37.

80 4 34
                                    

Tina obserwowała Seattle z tarasu widokowego w Space Needle. To właśnie tu miała się spotkać z Anabelle Marcy, archiwistką w sądzie rodzinnym.

- Pani Nyks? - Obok niej stanęła kobieta o ciemnej karnacji i czarnych włosach. W ręku trzymała niepozorną, białą teczkę. - Mam dla pani dokumenty.

- Dziękuję. - Wiedźma przejęła teczkę i schowała ją do torebki. - Pomogła mi pani.

- Nie obchodzi mnie, po co pani te akta. Liczy się dla mnie to, że spłacę tym część długu u księcia Asmodeusza. Bo tak będzie, prawda? Nie złamałam prawa na daremno?

- Zapewniam, że nie jest już pani winna przysługi mojemu kuzynowi. Osobiście tego dopilnuję. 

Po tej krótkiej wymianie zdań, obie kobiety odsunęły się od siebie, a Tina odeszła kawałek dalej. Jeszcze chwilę poobserwowała panoramę Seattle, jednak wkrótce opuściła Space Needle i wróciła do domu Angelusa. Miała na dziś zaplanowany trening magiczny z Brittą i Lucią. A poza tym chciała jak najszybciej odnaleźć innych krewnych Tylera. Którzy najprawdopodobniej też byli zmiennokształtnymi. A przynajmniej na to liczyła.

Po powrocie zaszyła się w gabinecie medycznym i zaczęła czytać akta sądowe. Szybko dowiedziała się, że Tyler ma ciotkę, młodszą siostrę swojego zmarłego ojca. Nie przyznano jej praw do opieki, bo według opinii sędziego, tryb jej życia nie zapewnił by dziecku potrzebnej stabilizacji. Tina musiała dowiedzieć się o niej czegoś więcej, ale do tego potrzebowała specjalisty od komputerów i cyfrowego świata.

- Silver? Mogę mieć... prośbę... - Diablica weszła do pokoju mężczyzny i z trudem stłumiła śmiech. 

- Milcz, bo zabiję. - Mruknął Silver - Wchodź i zamykaj drzwi, bo jeszcze mnie ktoś zobaczy. Co potrzebujesz?

- Żebyś poszukał mi informacji o Cathleen Barker. To nazwisko panieńskie, mogła je zmienić, jeśli wyszła za mąż.

- Nie ma sprawy, poszukam. Nawet na serwery Pentagonu ci się włamię, jeśli pomożesz mi doprowadzić włosy do normalności.

- Adelka? - Tina podeszła bliżej i zaczęła rozplatać warkoczyki, które obecnie ozdabiały głowę chłopaka.

- A kto inny? I tak miałem szczęście, że nie zaczęła mnie malować.

- Gotowe. - Oznajmiła Tina po kwadransie rozplatania i rozczesywania włosów Silvera.

- Dzięki. To ja się biorę do pracy, a jak coś znajdę, to dam ci znać.

- W porządku. Będę z dziewczynkami trenowała zaklęcia przed domem, więc uważaj, żebyś nie wszedł w pole rażenia. 

- Jasne, nie chcę zamienić się w żabę. 

Tina tylko kiwnęła głową. W sumie, nie miałaby nic przeciwko, żeby w razie czego odczarować go pocałunkiem. Który może przerodziłby się w coś innego. Ale nie zamierzała mówić tego głośno. Już wystarczyło, że miewała pikantne sny z Silverem w roli głównej. I lepiej, żeby to był efekt jej podświadomości oraz abstynencji seksualnej. Bo inaczej będzie musiała skopać tyłki wszystkim bóstwom marzeń sennych. Albo pewnemu demonowi, o tym samym imieniu co grecki bożek. Niemniej, za dużo męczacej roboty.

Tina z zadowoleniem obserwowała swoje uczennice, które robiły coraz większe postępy. Bariery i ochronne kręgi stawiały w okamgnieniu. Lucia coraz sprawniej radziła sobie z kontrolą ognia i potrafiła nawet go formować w proste kształty. Diablica zdawała sobie sprawę, że wkrótce młoda pyrka będzie potrzebowała nowego nauczyciela, który władałby ogniem tak jak ona. Pyra, dragonitę, a może salamandrę. Zdecydowanie będzie musiała się rozjerzeć w miejscowej społeczności magicznej.
Britta również radziła sobie wspaniale, zwłaszcza jak na kogoś, kto od niedawna miał jakieś pojęcie o magii. Błyskawicznie chłonęła wiedzę, jakby chciała dogonić w umiejętnościach swoich rówieśników, którzy zaczynali naukę w dzieciństwie. Za kilka lat dziewczyna może być jedną z bardziej utalentowanych wiedźm na świecie. 

