soldier, poet, king

294 46 33
                                    

Nadejdzie kiedyś żołnierz
Nadejdzie poeta
Nadejdzie król.

===

Jack nie znalazł pamiątki po wielkorybach, ale nie był z tego powodu smutny, ani trochę-jeszcze trzy dni później chciał rozmawiać o nich z Castielem, jakby brunet był chodzącą encyklopedią i, dobrze, może był, ale o wielkorybach nie dało się wiedzieć dużo. Ani skąd przyszły, ani dokąd odchodziły.

Prawdą było jednak, że i Jack, i Dean, traktowali Casa jak wyrocznię-nie przeszkadzało mu to, bo nie sprawiali, że czuł się źle. W Nubisie, w domu, często wypytywano go, by sprawdzić, czy to wie-to był test, nie ciekawość. Dean i Jack byli ciekawi.

Ty dużo rzeczy nie wiesz, Dean, powiedział mu kiedyś i miał rację, ale kontekst tego zdania zaczął się zmieniać. Wówczas Dean nie wiedział, bo nie chciał wiedzieć, nie rozumiał religii i zwyczajów Nubisu, bo go to nie obchodziło. Teraz starał się to nadrabiać.

To było wygodne, mieć męża, który wszystko ci powie. Mógłby porównywać go do wszechwiedzącego Sama, ale nie, nie czuł się, jakby rozmawiał z bratem (oprócz oczywistych, małżeńskich powodów), Cas nie zachowywał się jak Sammy. Sammy bywał przemądrzały.

Jak w Testiańskim jest "dzień dobry"?

Nie podnosił głowy znad czyszczonej zbroi, gdy mu odpowiadał.

"Enosh"

Jak duże są wielkoryby? Gdzie w Testii są uprawy? Kto tłumaczył testiańską poezję poprzedniego wieku? Ich krewny, Emmanuel.

Dean miał go za takiego idiotę, gdy brali ślub, nie mieściło mu się to w głowie-Castiel nie wiedział, że trzeba uścisnąć czyjąś rękę na przywitanie, nie wiedział, czemu klaszczą na koniec piosenki. W świecie Deana, Cas nie wiedział nic. Problem w tym, że Winchester zapominał o równoległym zjawisku-w świecie swojego męża to on był jak dziecko we mgle.

Cas potrafił recytować poezję, gdy pisał kolejne rozkazy. Jednocześnie. Po Nubijsku recytował, w powszechnym pisał.

Nie, Dean wcale nie był tym przesadnie zachwycony.

Byli na wojnie, najpierw oprzytomniał w innej sprawie-zobaczył na własne oczy, jak brunet świetnie walczył, ale to było co innego, musiał, był wychowany na dworze. Wiedział, że Castiel bywał bardzo łagodny i spokojny, miał świadomość jego sprytu i inteligencji, wielkie pokłady wiedzy przyszły później.

Stacjonując w ostatnim mieście przed Lazonem, rozmyślał nad tym, zamiast pić ze swoimi żołnierzami-dopiero Meg zmusiła go, by się skupił.

-Jesteś tu jeszcze?-zapytała chyba trzeci raz, Dean jej nie słyszał. Patrzył w milczeniu na Casa, stojącego pod ścianą po drugiej stronie karczmy.-Dean? Wasza Wysokość? Shurley?

Dean zamrugał, zerkając na nią z niechęcią.

-Winchester.-poprawił.-Co?

Wskazała na karty, którymi mieli się zajmować. Trzymał swoje w wolnej ręce, ale nawet ich nie przejrzał.

-Wiecie co, chyba jednak...nie dzisiaj.-westchnął, odkładając je na stół, gdy wstawał.-Pogadamy później.

Skinął lekko Vexie, gdy odchodził-siedzieli przy jednym stole, ona, Dean, Meg, Benny. Trzech Venandyjczyków i Nubijka.

Nie mógł się skupić.

Odepchnęli Tenebrię z granicy, mieli się spotkać z Charlie za dwa dni-żołnierze bawili się doskonale, ta karczma była większa od ostatniej, w której nocował, a takowych w całym mieście mieli kilka. Nie poczynili szkód na terenie Aquili, wręcz przeciwnie, pobudzili gospodarkę. Piętnaście tysięcy ich ludzi nocowało dziś pod murami miasteczka, a każdy chciał się upić.

Ziemia ObiecanaWhere stories live. Discover now