Rozdział 9

26 1 1
                                    


Miałam walczyć?! Jak!? Nie potrafiłam!

Ujrzałam we wspomnieniach Zacka...Moja noga zrobiła krok do tyłu.

- Hina, musisz się opanować.- usłyszałam Kyoyę, pokręciłam głową. Nic nie słyszałam. Strach był większy...nic nie słyszałam, uciekłam.

Przebiegając obok sklepów spojrzałam w szyby. Na moich policzkach płynęły łzy. Chciałam uciec, schować się przed wszystkim!

Znalazłam drabinę na dach, wspięłam się po niej. 

Usiadłam w sam róg, za kominem. Tutaj mogłam w spokoju płakać. 

Już słyszę jego docinki i drwiny, jestem tchórzem! Wszystko zaprzepaściłam, błagałam, aby mnie nie znalazł.

Kiedy, czyjś czubek buta dotknął mój, drgnęłam. Schowałam się bardziej w kąt.

- Wiem! - krzyknęłam z płaczem i spojrzałam na niego - Jestem tchórzem! Z byt bardzo się boje...Miałeś racje, to nie dla mnie...- Patrzył na mnie skupiony - Ja...bardzo długo nie walczyłam, będzie z kilka lat. 

- Co zatem się stało? - spytał spokojnie jak nie on.

- To długa historia... - wytarłam policzki.

- Mamy 20 godzin -Odpowiedział.

- Ech...Jak miałam z osiem lat, bawiłam się w lesie z moim bratem. Miałam beya, lubiłam z nim biegać. Nazywałam go Pax, był lisem. Na naszej wyspie, znajdowało się pewne miejsce do, którego lepiej było nie chodzić. Ja poszłam, spotkałam tam Zacka, nie miał dobrej reputacji i lepiej było schodzić mu z drogi. Wyzwał mnie na pojedynek, sądziłam, że dam rade. Bardzo się pomyliłam, pokonał mnie. A potem...

Kyoya kucnął i patrzył.

- Czyli, że przez niego masz lęk do walk? 

- Tak, on...zrobił mi coś. 

- No co? - Zapytał, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć.

Wzięłam głęboki oddech i pokazałam mu brzuch, ale tylko do pępka. Potem, zasłoniłam.

- Zranił mnie, a na koniec rzucił mojego Paxa do morza... - ledwo powiedziałam, tchu mi brakowało. - Za każdym razem, jak biorę beya czy wyrzutnie, to ręce mi się trzęsą i widzę obraz Zacka przed oczami...Przez to wszystko tkwiłam na Komie, uważałam, że tam jestem bezpieczna. Ginga i ojciec uknuli spisek, aby w końcu ruszyć mnie z wyspy.

- Czym on zrobił ci te bliznę? 

- Beyem, bolało okropnie, do tej pory pamiętam.

- Za, co? - dopytał.

- Nie mam pojęcia - pokręciłam głową.

- Boisz się? A wiesz co się mówi o lękach? 

- Trzeba, stawić im czoła? - spytałam.

- A więc, co musisz zrobić?

- Zacząć znowu grać, ale to trudne. A jeśli już nie chce?

- To nie walcz, ale chociaż dla samej siebie spróbuj.

- Przepraszam, że zwiałam.

- Poradziłem sobie, ale już nie uciekaj. Chyba, że nie zależy ci na bransoletce.

Potrzebowałam, chwili. 

Myślałam dosłownie o wszystkim. 

Zaciskałam zęby.

- Zrobię to, jeszcze nie wiem jak, ale zrobię. - powiedziałam.

Zeszliśmy z dachu, milczałam. Nie chciałam nic mówić. Minęło z jakieś pół godziny, kiedy znowu roiło się od bleyderów. Raz się żyje...

Załadowałam, pozycja i wystrzał. Dalej bezruch i głucha cisza. Patrzyłam jak zbliża się ta masa  beyów. Byłam cała w nerwach.

Wjechały wszystkie w mojego, poleciał wysoko do góry. Upadł nieruchomy przed moimi nogami. Spojrzałam na Kyoyę, tu sytuacja była odwrotna. Pokonywał jednego za drugim, zbijał ich jak pionki.

Nie mogę tak stać...znowu spróbowałam.

Pokonani odeszli, zostawiając nas samych.

- I co? Widzę, że na dal tu stoisz - powiedział do mnie.

- Stoję, ale nic się nie udało.

- Do prawdy? A co zrobiłaś poprzednio?

- Uciekłam...

- A teraz? - kolejne jego pytanie, rozświetliło mi w głowie.

- Zostałam i próbowałam.

- No właśnie.

Usłyszeliśmy jakieś dziwne dźwięki, był to Marcus. Wyłonił się z kanalizy...

- Znalazłem was, chodźcie chce wam coś pokazać - widziałam na dłoni Marcusa srebrną bransoletę.

- Kanały? - zapytałam. - Nie dzięki.

- No chodźcie, za nim znowu się wszyscy pojawią - powiedział.

Nie wiem po co, ale szliśmy za nim kanałami. Okropnie tu...Ciemno i ten smród...

- Dobre miejsce, aby się ciebie pozbyć - usłyszałam Kyoye z tyłu.

- Śmiało, skacz pierwszy. Buty i tak masz już ozdobione - odparłam.

- Nie przypominaj mi... - warknął.

- To już tutaj - Marcus otworzył, potężne pancerne drzwi i weszliśmy do środka.

No proszę, podziemny schron. Odeszłam od nich i rozglądałam się na wszystkie strony.

- Ty, siedziałeś tutaj cały czas? - spytał go Kyoya.

- Tak, a po co mam walczyć z tą całą ekipom? Możemy posiedzieć tu sobie w spokoju i zdobyć miano reprezentanta. - Marcus był z siebie zadowolony.

- Słabo - podsumował, go Kyoya.

- Co? Jak, to? - Marcus, był zaskoczony. - Nie zostaw! - krzyknął na mnie kiedy podeszłam do stojących beczek. 

Podłoga zniknęła, tu była zakryta dziura! Trzymałam się jakoś brzegu podłogi. Podeszli do mnie.

- No co się tak gapicie?! Dajcie rękę! - krzyknęłam.

- Wiedziałeś? - Kyoya spojrzał podejrzliwie na Marcusa.

- Chłopaki! - pisnęłam.

- Nie, no skąd miał, bym wiedzieć? - Marcus się bronił.

- Ty ją ostrzegłeś, jakbyś wiedział. - Kyoya nie odpuszczał.

- Ludzie! Za raz zlecę! - wkurzyli mnie. Oni sobie rozmawiają, gdy ja wiszę w przepaści. Zarąbista sytuacja.

- Masz szansę nauczyć się lądować. - powiedział do mnie Kyoya.

- To, słaby moment na żarty...Daj mi rękę! - wydarłam się zła.

- Kusi mnie nie dać - odpowiedział z uśmieszkiem.

- Kyoya!!! To nie jest śmieszne!

- No już dobra - podał mi rękę.

Złapałam zaś w tedy Marcus... wykonał szybką zagrywkę. 

Odpiął szybko bransoletkę Kyoyi i popchnął go do przodu. KURWA!!! 

Zniknęliśmy w ciemnościach, a po długim locie wpadliśmy prosto do wody.

Woda pędziła, nurt był za silny by się opierać, zachłystnęłam się wody, a potem zrobiło się ciemno i głucho.



O dziewczynie, która dosiadła mrok.Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum