– Kto? – spytał krótko.

– Zmienni od Ryudn.

Przynajmniej nie „swoi" – pomyślał, a raczej próbował. Ciężko było mu się skupić, kiedy w jego głowie zawirowało. Momentalnie zmiękło mu w kolanach, a po plecach przebiegł lodowaty dreszcz. Musiał czym prędzej usiąść...

Bez słowa złapał dziewczynę za dłoń i pociągnął w stronę fontanny. Przysiadł ciężko na murku, łapiąc się za głowę.

– I? – mruknął przez dłonie do dziewczyny. Nie odpowiadała, więc sprecyzował: – I co z tym robią?

Greenie przełknęła ślinę, poprawiając spódnicę przy okazji wycierania w nią rąk. Jej policzki pokrywały karmazynowe rumieńce. Nadal nie uspokoiła oddechu. Włosy uciekły z warkocza.

– Nic – szepnęła. – Tylko wyciągają na zewnątrz.

Pewnie czekają, aż wieść się rozniesie, żeby znaleźć właściciela – pomyślał. Szybko sobie zaprzeczył. Przecież było oczywiste, komu coś takiego mogło przyjść do głowy. Zmienni zaś nie byli głupi. Mogli wszak obejść się z jakimś innym niewolnikiem, aby zaspokoić żądzę krwi, ale wtedy Aloisa dopadliby ludzie.

Tu chodziło konkretnie o niego. Nie mógł jednak zignorować słów Souvage'a, które właśnie sobie przypomniał. Za jakiekolwiek przewinienie jednostki miała płacić cała społeczność, jeśli nie znalazłby się winny. Było bardziej niż pewne, że to nastąpi.

Mężczyzna podniósł się z kamienia. Poprawił koszulę, starając się powoli wciągać powietrze do płuc.

– Dziękuję Greenie, że mi to powiedziałaś. – Alois spróbował wyrazić swoją wdzięczność. Bez skutku jednak, szczególnie, że mówił ze ściśniętym gardłem, przez co brzmiało to jak szept. – Jak chcesz odpocząć, to w schowku jest pokoik. – Wskazał palcem wspomniane pomieszczenie.

Greenie zamrugała.

– Ale jak to? Gdzie ty idziesz? Nie idź tam... – wystrzeliła jak karabin maszynowy. Alois jednak już jej nie słyszał, idąc w stronę kłopotów i z głową zaprzątniętą tym, jak z nich wyjść.

***

W bursie znajdowało się troje Ezdeńczyków. Kobieta układała rzeczy na powierzchni pryczy Aloisa. Pozostała dwójka przeszukiwała pozostałe łóżka.

Co młodzieniec chciał zrobić, nie wiedział. Chyba rozliczyć się, zanim Beliar bądź Numa uznaliby incydent za godny ich uwagi.

Przeszukujący pomieszczenie rozmawiali między sobą w obcej mowie, nie dając szansy zrozumieć wymienianych myśli. Niska kobieta o złocistej cerze, uśmiechała się do dwóch noży, które przemycił Alois.

Bagnet i myśliwskie ostrze w rękach zmiennej zdały się być nagle kruche jak ze szkła. W porównaniu z drzemiącą w jej ciele mocą rzeczywiście nie miały szans nawet dzierżone przez najwybitniejszego nożownika Północy.

Mężczyźni wymieniali między sobą szydercze uśmiechy. Kogo się to tyczyło? Alois przypuszczał, że niewolników, oczywiście. Współgrało to z ich arystokratycznym pochodzeniem, o którym świadczyły bogate stroje. Zielonkawe tuniki, które opinały ich dobrze zbudowane, posągowe ciała były zaś uszyte z materiałów dostępnych nielicznym. Szlachetni Południa... Chyba od szlachtowania ofiar!

Alois nadal nie opuścił sąsiedniej bursy. Opuścił się płasko na pryczę pod sufitem, dając sobie chwilę do namysłu. Przez lukę w ścianie widział kłopoty. Na dodatek nadal nie wpadł na żaden błyskotliwy pomysł, aby się z nich wykaraskać.

Seria Noruk: Syn PółnocyWhere stories live. Discover now