X. Joe i jego nowa praca

154 33 121
                                    

W saloniku Williamsów przebywały trzy kobiety, jednak tylko dwie z nich ze sobą rozmawiały. Babcia Lucy przekrzykiwała się z panią Jones, a biedna wnuczka starej kobieciny siedziała stłamszona z boku i popijała herbatę z miną męczennicy. Widać po niej było, że marzy o tym, kiedy stąd wyjdzie. 

Fred zastanawiał się, po co właściwie starsza pani przyprowadziła swoją wnuczkę, skoro absolutnie nie zamierzała się nią zajmować, a w domu nie było towarzystwa dla młodej dziewczyny, odkąd Lucy wyjechała. Dziadek Joe kręcił co rusz głową, znużony gadulstwem żony. Fred wcale mu się nie dziwił, bo i jego męczyła czasem babcia. Kochał ją z całego serca, bo nikt nie zajmował się nim tak czule, gdy był małym chłopcem, nikt też nie robił takich wspaniałych obiadów i ciast i chyba nikt nie kochał go tak bardzo, nawet żona, ale jej rozgadanie potrafiło uprzykrzyć życie. Obaj z dziadkiem Josephem przekonali się o tym wiele razy. 

— Przyszłaś zapewne do Lucy, prawda? — zapytał dziewczynę, chcąc jakoś poprawić jej humor. 

— Tak, zapomniałam, że przecież pojechała na studia... — westchnęła. — Muszą mi panowie wybaczyć. Jestem ostatnimi czasy taka zapominalska! Nie poszłam na studia i przez to wydaje mi się, że moje koleżanki z klasy też tak zrobiły, a przecież sporo z nich porozjeżdżało się na uniwersytety. 

— Ależ nic się nie stało. Przecież to bardzo nowa rzecz, Lucy jest tam od dwóch tygodni, mogłaś zapomnieć. A ty, skoro nie poszłaś na studia, co zamierzasz robić? — zapytał, przysuwając się do dziewczyny. 

Joseph również przysiadł się bliżej panny Jones. Fred mrugnął do niego porozumiewawczo. Obaj wiedzieli doskonale, co mają robić. Należało wprowadzić ich sprytny plan w życie. Panna Jones była z wyglądu bardzo delikatna i urocza, a ze swymi jasnymi loczkami przypominała aniołka, ale i jeden, i drugi doskonale zdawał sobie sprawę z jej ognistego charakteru. Takiej panny potrzebował Joe, a oni zamierzali mu ułatwić związek z nią. 

— Pomagam rodzicom w firmie. Tata przyucza mnie do zarządzania nią, bym mogła kiedyś ją przejąć. 

Joseph i Fred wymienili uśmiechy. Pan Jones miał wielką przetwórnię owoców, z której czerpał spory dochód. To było kolejną zaletą dziewczyny. W razie czego Joe miałby sporo pieniędzy, zapewne dostałby też pracę w fabryce potencjalnego teścia. 

— To bardzo zacnie, moja droga, na pewno będzie ci się powodziło, w końcu jesteś pojętna. — Joseph uśmiechnął się do niej. — Pamiętam jeszcze, jak zawsze znałaś odpowiedzi na wszystkie pytania w szkółce niedzielnej. 

— Och, kiedy to było! — zaśmiała się. — Nie sądziłam, że pan pastor mógłby to pamiętać!

— Och, ja pamiętam naprawdę wiele. Proboszcz jest zawsze niezwykle blisko swoich parafian, zna ich niekiedy przez całe życie, obserwuje narodziny, dorastanie i śmierć kolejnych pokoleń i pamięta... Zwłaszcza, kiedy się służyło ludziom w jednej wiosce przez tyle lat, a ja tutaj byłem proboszczem prawie pół wieku...

Fred pomyślał, że sam żył krócej, niż Joseph pełnił swą posługę. Uważał to za niesamowite, ale jednocześnie przerażające. Upływ czasu zawsze go fascynował, ale i napawał lękiem. Sam jeszcze niedawno był pięknym, gładkim młodzieńcem, a teraz miał już całkiem sporo zmarszczek i siwych włosów. 

Odgonił refleksje na temat przemijania i spojrzał na pannę Jones. Jej rumiane policzki dodawały dziewczynie wigoru, a delikatna różowa sukienka sprawiała, że wyglądała bardzo uroczo i kobieco. Była naprawdę ładna. 

— A powiedz mi, czym się interesujesz, co? — Spojrzał na nią uważnie. 

— Lubię robótki ręczne i książki. 

Wierzbowe WzgórzeWhere stories live. Discover now