inkpot gods

333 42 34
                                    

A kiedy deszcz spadł
Złożyłem przysięgę bogom
Proszę, pozwólcie mu przeżyć jeszcze jeden dzień
Bo jest czymś więcej, niż tylko swoimi bliznami
I nawet jeśli on sam nie ma determinacji
To zdaje się, że cały świat ją ma
Zostanę
Będę mężczyzną, jakim mój ojciec nigdy nie był

===

Deszcze trwały cztery dni-piątego wstali, spakowali się i pojechali dalej, wracając do żmudnego "jazda, obóz, kolacja, spanie, śniadanie, jazda" na kolejne kilka tygodni. Skończył się już Ibis, pierwszy miesiąc roku, byli w połowie Ade. Mokradła nie były...cóż, mokre, nie aż tak, jak można by się tego spodziewać, mieli wyjątkowe szczęście. Wozy czasami utykały w błocie, a konie szybciej się męczyły, ale mogli iść naprzód, dalej na południe.

Dean i Castiel byli głównymi dowódcami, prowadzili więc całą tą zgraję-Benny i reszta doradców była rozsypana na całej długości pochodu, dwójka pilnowała tyłów, reszta środka, by nikt się nie oddzielił. Jack dreptał za nimi na ziemi, nie mógł dosiąść dorosłego konia, a nie chciał też wspinać się do siodła Castiela. Szedł w swojej nowej kurtce, ostrożnie stawiając stopy na zdradliwym terenie.

Słońce wyjątkowo dzisiaj grzało, Dean co chwilę musiał sięgać do juków po wodę-poprawił się na swoim koniu, niemal całkowicie białym, gdyby nie brud. Nazywał się Elcarim i obecnie głównie prychał, machając pyskiem, gdy muchy go męczyły.

Koń Castiela też otrzymał ostatnio imię-Ailes-i był strasznie rozpieszczony. Castiel chodził do niego przed spaniem (robił obchód, do Jacka i do konia, zobaczyć, czy wszystko z nimi w porządku), oddawał swoje porcje jabłek, klepał go po szyi, jeśli dobrze się spisał, raz Dean widział nawet, jak zwierzę opierało mu pysk o klatkę piersiową, gdy musiał je uspokoić, bo koń przestraszył się jakiegoś obozowego hałasu. Przyjaciele Castiela Shurley'a, oj, Winchestera-jedenastolatek i koń.

Zerknął na niego, gdy jechali. Castiel wciąż chodził głównie w nubijskich ubraniach, nieco elegantszych od venijskich-jego koszula miała jakieś ozdobne naszycia na rękawach, to chyba była srebrna nitka. Jechali praktycznie przez bagna, a Castiel miał na sobie czarną koszulę przeszywaną srebrną nitką. Wyszedł za prawdziwego wariata.
Castiel trzymał lejce jedną dłonią, przechylając się nieco w siodle, by dopasować się do kroków konia i później nie cierpieć bólu mięśni-drugą dłoń opierał na rękojeści swojego miecza, ładny pasek tkwił mu wiecznie na biodrach. Ściągnął swoją zbroję, było mu w niej za ciepło, tkwiła mu przy siodle, lśniąc nieco w słońcu. Mógł to zrobić na koniu, była dość lekka, by przeciągnąć ją przez głowę po rozwiązaniu kilku sznurków. Zbroja Deana momentami nie pozwalała mu wstać, gdy się przewrócił.

Spodnie Castiela opinały go mocniej w udach, umięśnionych przez ciągłą jazdę konną. Buty kończyły się w połowie łydek, zawiązał je dokładnie jeszcze rano, gdy Jack pomagał Deanowi założyć jego zbroję. Nie przewidział tego, jak ciepło będzie i teraz się w niej topił, ale, żeby w ogóle ją ściągnąć, musieliby zrobić postój, a nie stawali w ciągu dnia, poza tym, nie miał gdzie jej teraz trzymać. Elcarim i tak już nieźle się z nim męczył.

Kiedy ogłoszono ich zaręczyny, matka powiedziała mu, żeby nie dramatyzował, bo mogło być gorzej, Castiel był przynajmniej przystojny-zaprzeczył, zdenerwowany na cały świat, ale przecież miał oczy, wiedział, że mówiła prawdę. Miał przystojnego męża, brunet ładnie prezentował się i podczas negocjacji, i podczas ich ślubu, zazwyczaj jednak to nie wystarczało, by był zadowolony.

Generalnie uchodzili za ładne małżeństwo, nie był głupi, wiedział, że ludzie tak o nich gadali-książę Nubisu, niebieskooki brunet, który chyba nigdy nie potrafił do końca się ogolić, szeroki w barkach i o ładnej szczęce, no i on, książę z Latry, w którym kochało się pół królestwa, bazując jedynie na opowieściach o tym, jak zielone były jego oczy. Nie wyglądali razem źle, czar pryskał, gdy się odzywali, ale to już inna sprawa.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz