam, aż tak daleko od nich. Prędkość nie była moim atutem, kiedy usłyszałam jak coś wybucha a następnie krzyki, szybko spojrzałam za siebie. Silny podmuch wiatru, uniósł sporą garść piachu do góry, oraz tamtych gości obracali się jak na karuzeli. Wicher stworzył burzę pisakową. Piach pochłonął ich wszystkich i zniknęli.

W końcu piach opadł, zaś wszyscy leżeli na ziemi bez ruchu. Wiatr zerwał pelerynę z chłopaka, który ich naraz załatwił.

W tedy zobaczyłam wysokiego i muskularnego nastolatka z opalenizną, miał na policzkach dwie blizny w kształcie krzyża. Jego ciemno zielone włosy podniosły się on zaś, patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami.

Chciałam mu jakoś podziękować, skinęłam głową, mam nadzieję, że zrozumiał. Następnie obróciłam się i odeszłam w stronę stadionu.

Stałam w wielkim tłumie, dużo obcych a ja sama.

- No hej - usłyszałam głos z boku. Kiedy zobaczyłam tego gościa co mnie wysłał na pustynie...Miałam ochotę rzucić się na niego i wydrapać mu oczy. - Udało ci się tu dotrzeć, to fajnie.

- Ja...cię uduszę...Na wet nie wiesz przez co przeszłam! - wydarłam się wkurwiona. - Moja historia, to będzie kurwa hit!

- Już dobrze, wdech i wydech - próbował mnie uspokoić - No, ale jesteś tu prawda? Więc wszystko dobrze się skończyło. - Powiedział Marcus. - Zmieniając temat, masz już swoją kartkę?

- Po co? - zapytałam. 

- Te kartki, podzielą nas na grupy. Są trzy kolory, czerwony, niebieski i żółty. Zostaną rozegrany między tymi poszczególnymi, grupami pojedynek, a ten co przetrwa, grupową walkę zostanie reprezentantem Savany.

- Wa..Walkę? - przełknęłam ślinę. - Ja ubiegam się o miejsce, pomocnika sportowego.

- W takim razie, wejdź po tych schodach.  - powiedział.

Marcus był na wet, spoko w porównaniu do tego dupka. Wypatrzyłam go w tłumie, patrzył się na mnie. Rzuciłam mu spojrzenie.

''A ty na co się gapisz?!''

Na górze, znajdował się szeroki i długi stół przy którym zasiadał prezydent i jego ochroniarze.

- Dzień dobry, nazywam się Hina Hagane i mam tu do pana pewien list. - powiedziałam z uprzejmością.

- Ach tak, Hina. Twój ojciec o tobie wspominał. Daj, proszę ten list. - Przestudiował go dokładnie, a potem spojrzał na mnie. - Wszystko gra, weź proszę z tego pudełka niebieską bransoletkę, jest dla pomocnika. Zapewni ci spokój w kolejnym etapie selekcji. - Bransoletek było w prawdzie pięć, ale tylko moja miała niebieski odcień. Inne, były srebrne.

- I co dalej? - zapytałam.

- Noś ją przy sobie, do póki czas się nie skończy - odparł. - Możesz śmiało ruszać w miasto.

A więc poszłam, chodziłam, czekałam, siedziałam. Wszystko co chcieli..NO ILE JESZCZE!? Bransoletka  po pewnym czasie podświetliła się ukazując czas do przeczekania. No to są jakieś jaja...24 GODZINY?!

Znowu, chodziłam, stałam i tak do znudzenia! Niech się w końcu coś zacznie dziać, bo nudno jak cholera!

I zaczęło, bleyderzy zaczęli, walczyć ze sobą masowo na wzajem. Ja zaś nic nie rozumiałam. Trzeba, było zostać i posłuchać do końca. Patrzyłam na te przedstawienie do czasu...

- Ona ma bransoletkę! - krzyknął jeden z nich. Nie czekałam na ich ruch, tylko od razu zaczęłam spieprzać jak naj szybciej, a oni wszyscy za mną. 

- DALTONIŚCI TO JEST NIEBIESKI!!! - krzyknęłam licząc, że mnie to uchroni, jak niby miało. Gówno prawda!!! Los kolejny raz, sobie ze mną igrał.

Wbiegłam szybko w jakąś uliczkę, miałam mało czasu!!! Musiałam się schować. Zobaczyłam beczkę, to zbyt oczywiste, ale jedyna opcja jaką mam.

Szybko wskoczyłam do środka i zamknęłam wieko, JAPIERDOLE CO TO JEST!? Myślałam, że za raz się porzygam, ale musiałam przetrzymać, aż cała ferajna pognała w inną stronę. 

W końcu wyszłam, ale ostrożnie stawiałam kroki. Kiedy zaś moje plecy zetknęły się z innymi podskoczyłam i z wyłożyłam się na ziemie, ze strachu.

- A to ty - Usłyszałam znudzony głos. Od razu go poznałam, nie musiałam patrzeć, by wiedzieć, kto jest za mną.

- Ja, a co? Tęskniłeś? - Spytałam z szerokim uśmiechem, chcąc go wkurwić. Pokazał mi środkowego palca. Ja mu w odpowiedzi pokazałam język. Zauważyłam na jego nadgarstku migającą srebrną bransoletkę. - Jedno, pytanie.

- Weź ty idź i daj mi spokój. Pomęcz swojego chłopaka pytaniami. - odpowiedział wrednie.

- Co ty gadasz? Mózg, ci się chyba zagotował na tym słońcu. Ja nie mam chłopaka. Idiota...

- A ten grubcio co z nim rozmawiałaś?

- Śledzisz mnie czy co?

- I jeszcze czego, tak się darłaś, że wszyscy cię słyszeli. Widać, że chłopak leci na ciebie, tylko czeka by cię...

- Nie waż się! - wstałam wściekła.

- A bo co mi zrobisz? I czemu, tak od ciebie jedzie? Wpadłaś, do ścieków, czy co? - wyczułam w jego słowach nadzieje.

- Spieprzaj, musiałam się szybko schować i wskoczyłam do beczki z jakimś paskudztwem...

- Szkoda, że nie do piachu. - Nawiązał chamsko, do swojej złowieszczej obietnicy, w tedy na pustyni.

- Drań...- warknęłam na niego.

- Odsuń się bo wytrzymać nie idzie, weź ty się umyj czy coś.

- NIBY KURWA GDZIE GENIUSZU!? TU NIE MA WODY! - Nie potrafiłam się już dłużej hamować. - złapał mnie za ramię i obrócił.

Zobaczyłam, studnie...

- Czy, coś jeszcze? - spytał chamsko.

- Tak! JEB SIE! - Wykrzyczałam mu w twarz i poszłam do tej studni.

- Braciszek, raczej nie będzie zadowolony, z twego słownictwa - wypowiedział te słowa po woli, przesączone jadem nienawiścią.

Spojrzałam na niego przerażona. To on! Tak, to na pewno on! Patrzył się na mnie przenikliwym wzrokiem.

''Co? Myślałaś, że się nie domyślę? Sama mi się wydałaś, ty głupia smarkulo."

Uśmiechnął się na koniec złowieszczo, przełknęłam ślinę...



O dziewczynie, która dosiadła mrok.Where stories live. Discover now