Rozdział 30. Michael

38 4 0
                                    

14 września

Mijał właśnie kolejny dzień odkąd...

No tak, prawdopodobnie nie powinienem o tym myśleć. Ani tym bardziej liczyć każdego pojedynczego dnia, który coraz bardziej oddalał mnie od tamtej chwili, gdy po raz ostatni widziałem się z Alyssią.

Ale kto mógłby przetłumaczyć to mojemu mózgowi?

Nawet ja sam nie potrafiłem tego zrobić. Trzy dni wcześniej spotkałem się z Myrah. To miało pomóc. Ale tak w skrócie?

To była kompletna porażka.

Porozmawialiśmy trochę, choć tematy wcale nam się nie kleiły. Moje myśli i tak uciekały w innym kierunku. Nawet jeśli by tego nie robiły, to i tak nie mieliśmy z Myrah żadnych wspólnych zainteresowań. Nawet wzajemne zainteresowanie sobą nam nie wychodziło.

Myrah zdawała się być mocno zainteresowana mną, ale ja nie mogłem powiedzieć tego samego o moim zainteresowaniu wobec niej.

Ostatecznie doszliśmy do wspólnego porozumienia, że i tak nic by z tego nie wyszło. Cóż, prawie wspólnego. W pewnym momencie oznajmiłem z całą grzecznością i szacunkiem, że Myrah jest naprawdę świetną kobietą, ale to nie było to. Potem zostałem przez to zwyzywany od dupków, którzy najchętniej tylko bawiliby się kobietami i ich uczuciami. Dopiero po tym krótkim wybuchu kobieta przyznała mi rację, na zakończenie kolacji oblewając moją koszulę winem.

A wszystko przez to, że po prostu nie była Alyssią.

Westchnąłem ciężko i podniosłem się z sofy w salonie, łapiąc do ręki pilota i wyłączając nim wiszący na ścianie telewizor. Spędziłem dobre dwie godziny bezsensownie wlepiając wzrok w ekran. Szczerze mówiąc, gdyby ktoś spytał mnie, co dokładnie oglądałem, nie miałbym pojęcia co odpowiedzieć. Nie umiałem się skupić, bo myślami ciągle krążyłem wokół niej.

– To jest w cholerę niezdrowe, Valenzi – mruknąłem do siebie, odrzucając pilota na skórzaną sofę i przejechałem dłonią po okrytej koszulką klatce piersiowej, oddychając głęboko.

Poczułem, jak w końcu ogarnia mnie zmęczenie. Tak naprawdę nie byłbym w stanie zasnąć, gdybym nie był kompletnie wykończony. Teraz istniała przynajmniej szansa, że moje oczy po prostu się zamkną, a myśli wyparują chociaż na chwilę.

Obróciłem się, ziewając i zamierzając iść na górę, by w końcu się położyć, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Dźwięk wydał mi się dziwnie naglący, choć nie różnił się przecież niczym od innych przypadków, w których dzwonił. Ruszyłem do wejścia do apartamentu, marszcząc brwi i zastanawiając się, kto mógł próbować dostać się tutaj o tej porze. Było już dobrze po dziesiątej w nocy. Otworzyłem drzwi i podniosłem wzrok. Poczułem jak moja szczęka opada lekko w dół, a oczy rozszerzają się.

Stała tam, z włosami związanymi w niedbały, rozwalony warkocz, który opadał jej na pierś. Oddychała szybko. Miała na sobie tylko czarne jeansy, koszulkę na krótki rękaw i tenisówki. Musiało być jej przeraźliwie zimno, jednak wydawała się nie zwracać na to uwagi. Wróciłem spojrzeniem do jej twarzy. Była zaczerwieniona. Jej piękne usta były rozchylone, z kącika lewego oka spłynęła pojedyncza łza.

– Lizzie...

Ledwie zdążyłem się odezwać, a ona już rzuciła się w moją stronę, zarzucając mi ręce na szyję i przywierając do mnie mocno.

Cofnąłem się o kilka centymetrów, amortyzując jej nagły ruch, po czym szybko podniosłem ramiona i objąłem ją. Zatrzasnąłem drzwi jedną ręką, zamknąłem je na klucz i znów położyłem swoją dłoń na jej boku, oplatając ją ciasno ramieniem. Drugą rękę przesunąłem wyżej, zamykając swoją dłoń na jej karku i przyciągając bliżej do swojej piersi. Moje serce biło szybko i byłem pewien, że mogła je usłyszeć, ale nie obchodziło mnie to.

THAT SUMMERWhere stories live. Discover now