mountains

364 39 71
                                    

Moglibyśmy uciec
Przed świtem
Wiesz, że moglibyśmy
Tak mówią góry.

===

Wszystko, co naprawdę wiedział o Nubisie, pochodziło z ust Castiela, z jego wyglądu i zachowań. Nie chciał sprawiać mu satysfakcji, interesując się jego krajem. Dla Venandyjczyka był on jedynie cyrkiem, pozbawionym głębi, w którym każdy miał swoją rolę. Uparł się przy tej wersji, nie przyjmował innej.

Każda opowieść Casa, każdy skrawek informacji, był jak rzeka, z której blondyn próbował wyłowić pojedyncze śmieci. Pomogłyby mu puszyć się jeszcze bardziej, odwrócić jakiś fakt tak mocno, że działał na niekorzyść Nubijczyków. Każda historia była okazją, by znaleźć w niej błąd, wadę, słabość, z której można się było śmiać. Mógł wtedy pokazywać palcem na zachodnią granicę, jakby to, co mówił Castiel, potwierdzało jego słowa. To idioci, słyszycie? Ich sposób pogrzebu o tym mówi. Sam się przyznał.

Tylko dlatego na początku przysłuchiwał się rozmowom swojego męża z Jackiem, na samym początku, gdy chłopiec wciąż trochę się ich bał, ale był ciekawy, niezmiernie ciekawy. Szukał czegoś, czego mógł użyć przeciw brunetowi. Przekształcał każdy opis tak, by pasował do jego wyobrażeń.

Piękne, wysokie góry Cael stawały się niebezpieczne, groźne, nieprzyjazne. Rzeki, spływające ze szczytów, lśniące w słońcu, w jego głowie wyglądały na wartkie potoki, które porywały wszystko dookoła, muliste i drążące ziemię. Strzelisty, wysoki pałac Shurley'ów widział jako parę szczupłych wieżyczek, pozbawionych gościnności i ciepła.

Bo czy nie tak widzimy tych, których nie lubimy, sąsiadów, obcokrajowców? To, co dla nich ważne i dobre, dla nas jest głupotą, godną jedynie krótkiego śmiechu. Oczywistość dla Nubijczyka była komedią dla Venandyjczyka. Codzienność Deana była pokrętnym dziwadłem dla Castiela, gdy się poznali. Nieznane tradycje zawsze są dziwne dla tych, którzy nigdy ich nie kultywowali.

Znów jechali. Znów razem.

Znów mógł odetchnąć.

Nie było strażników i rozkazów, które mówiły, gdzie mogli być, a gdzie nie. Nocowali w karczmach i pod gołym niebem, rozmawiali cicho, przemierzając kilometry puszczy, pokonując złote pola i gęste lasy Venandii. Dean mógł usiąść wygodniej w siodle, znane kołysanie koiło mu nerwy, a miał je w fatalnym stanie przez pierwszy tydzień. Ciągle zerkał za siebie, jakby spodziewał się, że ojciec wyśle za nim całą armię. Nie wysłał. To byłaby hańba. Goniłby własnego syna przez pół kraju.

-Ciekawe, co wymyślili.-powiedział raz, gdy piekli nad ogniskiem ustrzelonego przez Castiela ptaka. Jaskółkę.-Jak to wyjaśnią radzie.

Cas spojrzał na niego ponad ogniem. Oddychali spokojnie, nocowali na polanie przy lesie.

-Nie zdążył wydać rozkazu. Nie wykazałeś się nieposłuszeństwem.-obrócił mięso.-„Książę wyjechał w poselstwie do Nubisu"?

Dean uśmiechnął się szczerze, jak ostatnimi czasy uśmiechał się tylko do niego i do swoich bratanków.

-Jestem ambasadorem.-mruknął, ogrzewając skostniałe dłonie.-Może powiedzą, że to tajne. Tak, to z pewnością. „Gdzie książę?", „to tajne". Mój ojciec kochał się zasłaniać takimi rzeczami.

-Obchodzi cię jeszcze, co powiedział?

-Niezbyt.-wzruszył ramionami.-Ale to zabawne myśleć, jak panikuje.

Wiedział, że nie panikował. John miał chłodny umysł matematyka. Gdy jedno równanie okazywało się sprzeczne, układał nowe. Gdy jeden syn był królewską niedojdą, zwracał wzrok na drugiego.

Ziemia ObiecanaWhere stories live. Discover now