Rozdział 34. Michael

34 4 0
                                    

21 września

Kolejny dzień, kolejna porcja wspomnień. Powinienem już wrócić do normalności, a tymczasem moje myśli wciąż wracały do tamtego momentu.

Siedziałem w swoim biurze, mimo że była dopiero siódma rano, i przerzucałem jakieś papiery. Próbowałem skupić się na pracy, zająć czymś ręce i zmylić mózg. Ten nie dawał za wygraną i ciągle podsuwał mi do głowy moment, w którym zdałem sobie sprawę, że już nigdy jej nie zobaczę.

Poczułem, że moje oczy robią się wilgotne, więc odpuściłem sobie to bezcelowe przeglądanie dokumentów. Oparłem czoło na dłoniach i zacisnąłem powieki. To mógł być błąd, bo znów przeniosłem się myślami na lotnisko.

***

Było naprawdę wcześnie. Słońce dopiero wznosiło się nad horyzontem. Piąta rano była dla mnie zwykle jeszcze środkiem nocy. Jednak nie wtedy. Wtedy byłem już całkiem rozbudzony, mimo że przez całą noc nie udało mi się nawet zmrużyć oka.

Ciągnąłem za sobą walizkę, do której Lizzie spakowała swoje rzeczy. Dziewczyna szła obok mnie. Nasze ramiona momentami ocierały się o siebie, co wywoływało we mnie gęsią skórkę. Miałem ochotę odwrócić się do niej, objąć ją mocno i nigdy nie wypuszczać.

Ale to byłoby złe.

Postanowiła wyjechać, definitywnie zamknąć ten rozdział i zacząć życie w nowym miejscu, jako nowa osoba, z czystą kartą. Chciała być szczęśliwa. Nie mogłem jej tego odebrać, mimo że serce krajało mi się na myśl, że najprawdopodobniej już nigdy jej nie spotkam. Przełknąłem ślinę, zmagając się z tą myślą.

Przystanęliśmy równocześnie, niedaleko bramki, przez którą Lizzie miała niedługo przejść. Wpatrywałem się w metalowe urządzenie, próbując spalić je wzrokiem. Dla Alyssii to były drzwi do nowego świata. Dla mnie? Drzwi do okrutnego bólu serca, z którym miałem radzić sobie jeszcze przez cholernie długi czas.

– Za chwilę zacznie się odprawa – powiedziała cicho. Wiedziałem, co to oznaczało. – Powinnam już iść.

Ostateczne pożegnanie, na które nie byłem gotowy.

Odetchnąłem głęboko i odwróciłem się powoli w jej stronę. Patrzyła na mnie swoimi pięknymi, szaro-zielonymi oczami. Mrugała szybko, próbując odgonić zbierające się w nich łzy. Na ten widok poczułem pieczenie pod powiekami. Zamierzałem pożegnać ją tak, jak powinienem to zrobić poprzednim razem. W drodze na lotnisko powtarzałem sobie kolejne słowa, by o niczym nie zapomnieć:

Korzystaj z życia. Żyj tak, by być dumną z samej siebie. Patricia była z ciebie dumna i na pewno nadal jest. Ja również jestem z ciebie dumny.

Zależy mi na tym, byś była szczęśliwa. Liczę na to, że odnajdziesz tam szczęście. Bo zasługujesz na nie, Lizzie. Tak cholernie mocno na nie zasługujesz.

Słowa wyparowały jednak z mojej głowy, kiedy stanąłem przed obliczem nieuniknionego. Ona naprawdę miała zniknąć.

Dopadłem do niej w mocnym uścisku. Objąłem ją ramionami i oparłem podbródek na jej głowie. Zamknąłem oczy, próbując powstrzymać potok, który zamierzał się z nich wydobyć. Mój oddech był szybki i nierówny, a serce tłukło mi niesamowicie mocno. Byłem pewien, że czuła je i słyszała, kiedy przytuliła policzek do mojej piersi. Drżała, a ja poczułem wilgoć zbierającą się na mojej koszulce. Płakała, przywierając do mnie mocno.

Pochyliłem się i złożyłem pocałunek na czubku jej głowy, na co jej ciało zatrzęsło się w tłumionym szlochu. Przesunąłem dłoń na jej kark, wplątując palce w jej włosy. Masowałem delikatnie jej plecy, starając się uspokoić swój oddech. Nie byłem pewien, czy dałbym radę spojrzeć jej w oczy i pozwolić zniknąć.

THAT SUMMERDonde viven las historias. Descúbrelo ahora