Rozdział XVI cz.II

Start from the beginning
                                    

Kiedy jednak zmienna przeniosła swe spojrzenie na niego, całe ciepło oddawane roślinom uleciało bez śladu. Ogon zakończony kępką sierści wzburzył materiałem spódnicy. Alois nie wiedział od czego zacząć, toteż milczał. Tyle, jeśli chodzi o unikanie Ezdeńczyków za wszelką cenę...

– Powiedz, czy jesteś rzeźbą ogrodową? – spytała powoli, przerywając wzajemne gapienie się.

Powaga, którą wykorzystała ku temu, wywołała dezorientację na twarzy Aloisa. Oczekiwał cierpliwie dalszego ciągu wypowiedzi. Zreflektowawszy się nad swoim położeniem, spuścił wzrok.

– Nie – odparł krótko. Kiedy zmienna parsknęła, znowu się spojrzał na nią, już w pełni pozbywając się emocji ze swojej twarzy. Nie zmieniało to jednak faktu, że w tamtej chwili jego ręce zaczęły wręcz swędzieć od bezczynności.

– To co tak stoisz? Nie masz nic do roboty? – Fulke otrzepała swoje dłonie , aby ostatecznie podeprzeć się pod boki, wygładziwszy zieloną sukienkę. Nietrudno było dostrzec na niej smugi rozmazanej ziemi.

– No właśnie nie mam – zgodził się ugodowo Alois, nadal patrząc na płyty chodnikowe. Świadomie unikał wzrokiem jej zwierzęcych stóp. – Przychodzę, by sobie coś znaleźć – dodał, zakładając ręce za siebie.

– Coś podobnego... Człowiek sam szuka zajęcia – zaintonowała zmienna tak głośno, jakby rzeczywiście to było radosną nowiną, którą należało rozgłosić wszystkim wkoło. Alois, rozglądając się nerwowo, szybko uściślił:

– Na stałe.

Fulke przez chwilę utrzymywała wyraz rozbawienia. Skoro jednak żałosny, zarośnięty człowieczek utrzymywał powagę, jej siwiejące brwi niebawem spłynęły nad nasadę nosa.

Krzątanina wokół nie zmieniała swojego rytmu. Robotnicy, nie patrząc na Aloisa ani kierowniczkę, wykonywali swoje zadania. Milczeli, ale zapewne podsłuchując. Żywopłot był marną ochroną, ale Alois i tak cieszył się z tej namiastki dyskrecji.

– A to z jakiej racji? – spytała powoli Fulke, podchodząc do niego. A przynajmniej w pobliże, gdzie stał wiklinowy kosz, do którego zsypywała zawartość fartucha.

– Mam... Odprawiono mnie z...– Alois jąkał się, gdy zmienna stanęła nad nim i zaczęła pośpieszać odsłanianiem kła. Mężczyzna zaniepokojony utrzymywaniem przez nią krótkiego dystansu zupełnie zapomniał, co miał powiedzieć.

Zmienna znowu poruszyła ogonem, tym razem do wtóru z przewróceniem oczu. Podchodząc do drugiej strony pergoli, zawinęła fartuch na kształt kieszeni, a potem przystąpiła do wcześniej wykonywanej czynności.

– Nie jestem przydzielony do żadnych zadań – wybrnął wreszcie Alois, wręcz przytupując nogą.

Poszło.

Jak nieczystości spuszczone w ubikacji.

Fulke zerknęła na niego, jakby rozczarowana, że nadal trudził się rozmową z nią.

– A to z jakiej racji? W tych waszych barakach jest gorszy syf niż w stajniach! – uniosła się kwaśno, do wtóru szarpiąc listkiem u szczytu jakiegoś zawiniętego ciasno pędu.

– Niezupełnie. Niemniej proszę mnie przyjąć... – uściślił prędko mężczyzna, podnosząc nareszcie wzrok na ogrodniczkę.

– A po co? Czy widzisz, żeby brakowało mi rąk do pracy? – Zmienna wskazała przestrzeń za stelażem, po którym piął się żywopłot. Owszem, robotników obojga ras było pod dostatkiem.

Alois nie myślał nigdy, że z którymkolwiek zmiennym będzie rozmawiał tak długo. Wyobrażał to sobie jako wymianę krótkich warknięć albo śmiertelną porażkę. Nie chciało mu się wierzyć, że Fulke nie miała jego próby za impertynencję.

– Jedyne, co mi powiedziano, to nie plątać się pod nogami – tłumaczył młodzieniec, niepewnie zbliżając do zmiennej na krok. – Proszę o jakiekolwiek zajęcie – ponowił błaganie.

Kobieta zamarła. Z ręką zamarłą na kwieciu wyszeptała:

– Kto ci powiedział?

– Nie człowiek.

