27. Powrót do East Grinstead

784 55 5
                                    

   Boże Narodzenie 1990 roku zostanie prawdopodobnie zapamiętane jako jedno z najzimniejszych dni w historii Wielkiej Brytanii. Była ciemna i bezgwiezdna zimowa noc. Wiatr zmienił się w zawieruchę, która chłostała śniegiem wszystko, co stanęło jej na drodze. Wicher przeszywał najcieplejsze nawet ubrania, ścinając mrozem krew i duszę każdego nieszczęśnika, który odważył się opuścić dom. Zadbane uliczki East Grinstead były zupełnie opustoszałe, nie licząc samotnej postaci stojącej przed wejściem na posesję przy Woodlands Road 123. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że owa postać dosłownie zmaterializowała się kilka sekund wcześniej przed furtką prowadzącą do domu. Uważny obserwator zauważyłby osobliwą rzecz, jaką był brak śladów, które musiałyby zostać odbite na śniegu, gdyby ten ktoś dostał się tu w normalny sposób. Tą postacią był wysoki, szczupły, ciemnowłosy mężczyzna ubrany na czarno. Stał na chodniku od kilku minut i patrzył na opuszczony dom, jakby na kogoś czekał. Trzymał w rękach niewielkich rozmiarów zawiniątko.

   Właśnie taki obraz ukazał się samotnemu starszemu panu, który wspierając się na lasce, powolnym krokiem przyszedł od strony zachodniej. Był odziany w gruby kożuch i futrzaną czapkę i sprawiał wrażenie, jakby ledwo trzymał się na nogach. Wracał z wieczornej mszy, zaś widok człowieka stojącego bez ruchu w taki mróz – i to przed TYM domem - wydał mu się rzeczą na tyle osobliwą, że postanowił zatrzymać się na chwilę i zamienić z przybyszem kilka słów.

   - Odradzam - powiedział, kiedy już zrównał się z nieznajomym. - Ten dom jest nawiedzony.

   Snape wzdrygnął się, wyrwany brutalnie ze swoich myśli.

   - Słucham?

   Dziadek laską wskazał tabliczkę, której Severus wcześniej nie zauważył. Spod lodowej skorupy, jaka osadziła się na szyldzie, dostrzegł ledwie widoczny, napisany wielkimi literami napis NA SPRZEDAŻ.

   - Och - wymamrotał, udając zmartwienie. - Nawiedzony, mówi pan... Od kiedy?

   - Od kiedy umarła właścicielka, trzynaście lat temu. Biedaczka, zaszlachtowali ją jacyś chuligani kiedy wracała z nocnego dyżuru ze szpitala. Strach było potem wyjść z domu, mówię panu. To była złota kobieta, lekarka, pracowała tu niedaleko, u Królowej Wiktorii - staruszek westchnął. - Choć nie do końca się jej w życiu układało. Miała nieślubną córkę, która całkiem niedawno zginęła w wypadku samochodowym. Potworna tragedia. Podobno była tak zmasakrowana, że podczas pogrzebu nie wiedzieli do końca, czy to na pewno ją chowają.

   Severus musiał odwrócić głowę, żeby starszy pan nie zobaczył jak jego twarz wykrzywia potworny grymas bólu. Choć informacja o tym że Vittoria nie żyje nie była dla niego nowością, w dalszym ciągu bardzo źle reagował na wspomnienie o jej śmierci.

   - A wie pan - kontynuował staruszek, nie zwróciwszy zupełnie uwagi na reakcję obcego - widziałem ją tego dnia kiedy umarła. Znaczy, tę córkę. Niezwykle podobna do matki, tylko oczy inne. Bardzo miła dziewczyna, choć sprawiała wrażenie, jakby była na coś chora. Miała paskudną bliznę, o tu – wskazał ręką na szyję. - Planowała wyjazd za granicę. Zamieniła ze mną kilka zdań, pożegnała się i odjechała. A następnego dnia w gazetach pisali o tym wypadku. Teraz ludzie gadają, że nie wiadomo czyj duch straszy w tym domu: matki czy córki. 

   Snape miał dość tej rozmowy. Oczyma wyobraźni zamiast opuszczonej rudery widział przed sobą przepaść, bezdenną, mroczną czeluść. Mózg płonął mu żywym ogniem, jednocześnie w żyłach krew skrzepła się niczym lód. Praktycznie nie odczuwał zimna.

   - Pójdę już - powiedział cicho. - Mówił pan, że którędy do cmentarza?

   - Mówiłem? - dziadek podrapał się po głowie. - Może rzeczywiście. Trzeba iść w dół wzdłuż tej ulicy w stronę miasta. Minie pan szpital i dalej prosto, aż do do Mount Noddy Cementery. Pan jest z rodziny?

Jabłko śmierci || Severus Snape x OCWhere stories live. Discover now