- Bardzo dobrze. Bri. Świetnie ci idzie. - Tina pochwaliła dziewczynę, która stworzyła właśnie niewielkie tornado. - Spróbuje je teraz powiększyć.

Zgodnie z poleceniem, Britta skupiła swoją moc na tornadzie, które zaczęło się powiększać. Dziewczyna starała się utrzymać je w miejscu, gdyż jak powiedziała jej mentorka, magicznie wywołana trąba powietrzna puszczona samopas, mogłaby narobić znacznie poważniejszych szkód niż normalna. Czuła jednak, że zaczyna brakować jej sił i tornado wyrwało się spod wpływów jej zaklęcia. Uwolniony żywioł zaczął szaleć, zataczając kręgi wokół polany, na której ćwiczyły. Z każdym kolejnym obrotem, zbliżał się niebezpiecznie do budynku.

Tina otoczyła dziewczęta magiczną barierą i sama starała się zapanować nad tornadem, co nie było łatwe. Britta nasyciła je swoją magią i tylko ona miałaby nad nim pełną kontrolę. Ale obecnie była zbyt wyczerpana, żeby walczyć z żywiołem. Na razie diablicy udało się unieruchomić trąbę powietrzną w miejscu.

- A co tu się dzieje, moje panie? - Nagle pojawił się Amadeus i z rozbawieniem obserwował zmagania wiedźmy. - Odstawiacie swoją wersję "Czarnoksiężnika z krainy Oz"? W sumie z tymi butami to pasowałabyś na Złą Wiedźmę ze Wschodu. - Tina spojrzała na swoje czerwone martensy i nabrała ochoty na skopanie tyłka temu śmieszkowi.

- W literackim pierwowzorze, trzewiki były srebrne, a nie rubinowe. - Prychnęła Tina. -  Nie pomagasz, to chociaż nie przeszkadzaj. To nie jest takie proste, żeby zapanować nad magicznym tornadem. 

- Ekhm, pani pozwoli. - Amadeus z kpiną w oczach podszedł do tornada i wyciągnął w jego stronę dłoń, niemal dotykając go opuszkami palców. Nic nie mówił, ani nie wykonywał żadnych gestów. Po prostu stał i wyciągał rękę w kierunku żywiołu. Jednak trąba powietrzna zaczęła maleć, by po kilku sekunadach rozpłynąć się i zamienić w lekki zefirek, którego podmuch zafalował niebieskie włosy mężczyzny.

- Cholera, zapomniałam, że jesteś żywiołakiem powietrza. - Tina strzeliła facepalma, a Amadeus tylko zachichotał. - A tak w ogóle, co tu robisz? Nie powinieneś być w pracy? Nie mów, że cię wywalili.

- Nie, ale faktycznie przez jakiś czas będę miał wolne. - Westchnął sylf. Tina z fascynacją przyglądała się jego oczom, które zazwyczaj błękitne, teraz nabrały pięknego, szafirowego odcienia.

- Dziewczynki, idźcie odpocząć. - Tina zburzyła barierę, która otaczała jej uczennice. - Na dziś wystarczy praktyki. A ty wyjaśnij, o co chodzi. Tak nagle dali ci urlop?

- Tak jakby. Antykwariat, w którym pracuję, wymaga generalnego remontu. Mieliśmy dziś dziwnego klienta. Młody chłopak, chyba Irlandczyk, bo mówił z tym ich dziwnym akcentem. - Na hasło "Irlandczyk" w głowie wiedźmy zabrzmiał alarm. - Przyniósł zabytkową papierośnicę, żeby ją sprzedać. Podobno ją znalazł, ale mam co do tego wątpliwości.

- Jak rozumiem, to nie był zwyczajny klient, skoro tak ci zapadł w pamięć? - Zagadnęła Tina, gdy wchodzili do domu.

- Po prostu podczas jego pobytu w lokalu doszło do katastrofy. Najpierw spadł nam ze ściany obraz, potem pękła nam główna rura z wodą i jednocześnie wybiła kanalizacja, a jak ten koleś wychodził, na ulicy zderzyły się dwa auta i jedno wjechało nam w witrynę. Cud, że była pusta, bo zdjęliśmy eksponaty przed myciem szyby. Co cię tak bawi?

- A to, że miałeś wątpliwą przyjemność poznać niejakiego Williama Mercury'ego, zwanego Foxem. Ofiarę własnych błędów młodości i pokrętnego poczucia humoru mojego kuzyna. Ten chłopak to żywa definicja pecha. A skoro masz teraz przymusowy urlop, to może pomożesz Bri w opanowaniu magii powietrza. Kto jak kto, ale sylf będzie dla niej najlepszym nauczycielem.

Nowe życie: historia rezydentkiWhere stories live. Discover now