violet hill

371 39 88
                                    

Kiedy umrę, pochowajcie mnie w zbroi
Nie chcę być żołnierzem
Kapitanem tonącego statku
Więc jeśli mnie kochasz
Dlaczego mi tego nie powiesz?
===

Wojny mijały, pory roku zmieniały się, jak zawsze, a dzieci rosły, gdy dorośli ginęli-nie było władzy, która by to zniszczyła, nie było siły, która powstrzymałaby zdrowe maleństwo od pięcia się w górę, wyciągania rączek po wielki świat, jeśli miało szansę w nim żyć. Nie było mocy silniejszej od daru dni i lat, które umacniały ich mięśnie, wyostrzały umysły. W naturze wszystko rosło w siłę. Nawet wielki dąb zaczynał od orzecha.

I po dzieciach Sama i Jess było to widać, nie różniły się od innych, mimo tytułów i dorastania w zamku. Wrócili z wojny ledwo parę tygodni temu, a Dean już widział zmiany. W tym wieku, każdy kolejny miesiąc był krokiem milowym dla każdego malucha.

Uczyły się chodzić, Sandra była wyjątkowo uparta, brnęła przed siebie, mimo upadków, mimo bólu małych nóżek i czerwonego nosa, który raz za razem spotykał się z ziemią. Nie płakała, nie marudziła. Denerwowała się na własne ciałko, że nie chce współpracować, po czym podnosiła się powoli, znów krocząc przed siebie.

Niewiele się to różniło od starości, prawda? Nasze wieczne więzienie, ręce, nogi, zmęczony, bolący kark, wszystko powoli się psuło. Serce, kiedyś wypełnione wolą walki, słabło, gdy wchodziliśmy po schodach. Płuca, pomagające wykrzyczeć światu, co nam się należy, bolały przy głębszym oddechu. Szliśmy coraz wolniej. Każdy upadek był frustracją, którą teraz przeżywały bliźniaki. Nie jest tak, jak chcę. Ale będzie. W przeciwieństwie do starców, oni mogli mieć nadzieję.

Dean klęczał, próbując spełnić wszystkie możliwe zachcianki swojego bratanka. Jessica siedziała na krześle, piękna, jak zawsze, długie włosy upięła w warkocz, piła herbatę, gdy jej córka przemierzała całe pomieszczenie, dumna i pewna swoich możliwości. Z otwartego tarasu wiał lekki wiatr, słońce wpadało do środka. Bawialnia dzieci, jeden z wielu salonów zamku Winchesterów.

-Nie tak?-Dean ściągnął drewnianą koronę, którą Will mu podał. Obejrzał ją z każdej strony.-Mały, nie rozumiem, o co ci chodzi. W ten sposób?

Poprawił zabawkę, teraz William widział wyrzeźbione klejnoty. Pokiwał główką, uśmiechając się szeroko. Miał wujka na wyłączność, Sam zniknął, by dołączyć do narady u boku ojca, Dean bawił się z nim od ponad godziny, udając, kogo trzeba, żeby chłopiec się roześmiał.

-Tęskniliśmy za tobą.-Jessica odezwała się cicho, obserwując ich z łagodnym uśmiechem.-Wszyscy.

-Ty też?-Dean zaczepił Willa, palcem gładząc jego policzek.-Wujek za tobą bardzo tęsknił. Nawet, jak myślałem, że będziesz jedną osóbką.

Blondynka pogłaskała córeczkę po główce, przyszła aż do niej, wyraźnie zadowolona.

-Walczyłeś o lepszy świat dla nich obydwojga. Będą dorastać, opowiadając wszystkim o twoich przygodach.

Dean uśmiechnął się krzywo.

-Wolałbym nie.-wyciągnął rękę do Willa, mały potrzebował jej, by przytrzymał mu jakąś figurkę, kiedy on szukał na ziemi innej.-Będą dorastać, opowiadając wszystkim, że ich tatuś będzie królem. To dopiero przygoda.

Sandra wprosiła się do mamy na ręce, wspięła po krześle i jej kolanach, trzymając mocno sukni.

-Oboje będziecie ich szczęściem.-odparła.-Dzieci potrzebują silnej rodziny, nie tytułów i służących.

Spojrzał na nią, rozbawiony.

-Zrobicie takich więcej? Słodkie są.

Przewróciła oczami, poprawiając sobie Sandrę w ramionach.

Ziemia ObiecanaWhere stories live. Discover now