Rysunki w otwartym notesie świadczyły o zamiłowaniu do roślin. Piękne szkice – pomyślał, choć dobrze wiedział, że tylko zarządczynię szklarni byłoby stać na uwiecznianie takich rzeczy na papierze. Za to tłumaczyło to, skąd się wziął ołówek w alejce w ogrodzie, który sobie przywłaszczył. Kolidowało to jednak z jego wyobrażeniem dotyczącym Ezdeńczyków, a przynajmniej większości mieszkańców zamku. Był za to przekonany, że Numa prędzej by go nadział na swoje szpony, niż wziął do łapy piórko i zaczął rysować albo pisać wiersze.

Ezdeńczycy byli Ludem Krwi, magowie Ludem Umysłu, a gatunek ludzki – Ludem Rąk. Bóg miał wszystkich obdarować jakimś atutem, aby panowała sprawiedliwość. Czy ich opuścił, że to wszystko już dawno odeszło w zapomnienie? Moc, którą czerpali zmienni, jednak nie pozostawała w ich żyłach i przelewali krew innych. Mądrzy czarownicy dali się uczynić wrogami ludzi, którzy zamiast mierzyć pięściami w Południe wybijali swoich sprzymierzeńców. No cóż...

Alois pocieszał się, że jeszcze nie wszystko było stracone. Wierzył w Boga, ale nie sądził, aby tak właśnie ukształtował świat. Przeczyło temu istnienie sfinksów, którzy byli ogniwem pomiędzy magami a zmiennymi. Nie chciał nawet myśleć, że mogłyby istnieć inne formy przejściowe...

Nie dotykał ksiąg. Nie chciał przecież zostawić na nich swojego zapachu. Ośmielił się jedynie zdmuchnąć z nich kurz, aby spróbować odczytać tytuły. Na czarnej, wyprawionej okładce litery były jednak nie do rozczytania. Mową Południa posługiwali się przede wszystkim mieszkańcy serca zamku, ale najwyraźniej były także wyjątki.

Mężczyzna prędko się znudził siedzeniem w kryjówce zielarki. Już zdążył rozpoznać zawartość kilku szklanych słojów, a także sprawdzić, czy jest jeszcze jakieś wyjście. Wyglądał właśnie przez okienko, stając na stołku, by zorientować się, co się działo na zewnątrz.

Spomiędzy zielonych liści widać było dwie alejki oddzielone żywopłotem. Zmienni robotnicy rozwozili nawóz na taczkach. Ze spuszczonymi głowami i tak górowali nad ludźmi, którzy schylali głowy jeszcze niżej. Czy coś się stało, kiedy patrzył w innym kierunku?

Cokolwiek wisiało w powietrzu, skuło krew Aloisa lodem, kiedy zobaczył biegnącą służkę. Jej włosy bujały się w długim warkoczu. Lśnił niczym spleciony z brązu i miedzi, ale nie powinien być widoczny. Mężczyzna powinien widzieć w tym miejscu ten okropny, materiałowy czepek. Poza tym dziewczyna nie powinna biec, spoglądając wszystkim niewolnikom na twarze, aby potem podbiec do następnego.

Greenie zaczepiła jakiegoś zmiennego. Ten zaczął się nerwowo rozglądać dookoła, uciszając ją dłońmi. Szybko poruszała ustami, wpatrując w niego z rozszerzonymi oczami. Z przejęciem pokazywała mu czyiś kolosalny wzrost, dopóki Ezdeńczyk nie szarpnął jej ręki w dół.

Alois nie zdążył się dobrze zastanowić nad tym, co później zrobił. Zeskoczył ze stołka i wybiegł. Cokolwiek ściągnęło służkę do ogrodu, było poważne. Dziewczyna zaś nadal szukała i to tak gorączkowo... Jakby ubiegła jakiejś tragedii.

Mężczyzna przeszedł obok fontanny, czując protest zdrowego rozsądku. Jego własne kroki wydawały się mu zbyt krótkie, kiedy wychodził z zagajnika. Minąwszy żywopłot, słyszał jak zmienny łagodnie starał się odwieść dziewczynę od pomysłu dalszych poszukiwań. Greenie zamilkła jednak nie przez wzgląd na jego prośby.

Bursztynowe oczy rozbłysły na chwile radośnie, aby potem podziękować Ezdeńczykowi i, o dziwo, dopaść Aloisa.

– Twoje rzeczy... Z łóżka... Oni wywlekli wszystkie twoje rzeczy! – wydyszała. Mężczyznę przeszedł zimny dreszcz.

Obejrzał się na zmiennego, który zmiatał z alejki kurz. Ezdeńczyk posłał mu długie spojrzenie, po czym bez słowa wrócił do przerwanej czynności.

Seria Noruk: Syn PółnocyWhere stories live. Discover now