Rozdział 8. Michael

61 6 1
                                    

4 lipca

Pierwsze rodzinne spotkanie w tym roku okazało się nie być aż tak złe, jak zwykle bym o nim myślał. Świętowanie Dnia Niepodległości zwykle polegało w naszej rodzinie na spotkaniu z mamą, Nickiem i Maddie – jego żoną – w naszym rodzinnym domu na obrzeżach Indianapolis. Od śmierci ojca atmosfera w czasie tego święta była nieco luźniejsza, bo nikt nie zapraszał już tłumów gości związanych z kancelarią na ogromną imprezę w ogrodzie. To on zawsze z zacięciem kultywował tę tradycję, choć już wcześniej zauważałem, że sam był nią już mocno zmęczony.

Od dobrych kilkunastu lat nie zapraszaliśmy już nikogo poza najbliższymi nam osobami. Średnio dobrze wspominałem te lata, w których święto spędziliśmy razem z Anastasią – a było ich przecież całkiem sporo. Od naszego rozwodu zwykle pojawiałem się na tych spotkaniach sam.

Zwykle nie było mi tam zbyt komfortowo, bo czułem się trochę jak piąte koło u wozu. Nick przychodził z Maddie, a mama zwykle zapraszała swojego faceta, z którym spotykała się akurat w okolicach tego święta. W ciągu dziesięciu lat chyba tylko raz nie przyprowadziła żadnego, a w dziewięć pozostałych każdy z tych kolesi był kompletnie kimś innym. Przywykliśmy już jednak do tego, że Fiona Valenzi korzystała z życia i nie zamierzała się ustatkowywać po raz drugi.

A wracając do mnie... Cóż, w zasadzie nigdy nie przyprowadzałem nikogo do rodzinnego domu na święta. Poza Anastasią, o czym mimo wszystko wolałbym zapomnieć, no i dzieciakami. Byłem więc zmuszony wysłuchiwać zakochanych par, ukradkowych dwuznacznych spojrzeń i żartobliwych przytyków mamy wobec tego, że po raz kolejny siedziałem przy stole jak ostatni kołek. Zazwyczaj więc wyłączałem się po jakimś czasie, kiedy rozmowy schodziły na nieodpowiednie tory, i ignorowałem je. Rozpraszałem się telewizją i podjadaniem kolejnych porcji jedzenia, które stało na stole.

Tego dnia rozproszenie nadeszło jednak z nieco innej strony.

Siedziałem przy stole, wlepiając wzrok w telewizor wiszący na ścianie w salonie, i skubałem ciasto, które mama zawsze piekła na Dzień Niepodległości. W pewnym momencie poczułem wibrację telefonu w swojej kieszeni. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem od kogo dostałem wiadomość. Lizzie.

L: Szczęśliwego Święta Niepodległości

Dopiero po chwili udało mi się opanować zaskoczenie i wystukać odpowiedź.

M: Wzajemnie. Pozdrów Patricię.

Spodziewałem się, że rozmowa się urwie, bo z pewnością była to standardowa wiadomość rozsyłana do osób, z którymi miało się w ostatnim czasie jakiś kontakt. Sam przecież często tak robiłem.

Zdziwiłem się więc, widząc dymek na ekranie. Odpisywała.

L: Dzięki, przekażę jej pozdrowienia jak już wstanie rano. Zawsze szybko odpływa po szarlotce.

M: Ciekawe, czego do niej dolewacie – dodałem emotkę wyrażającą zastanawianie się.

L: Niczego specjalnego oczywiście........ Szarlotka Patricii to same naturalne składniki.

Wpatrywałem się w ekran. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że zacisnąłem zęby na dolnej wardze. Nie zdążyłem nawet tego dobrze przemyśleć, a moje palce już wystukały kolejną wiadomość.

M: Jak ci minął dzień?

L: Cóż, właśnie objadłam się tak, że wystarczy mi do Dziękczynienia.

M: Cholera, no i kto teraz będzie wyjadał naleśniki z tamtej knajpy?

L: ...

Wysłała mi trzy kropki. Tak. Mimowolnie na moich ustach pojawił się cień uśmiechu.

THAT SUMMERWhere stories live. Discover now