Rozdział 12. Michael

53 5 1
                                    

11 lipca

– Tak w zasadzie... – zaczęła Lizzie, kiedy byliśmy już w drodze do Indianapolis. – Wcześniej o tym nie pomyślałam, ale teraz to do mnie dotarło.

Zerknąłem na nią, więc nasze spojrzenia spotkały się na moment. Przechyliła głowę w bok, mrużąc oczy. Sprawiło to, że jej nosek również słodko się zmarszczył. Cholera, chyba nigdy nie przestanę się zachwycać jej uroczością. Wróciłem spojrzeniem do drogi przed nami i sięgnąłem do deski rozdzielczej, ściszając radio.

– O czym pomyślałaś?

– Tor był pusty – mruknęła, na co skinąłem powoli głową. Spojrzałem na nią, zatrzymując samochód na światłach. – Tak, kompletnie pusty – powiedziała w zamyśleniu. – Ostatnim razem było tam dużo kierowców, a był przecież środek tygodnia. Dzisiaj jest sobota, a nie było nikogo innego? Dlaczego?

Hmm, no cóż...

– Załatwiłem z Davisem rezerwację toru – stwierdziłem zgodnie z prawdą.

– Aha – zawahała się, po czym pokręciła głową. – Nie wiem czy nadążam. Chcesz mi powiedzieć, że zarezerwowałeś na dzisiaj cały tor? – powiedziała po chwili, przeciągając każde słowo.

– Tak – potwierdziłem.

– Tylko dla siebie?

– Dla nas – poprawiłem, raz jeszcze skinając głową. – Tak.

Milczała przez chwilę, a ja zastanawiałem się nad każdą możliwością jej reakcji. Czułem na sobie jej badawczy wzrok i niemal słyszałem trybiki działające w jej głowie, próbujące rozwikłać tę zagadkę. Byłem ciekaw, czy uda jej się chociaż zbliżyć do powodu, dla którego to zrobiłem.

– Czy ty jesteś jakimś cholernym milionerem?

Nie udało mi się powstrzymać śmiechu. Nawet przekleństwa padające z jej słodkich ust miały uroczy wydźwięk.

– Nie, nie jestem milionerem – parsknąłem. – Moje konto nie jest puste, ale do milionera jeszcze trochę mi brakuje.

– Więc jak ci się udało zgarnąć cały tor dla siebie na cały dzień? – Spojrzałem na nią. Na jej twarzy malowało się zdziwienie i zaintrygowanie. Uniosła dłoń i szturchnęła mnie pięścią w ramię. – Zdradź swój sekret – mruknęła. – Poza tym masz zielone.

Lizzie skinęła głową na sygnalizację. Otrząsnąłem się i odwróciłem wzrok, zdając sobie sprawę, że patrzyłem na jej twarz nieco zbyt długo.

– Znam Davisa już od dawna – stwierdziłem, skręcając w ulicę, przy której mieszkała. – Kiedyś pomogłem mu wygrać dosyć ciężką sprawę, która toczyła się między innymi wokół tematu tego toru. W ramach podziękowań pozwala mi wybrać jeden dzień w roku na wynajęcie toru po niższej cenie.

Sam wybór tego dnia zwykle nie był trudny, ani w tym roku, ani w poprzednich, choć wcześniej często brakowało chętnych do wspólnych przejazdów i wyścigów. Moja rodzina niestety nie podzielała mojej pasji, podobnie zresztą jak moi znajomi. Cieszyłem się więc, że Lizzie była tak entuzjastycznie nastawiona do sportowych samochodów i takiej możliwości.

Samą swoją obecnością sprawiła, że ten dzień stał się lepszy niż wszystkie wcześniejsze.

– I wiesz – dodałem, zatrzymując samochód pod jej domem i gasząc silnik. – Jakoś nie zamierzam na to narzekać.

– Nie dziwię się. Też bym z tego korzystała, gdybym miała takie znajomości.

Westchnęła, zerkając na swój dom, w którym paliło się światło. Przyglądałem się przez chwilę jej profilowi. W moim sercu wybuchła dzika radość na samą myśl o tym, że miała na sobie moją bluzę, która była na nią stanowczo za duża. Dałem jej ją, kiedy wyszliśmy z KFC przy autostradzie. Zadrżała wtedy z zimna, bo zaczęło mocniej wiać, a niebo pokryły ciemniejsze chmury, jakby zaraz miało zacząć padać. Nie zaczęło, ale oczywiście postanowiłem przybiec jej z pomocą.

THAT SUMMERNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