EPILOG

2.3K 136 92
                                    



Krew, dużo krwi i jeszcze więcej krwi. Nie umiem opisać nawet uczucia, jakie towarzyszyło mnie gdy klęczałam nad Peterem, czując bijące serce w gardle i piskliwe hałasy w uszach. Moja twarz topiła się w łzach, a trzęsące się ręce zabrudzone bordową krwią nie umiejętnie przejeżdżały po ciele bruneta. Szturchałam jego ramienia, by ten odezwał się do mnie słowem, jednak ten w milczeniu nie zdejmował ze mnie swojego spojrzenia.

— Nie możesz mi tego zrobić. Nie możesz mnie zostawić, słyszysz? Nie dam rady — mamrotałam przez nieustanny płacz, który przerodził się już w głębokie szlochanie, podczas którego ciężko było mi złapać oddech.

— Przyjdzie taki moment, w którym stwierdzisz, że wszystko się skończyło — zaczął powoli, unosząc swoje kąciki ust w w przyjazny uśmiech. — To właśnie będzie początek.

— Gdybym wtedy niczego nie powiedziała — wyszeptałam mu na ucho, ściskając jego dłoń w swoich.

— Życie jest za krótkie, żeby stać w miejscu i myśleć „Co by było gdyby?". Bądź dzielna, uwierz w siebie. Rób to na co masz ochotę i co cię uszczęśliwia. Nie trać czasu na przejmowanie się opinią innych. Masz tylko jedno życie. Żyj tak, żebyś była dumna z siebie i wiedz, że ja już jestem.

Spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich spokój. Spokój, którego od dawna nie mogłam dostrzec w jego życiu. Słona łza spłynęła mu po policzku, a moje gardło zacisnęło się przy tym automatycznie.

Nie chciałam płakać, wiedziałam, że to może być już koniec, a w tamtym momencie pragnęłam zamienić ostatnie chwile spędzone z chłopakiem w przepiękne minuty, podczas których będziemy mogli się sobą nacieszyć.

Peter podniósł dłoń, kładąc ją na moim drżącym policzku i wycierając z niej ciepłe łzy. Zacisnęłam zęby, próbując ułożyć usta w uśmiech, ale nieustanne próbowania skończyły się moim wybuchem płaczu.

— Uratuje cię. Jeszcze nie wszystko stracone. Zadzwonię po tatę, on zbierze najlepszych lekarzy i wszystko się uda! — wykrzyknęłam, stając na proste nogi i podciągając chłopaka w górę.

— Emily.

Nie zwracałam uwagi na jego słowa, wciąż próbując podnieść go, by jakkolwiek mu pomóc.

— Emily! — powiedział stanowczo, a ja przystanęłam i nawiązałam z nim kontakt wzrokowy. — Daj mi odejść. Pozwól mi spędzić ostanie chwile z dziewczyną marzeń, którą kocham ponad wszystko i wszystkich.

— Dlaczego się odwróciłeś?

— Są ludzie, dla których warto zginąć.

Przyłożyłam swoją głowę do jego i objęłam mocno ramionami. Nie potrafiłam zrozumieć, że to co się dzieje, jest prawdziwe.

— Boli?

— Nie, jest idealnie. Lepiej nie mógłbym sobie tego wymarzyć.

Z rytmu wybiły mnie głośne dźwięki radiowozów i pogotowia ratunkowego. Odwróciłam głowę w ich stronę. Wszędzie mrugały niebiesko-czerwone światła, a ludzie zbierali się do około, żeby robić zdjęcia i nagrywać filmy.

Ponownie spojrzałam na Petera. Z ust leciała mu krew, a widok tego spowodował, że coś we mnie pękło. Miał krwotok wewnętrzny. Umierał.

— Zaprosiłeś mnie na bal, nie możesz mnie teraz zostawić. To miał być nasz dzień. Pomoc już jest, wszystko będzie dobrze.

Z karetki wyskoczyło paru ratowników, biegnących w naszą stronę. Gdy byli już na miejscu, zaczęli odganiać mnie od chłopaka i nakazali stanąć na boku. Siłowałam się z nimi żeby zostać blisko chłopaka, żeby ten do samego końca nie odczuwał samotności.

You were the reason • Peter Parker (18+) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz