Rozdział 23. Alyssia

34 4 0
                                    

6 sierpnia

– Wielu z was pewnie myśli teraz, że świat jest niesprawiedliwy. Jesteśmy tu dziś, by pożegnać naszą przyjaciółkę. Straciliśmy osobę, którą znaliśmy, którą ceniliśmy i kochaliśmy...

Starałam się wsłuchiwać w kolejne słowa wypowiadane przez pastora, ale zlewały się ze sobą w niespójną całość. Stałam na niewielkim wzniesieniu, w większej odległości od mauzoleum rodziny Valenzi, wokół którego zgromadził się spory tłum. Fiona miała naprawdę szerokie grono bliskich jej osób.

Nie znałam jej zbyt dobrze, więc nie chciałam podchodzić zbyt blisko. Nie czułabym się zbyt komfortowo, stojąc między najbliższymi jej ludźmi. Nie wyobrażałam sobie jednak, że mogłabym nie znaleźć się na jej pogrzebie.

Patricia zresztą uważała podobnie. Stała obok mnie, ocierając pojedyncze łzy, które co jakiś czas spływały jej po policzkach. Ja nie płakałam, choć przez cały czas czułam nieprzyjemny ucisk w gardle. Nie chciałam się rozpłakać. Ściskałam mocno w dłoniach pojedynczą różę, którą zamierzałam złożyć na grobie Fiony i mruganiem odganiałam wszelką wilgoć, która próbowała dostać się do moich oczu. Docierały do mnie jedynie urywki z monologu wygłaszanego przez pastora.

– Odeszła nagle i zupełnie niespodziewanie. Do samego końca korzystała z życia. Zawsze była dla nas przykładem tego, jak należy cieszyć się z każdej chwili.

Zerknęłam w górę. Z nieba lał się żar. Było niemal krystalicznie czyste, a słońce świeciło mocno po naszych twarzach. Co jakiś czas wyczuwałam tylko delikatny wiatr, podwiewający lekko brzeg mojej prostej, czarnej sukienki. Zmrużyłam powieki i zacisnęłam wargi. Dzień był zbyt piękny na tak smutną ceremonię. Poczułam ucisk w sercu i powróciłam wzrokiem do sceny przed nami.

Przebiegłam spojrzeniem po osobach, które przyszły na cmentarz, by pożegnać Fionę Valenzi. Wszystkie ocierały łzy i chowały twarze za chusteczkami i ciemnymi okularami. Mój wzrok odnalazł tę jedną z nich, która w tamtym momencie była dla mnie ważniejsza od innych. Nie widziałam go od tamtego poranka w jego mieszkaniu. Wyszłam niedługo po tym, jak pozmywaliśmy po śniadaniu, bo musiał iść do pracy. Stwierdził, że mimo okoliczności nie chce zostawić na lodzie swoich klientów. Podejrzewałam też, że po prostu potrzebował się czymś zająć, by nie myśleć o tym wszystkim.

Michael stał bokiem do nas, więc widziałam tylko jego profil. Na jego twarzy nie dostrzegałam jednak żadnych emocji. Wpatrywał się prosto w wejście do mauzoleum i oddychał miarowo. Wydawało się, jakby zapadł w sen na jawie.

W pewnym momencie tłum poruszył się, a ja zdałam sobie sprawę, że trumna zostaje wniesiona do mauzoleum. Michael i Nick szli na jej przedzie, niosąc ją na ramionach. Zniknęli za drzwiami do grobowca, a wśród tłumu poniósł się głośniejszy szloch. Patricia również zapłakała nieco głośniej, więc przesunęłam się bliżej niej i objęłam dłońmi jej ramię.

Stałyśmy tak przez dłuższą chwilę, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Pastor oraz kilku pracowników cmentarza wyszło z mauzoleum i skierowało się do cmentarnej bramy. Tłum zaczął dzielić się na dwie części. Największa z nich rozeszła się po cmentarzu w różnych kierunkach. Mniejsza wciąż stała przy mauzoleum, czekając w kolejce na ostateczne pożegnanie i rozmawiając ze sobą po cichu. Poczułam, jak Patricia poklepała delikatnie moją dłoń.

– Przejdę się do Stephena, kochanie. Wiesz, gdzie mnie szukać. – Zerknęłam na jej zaczerwienione oczy. – Nie spiesz się. Przekaż Michaelowi moje kondolencje.

Uśmiechnęłyśmy się do siebie nieśmiało. Skinęłam głową i cofnęłam rękę, wypuszczając jej ramię z uścisku. Przez chwilę patrzyłam, jak odchodziła w dół alejki, w stronę grobu swojego męża.

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz