17. La Pergola

982 60 10
                                    

   Na progu uderzyło w nich błogie ciepło i obłędny zapach dymu i ziół. Ledwo przekroczyli próg restauracji, kiedy od strony baru rozległ się krzyk:

   - Dobry Boże! Francesco, chodź tu, szybko! - zza kontuaru wysunęła się niska, przysadzista kobieta o włosach gęstych i ciemnych, choć na oko dobiegała już sześćdziesiątki. Ruszyła szybkim krokiem w ich stronę, wyciągając ręce do Vittorii, by po chwili uwięzić ją w żelaznym uścisku.

   - Dobry wieczór, ciociu – wydusiła Vittoria, ledwo łapiąc oddech.

   - Dobry wieczór? Tylko tyle masz do powiedzenia starej ciotce? – skarciła ją żartobliwie starsza kobieta. - Ile to lat? Dziesięć? Jedenaście? Moje dziecko... No, pokaż się – odsunęła się od Vittorii na długość ramion i zlustrowała ją wzrokiem. - Wyglądasz zupełnie jak matka. Jak nasza Betty... - głos jej zadrżał, a w oczach pojawiły się łzy. Spuściła głowę.

   - Ciociu... nie płacz, proszę – Vittoria objęła ją ramieniem. - Chciałabym ci kogoś przedstawić – na te słowa, starsza pani wyjęła z kieszeni fartucha ścierkę i zaczęła energicznie wycierać sobie oczy. - To Severus, mój... kolega z pracy. Severusie, to Antonia Testarossa, moja przybrana ciotka i właścicielka tej restauracji.

   Snape nie zdążył wyciągnąć dłoni, bo Antonia w ułamku sekundy złapała go za ramiona i ucałowała serdecznie w oba policzki.

   - Przyjaciele Vittorii są naszymi przyjaciółmi - rzekła uprzejmie, uśmiechając się szeroko. - A gdzież jest ten stary gamoń? FRANCESCO!!!

   Zza wahadłowych drzwi prowadzących do kuchni wyszedł łysiejący, drobny mężczyzna wycierając ręce w fartuch, który kiedyś może i był biały, zaś teraz dobitnie świadczył o tym, że ów mężczyzna był tutejszym szefem kuchni.

   - No i czego wrzeszczysz? Stało się coś czy... - urwał, kiedy dostrzegł stojącą przy drzwiach Vittorię.

   - Czy to...? - zapytał podejrzliwie, mrużąc oczy i powoli zbliżając się w ich stronę. Vittoria dobrze znała ten wzrok – jako dziecko oglądała go dość często, zawsze wtedy, kiedy narozrabiali razem z Marcellem, jedynym synem Antonii i Francesca i towarzyszem jej dziecięcych zabaw. Mimowolnie schowała się za plecami przybranej ciotki.

   - Zapraszam bliżej, młoda damo.

   Vittoria poczuła się znowu tak, jakby miała 7 lat i dopiero co zerwała dla zabawy wszystkie róże w ogrodzie wuja. To jedno zdanie działało na nią niemal z taką siłą, jak rzucona klątwa Imperiusa. Z ociąganiem, powłócząc nogami, stanęła przed obliczem starszego mężczyzny.

   - Długo kazałaś nam na siebie czekać, moja droga – rzekł surowym głosem, gładząc długie wąsy.

   - To już się więcej nie powtórzy, wujku, obiecuję – wymamrotała Vittoria, szurając butami o kamienną posadzkę. Nieśmiało podniosła wzrok. Spod krzaczastych brwi starego Testarossy spoglądały na nią brązowe mądre oczy, i choć był to wzrok pełen wyrzutu, dostrzegła w nich małe, tańczące ogniki radości. Uśmiech powoli zagościł na twarzy mężczyzny, po czym oboje padli sobie w ramiona.

   - Nic się nie zmieniłeś, wujku.

   - Ty za to jesteś coraz piękniejsza – stwierdził czule Francesco, gładząc ją po policzku. Podniósł wzrok i dopiero teraz dostrzegł ubranego na czarno mężczyznę, stojącego przy wejściu. Zmarszczył brwi. - A to jest...?

   - Severus Snape. Pracujemy razem – Vittoria odsunęła się nieco, by Franceso mógł przywitać się z Severusem. Snape poczuł na sobie piorunujący wzrok starego Testarossy, który na wieść o tym, że Vittoria nie jest sama, wydął usta, aż zadrżały wypomadowane wąsy, po czym dosłownie zlustrował go od stóp do głów i skinął głową w sposób prawie niezauważalny.

Jabłko śmierci || Severus Snape x OCWhere stories live. Discover now