Rozdział 27. Alyssia

39 5 0
                                    

28 sierpnia

Pierwszy weekend w nowym miejscu był... tak normalny, jak każdy inny weekend. Poza tym, że podpisałam wtedy umowę o wynajęcie pokoju, więc od tej pory miałam swój własny kąt w jednym z mieszkań całkiem niedaleko uniwersytetu. Czas spędzałam głównie na wypakowywaniu się, rozkładaniu wszystkich rzeczy po różnych szafkach i pobieżnym zwiedzaniu miasta. Byłam też na spotkaniu z ludźmi z rocznika. Poznałam kilka osób, jednak z żadną z nich nie zawarłam jeszcze jakiejkolwiek bliższej relacji.

Jak na razie zapowiadało się na to, że wciąż miałam pozostać indywidualistką. Nikt przecież nie mówił, że to byłoby złe, prawda?

Perspektywa ta została jednak zburzona przez coraz lepsze zapoznawanie się z Esther – moją współlokatorką. Wynajmowała drugi z pokoi w naszym wspólnym mieszkaniu. Zdążyłam też już poznać jej towarzysza. Nie lubił słońca i gryzł jak wampir. Dlatego właśnie miał na imię Spike, jak wampir z serialu o Buffy, którego wielką fanką była Esther. Poza tym był ogromną kulką pluszowego futra i lubił drapać meble.

– Polubił cię – stwierdziła moja współlokatorka, opierając ręce na biodrach i rzucając spojrzenie swojemu kotu.

– Tak myślisz? – spytałam sceptycznie, widząc, jak Spike dobierał się do moich butów, gryząc ich noski. Esther skinęła głową.

– Oj tak. Podgryza buty tylko tym osobom, które toleruje. Wiedziałabym, że cię nie lubi, gdyby do któregoś nasikał. Są tylko te dwie opcje. Tak się właśnie porozumiewa.

Od tamtej pory chowałam buty do szafy, bo Spike je sobie upodobał i ciągle próbował je podgryzać. Poza tym dużo czasu spędzał właśnie w moim pokoju, choć na to akurat nie narzekałam. Pocieszał mnie, kiedy nachodziły mnie myśli o przeszłości. Tej dalszej i tej nie aż tak dalekiej. Ten kot odciągał mnie wtedy od złych pomysłów.

Bywały bowiem momenty, że miałam ochotę się poddać. Łapałam za telefon, wyszukując pewien numer z zamiarem naciśnięcia zielonej słuchawki. Spike jakimś cudem zawsze odnajdywał się właśnie wtedy i wskakiwał mi na kolana albo na parapet, próbując strącić z niego doniczkę. Powstrzymywał tym moje kryzysy.

Z każdym dniem było mi coraz łatwiej, ale bywały też chwile, w których wszystko wracało.

W piątkowy wieczór postanowiłyśmy z Esther trochę lepiej się poznać. Siedziałyśmy przy stole w salonie połączonym z jadalnią i przygryzałyśmy chipsy.

– Więc, Alyssia. – Brunetka zabębniła w stół pomalowanymi na bordowo paznokciami. – Skąd przyjechałaś?

– Z Indiany.

Sięgnęłam po chipsa, kiedy Esther uniosła brwi w zdziwieniu.

– Kawał drogi. Ja przybyłam z Nevady, więc szału nie ma – westchnęła. – Co cię przywiało w te strony?

Zastanowiłam się przez chwilę nad odpowiedzią. Było zbyt wiele rzeczy, o których mogłam mówić, ale żadna z nich nie była tą, którą chciałabym poruszyć. Wzruszyłam ramionami, próbując zbyć to pytanie. Nie chciałam o tym wszystkim wspominać, a przynajmniej nie na tak wczesnym etapie znajomości. Podałam więc Esther informację zgodną z prawdą, lecz całkiem powierzchowną:

– Nowy początek.

– Ciężka historia, co?

Uśmiechnęłam się nieznacznie, zaciskając usta.

– W porządku, nie musisz mi o niczym mówić – powiedziała lekko, sięgając po kolejną garść chipsów. – Ty masz swoje tajemnice, ja mam swoje. Ale jeśli będziesz chciała się kiedyś komuś wygadać, to wiesz gdzie mieszkam.

THAT SUMMERWhere stories live. Discover now