Fulke gwałtownie oddaliła się od niego. Ruchy miała sztywne, jakby chciała strząsnąć z siebie jego spojrzenie. Gdyby pokryta była sierścią, pewnie by ją nastroszyła. Ogon nerwowo bujał się na boki.

– Kto – naciskała zmienna, jednak nie patrząc na Aloisa.

Żwawym krokiem, zagłębiła się z koszem w alejce. Mężczyzna naturalnie podążył za nią, choć nie przyszło mu to łatwo. Bardzo pośpiesznie zmierzała do wyraźnie zacienionego odcinka.

– Panicz Numa – sprecyzował półgłosem Alois, rozglądając po bokach.

Fulke gwałtownie zatrzymała się i, odwracając na pięcie, zmierzyła człowieka spojrzeniem. Parokrotnie zerknęła na kosz. Gdy położyła go wreszcie na kamieniu, udzieliło się Aloisowi jej napięcie.

– Idź sobie – hyknęła powoli, posyłając Kershawowi srogie spojrzenie. – Jeśli chcesz dobrze, to zapomnij, że ze mną w ogóle rozmawiałeś.

Alois skurczył się w sobie. Nie mógł pozwolić jednak Ezdence się odprawić. Nie było żadnej alternatywy dla niego, a guzik obchodziło go jej dobro.

– Proszę. Kazał mi się nie pokazywać na oczy – odpowiedział, przełykając ślinę. Prostując się, zdobył na pewniejszy, elegancki ton.

– To nie o niego chodzi – warknęła Fulke, ale Alois ciągnął dalej.

– Nie mówił ani słówka o podejmowaniu pracy, ani że nie mogę się z tym zwrócić do innego zmie... Ezdeńczyka – dodał półszeptem, widząc jak zmienna, nieustępliwie starała się go przegonić. – Proszę, łaskawa pani...

To był moment, w którym powieka Ezdenki drgnęła.

– Dlaczego miałabym się zgodzić? – spytała powoli z przymrużonymi oczami. – To nie przyczółek dla niewolników – odparła ze wzgardą. – Z Północy czy też już nie.

Wewnątrz Aloisa wszystko wiło się w proteście na ostatnie zdanie, ale to nie był dobry moment na tłumaczenie, że tylko tymczasowo. Grunt, że sam o tym wiedział.

– A co pani traci? – spytał łagodnie.

Fulke oczekiwała pewnie, że Alois oddali się parę kroków, a potem zupełnie opuści szklarnię na nogach jak z waty. Tymczasem to kurcząc, to prostując dłonie, mężczyzna stał na baczność i odwzajemniał spojrzenie.

Na twarzy kobiety odbijało się wahanie. W jednej chwili przybierała wyraz tak srogi, że człowiek już dawno powinien wziąć nogi za pas. W drugiej zaś łagodniała, jakby nie chciała nikogo nastraszyć.

– Och, Bogini! – westchnęła zmienna, łapiąc go za ramię. Obróciła nim tak szybko, że aż zakręciło mu się w głowie. Zerknęła ku niebu przesłoniętemu szklanym dachem. – Słabyś, bez pazurów, bez kłów... No może dość wysoki... – oceniała go, kiwając głową na boki. Alois znowu zagryzł zęby. – Chociaż ładnie mówisz... – przyznała, znowu przyglądając się całej jego postaci. – Jesteś pewny, że to mówił panicz, a nie hrabianka w imieniu panicza? Albo agrypin Darion?

– Osobiście. – Alois poprawił ubranie krótkimi ruchami. Pedantycznie wygładzał front koszuli, na chwilkę tracąc Fulke z oczu.

W tym czasie nie wyczuł kolejnej serii ostrych spojrzeń spod przymrużonych powiek kobiety. Podparła się pod boki, uśmiechając krzywo do swoich myśli.

– No to twoje szczęście – stwierdziła bez entuzjazmu. – Ale ktoś po ciebie przyjdzie... – pomachała groźnie palcem zakończonym ostrym pazurem, a potem skierowała go na wejście do szklarni. Alois niemal się uśmiechnął, kiedy dostał ciężką wiklinę do opróżnienia.

Fulke musiała mieć o nim jednak wyjątkowo marne wyobrażenie, mimo tego że Alois uwijał się ze swoją pracą i kończył przed czasem. Oczywiście, doceniał to, że zmienna przydzielała go do zadań niewykraczających jednak ponad jego możliwości.

Jednak Alois starał się pracować tylko tak, żeby nawet zmiennym do głowy nie przyszło, że Numa mógłby nie wywiązywać się ze swojej roli ciemiężcy. Przynajmniej do czasu, aż na dobre nie przylgnie do niego plakietka pokornego sługi, a człowiek będzie mógł zrobić swoje.

Seria Noruk: Syn PółnocyWhere stories live. Discover now