14 | ANI CHWILI WYTCHNIENIA

107 14 45
                                    

| C L A R K |

— Zapikolę cię, jeżeli przez ciebie zginiemy — syknąłem, gdy razem z Leah przemierzaliśmy kolejne uliczki Nowej Troi. Dziewczyna prowadziła mnie przez jakieś zapyziałe dziury. Aż się zdziwiłem, że znalazło się tutaj dla nich miejsce. To miasto wyglądało na istną perłę w koronie dawnej architektury. Wszystko było takie idealne, dopasowane pod każdym kątem. Ewidentnie zmierzaliśmy w stronę zachodniej części miasta, w której mieszkali już raczej prości ludzie, a nie pikoleni bogacze z centrum.

Wszystko wskazywało na to, że to tutaj choroba rozwinęła się najbardziej. Mijaliśmy po drodze jakieś targi. Widziałem ludzi, którzy wyglądali zupełnie tak, jakby już byli jedną nogą w grobie. Kobiety, mężczyźni, dzieci... wszyscy pozostawieni samym sobie, bo rząd miał na nich wywalone. Psia mać, przeżywałem powtórkę z Denver.

Bardziej podirytowany chyba już być nie mogłem.

Leah nic nie robiła sobie z moich protestów. Ściana wyraziłaby nawet więcej zainteresowania, niż ona moim sprzeciwem. A próbowałem dać nogę. Niejednokrotnie. Za każdym razem dziewucha mnie doganiała i prosiła, żebym się nie wychylał. Tak, miałem się nie wychylać, Leah? TO TRZEBA BYŁO O TYM POMYLEĆ, ZANIM ZACZĘŁAŚ PROWADZIĆ NAS DO GNIAZDA WĘŻY.

Ta baba zamierzała wepchnąć kij w mrowisko.

Jak ja jej nienawidziłem.

Musieliśmy mieć z nią przekichane w Strefie, bo skoro teraz zachowywała się tak irracjonalnie, to co odpieprzała tam? Nick, sztamaku, spoczywaj w pokoju. Pewnie szykujesz się teraz na niezły seans w niebie, co?

— Nikt nas nawet nie zauważy — Leah nie dawała za wygraną. Była głupsza od Kaleba, a to już uznawałem za wyczyn. Nie zwracała uwagi na to, co ja. Nie zawracała sobie głowy chorymi, wręcz umierającymi ludźmi, którzy błagali o pomoc na ulicy. A może... może i Leah to dostrzegała i przyjmowała do siebie taki, a nie inny stan rzeczy, bo doskonale wiedziała, że nic w tej sprawie nie zdziała?

Była tylko robakiem. Jak ja.

— Jak nas nie zauważą, to postawię ci grzyby — parsknąłem śmiechem, a dziewczyna odwróciła się do mnie napięcie i zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem. — Nie będziesz musiała mu nawet płacić dilerskiej prowizji — wyszczerzyłem zęby. Dostało mi się za to między żebra. Stęknąłem. Jak takie małe gówno mogło mieć w sobie tyle siły? Czym ją Patelniak karmił w Strefie?

— Clark, ja wiem, co robię — zapewniła mnie Leah. Dziewczyna westchnęła, zrobiła zgrabny piruet wokół własnej osi i kontynuowała nasz marsz kretynów, mówiąc: — To nie pierwszy raz, gdy tu idę. Z Joelem coś odkryliśmy... całkiem niedawno. Fleamont ma swoje za uszami.

— Niech zgadnę... — zastanowiłem się, po czym niechętnie ruszyłem za nią — kolejna rewolucja nam się szykuje?

Sądząc po tych wszystkich ludziach... to miasto pierdolnie dość szybko. I dokąd uciekną? Na powierzchnię? Tylko wybrzeże nadawało się do zamieszkania, więc sorki, mordy, tak jakby Azyl należy już do nas... w każdym razie — należał, dopóki Cynthia wszystkiego nie spikoliła.

— Clark, to nie są żołdaki z Azylu, tylko zwykli ludzie — wyjaśniła mi skwaszona Leah.— A w ludziach tkwi niewyobrażalna siła. Fleamont zrzesza wokół siebie zwolenników, by namówić rząd Nowej Troi do współpracy.

— Do jakiej współpracy? — zapytałem zdumiony.

— Chce, żeby brali czynny udział w wynalezieniu Leku na Pożogę — odparła Leah, wzruszając ramionami w taki sposób, jakby to, co mówiła, było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. — Prezydent Deveraux chce dobrze, chroni swoich obywateli. Nie pozwoli na to, aby ktokolwiek odkrył ich położenie. Gdyby Abernathy namówił Rosję do współpracy... szybko by nas znaleźli, a Rosjanie mają ciekawy model testowania na Odpornych.

𝐒𝐈𝐋𝐄𝐍𝐂𝐄𝐑 • MINHO [ AFTER TDC ]Where stories live. Discover now