Rozdział 33. Alyssia

32 3 0
                                    

17 września

Pożegnanie Patricii odbyło się w dość skromnym gronie, bo na pogrzeb przyjechała tylko garstka najważniejszych dla niej osób. Patricia spoczęła obok swojego męża, przy czym towarzyszyły temu liczne łzy wylewane przez najbliższych jej ludzi.

Prawdę mówiąc nie pamiętałam zbyt wiele z całej... Cóż, powiedziałabym „ceremonii", ale to słowo miałoby chyba zbyt pozytywny wydźwięk.

Wiedziałam, że stałam tam, przy jej grobie, przyjmując kondolencje od ludzi, których nawet nie kojarzyłam. W pewnym momencie mój wzrok napotkał spojrzenie jasnozielonych tęczówek.

Nie płakałam przez cały pogrzeb. Jednak kiedy Michael stanął przede mną, ten mur, którym się otoczyłam, by nie pokazywać po sobie tego wszystkiego, co działo się we mnie, po prostu runął. Nie potrafiłam dłużej utrzymywać pozorów. Michael objął mnie wtedy mocno i trzymał tak, dopóki moje ciało nie przestało się trząść z powstrzymywanego przez cały dzień szlochu.

Wszystko działo się tak, jakbym była na cholernym autopilocie. Nie byłam nawet w stanie przypomnieć sobie, jak wróciłam do domu.

Dom.

Był teraz taki... przytłaczający. Cichy. Bez życia. Jakby cała radość z przebywania w nim zniknęła wraz z jego właścicielką. Po pogrzebie Patricii snułam się po nim jak zombie.

Jedzenie, które wcisnęłam w siebie niemal siłą jeszcze przed pogrzebem, smakowało jak tektura. Moje oczy stały się suche jak wiór. Czasami miałam wrażenie, że w ogóle nie mrugałam. Przyłapywałam się na tym, że przystawałam na środku pomieszczenia, zapominając o tym, co jeszcze przed chwilą zamierzałam zrobić.

Czułam się pusta i rozbita.

I tak cholernie samotna.

W którymś momencie coś wpadło mi do głowy.

Wiedziałam, że to może nie być dobry pomysł. Już i tak nadużyłam jego gościnności, kiedy pojechałam do niego w tamten dzień. Zbyt wiele dla mnie zrobił jeszcze następnego dnia, kiedy w zasadzie zajmował się mną niemal tak, jakbym była niezdolnym do samodzielnego funkcjonowania dzieckiem.

Mimo to po niecałej godzinie stanęłam pod wejściem do jego mieszkania, trzymając w ręce niewielką torbę, w której zmieściło się tylko kilka rzeczy na zmianę. Zastanawiałam się, czy dzwonić do drzwi, czy jednak szybko wracać do domu, który tak naprawdę nie był już dla mnie domem.

W przypływie śmiałości uniosłam rękę do dzwonka. W tym samym momencie drzwi nagle się otworzyły, więc zaskoczona odskoczyłam nieco do tyłu, mrugając kilkukrotnie. Michael stanął w progu, gdy jego usta i oczy rozchyliły się w zdziwieniu. Miał na sobie zwykłe jeansy i czarną koszulkę, w dłoni trzymał telefon i klucze do samochodu.

– Lizzie.

– Cześć. – Zagryzłam wargę, zastanawiając się, jak sformułować to zdanie, które trenowałam już odkąd wyszłam z domu. W tamtym momencie zupełnie jednak wyparowały z mojej głowy. Odchrząknęłam cicho, zamierzając improwizować. – Zastanawiałam się czy... Mogłabym zostać u ciebie dzisiaj? – zapytałam na wdechu, wlepiając spojrzenie w jego tors i czując, jak na moje policzki wypływa rumieniec.

Michael cofnął się w drzwiach i otworzył je szeroko.

– Oczywiście – odparł.

Zaczęłam jednak czuć się głupio z tą prośbą. Okej, może się zgodził, ale...

– Wiesz, nie chciałabym ci przeszkadzać. Jeśli masz inne plany; wychodziłeś gdzieś przecież...

– Lizzie. – Po chwili podniosłam na niego wzrok, bo najwyraźniej czekał na to, nie odzywając się. Uśmiechnął się delikatnie. – Wejdź. Miałem właśnie jechać do ciebie.

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz