II. Wyjazd na studia

249 38 300
                                    

Fred zapakował ostatnią walizkę do bagażnika i z hukiem zatrzasnął klapę. Lucy spojrzała na ojca z uśmiechem, ale i żalem. Od dawna marzyła o tym, by w końcu wyjechać na studia i zacząć dorosłe życie, lecz kiedy ten moment w końcu nadszedł, ogarnął ją smutek. Nie wyobrażała sobie, jak będzie wyglądało jej życie bez ukochanej rodziny. Czuła się dziwnie z myślą, że zostawi bliskich. Kto będzie jej opowiadał rzewne historie z młodości, jeśli nie babcia Lucy? Kto dopomoże w każdej życiowej trosce jak dziadek Joe? Z kim będzie mogła gotować i plotkować jak z babcią Rosie? Kto zrozumie ją tak dobrze jak mama? Kto przytuli ją w chwili zwątpienia, jeśli nie tata? I kto będzie poprawiał jej humor tak jak Artie?

Miała ochotę płakać, lecz wiedziała, że nie mogła. Była już dorosłą dziewczyną i musiała się zachowywać, jak na takową przystało. Uśmiechnęła się do ojca i stojącego obok niej Danny'ego, po czym weszła do domu.

Tam czekała już na nią cała rodzina. Babcia Lucy płakała rzewnie. Dziadek Joe starał się pocieszać żonę, lecz poza wycieraniem jej policzków chusteczką na niewiele mógł się zdać. Babcia Rose podtrzymywała swego ojca za ramię, zaś mama trzymała Artiego na ramionach i tuliła go do siebie. Nawet Joe do przyszedł pożegnać się z Lucy, choć stał za wszystkimi i patrzył na siostrę wrogo.

Lucy wygładziła swoją różową sukienkę w delikatne kwiatuszki i podeszła do dziadków. Najpierw przytuliła do siebie babcię Lucy. Ta załkała cicho.

— Uważaj na siebie, dziecinko... — wyszeptała starsza pani. 

— Oczywiście, babciu! Będzie dobrze.

— Dzwoń często, Lucy. Będziemy tęsknić — dodał dziadek i objął wnuczkę oraz żonę. — Codziennie będę się modlił o łaskę dla ciebie. Skończysz te studia i pokażesz wszystkim, że dziewczęta od Campbellów i Williamsów są mądre!

— Tak jest, dziadziu. Kocham was bardzo mocno. — Ucałowała oboje w policzki i podeszła do babci Rosemary, drobnej, jasnowłosej kobietki.

Nie szlochała jak jej ojciec i macocha, ale uśmiechała się blado. Przycisnęła wnuczkę do siebie i ucałowała ją w czoło.  Choć Lucy kochała rodziców, to właśnie z Rosemary miała najlepsze relacje. Babcia zawsze starała się, by wnuczce było jak najlepiej.

— Zabrałaś wszystkie słoiki z zupami? — zapytała poważnie Rosemary. 

— Tak, babciu.

— A ciasta?

— Też. Wszystko mam! W akademiku mamy mieć lodówkę, więc na pewno włożę je tam od razu, jak przyjadę.

Rosemary skinęła jej głową i wypuściła wnuczkę z ramion. Ta podeszła do brata, który przytulił ją nieco bez emocji i poklepał po ramieniu. Lucy zbytnio się tym nie przejęła. Wiedziała, że na więcej i tak nie mogła liczyć.

Ostatnią osobą, do której podeszła, była matka. Joan podała córce Artiego, który ucałował siostrę soczyście w policzek. Chwilę jeszcze do niej gaworzył, a potem powędrował w ramiona babci Rosemary. Joan przytuliła córkę do siebie i zaczęła ją głaskać po głowie. Lucy znów czuła się niczym mała dziewczynka.

— Pamiętaj, słońce, pilnuj się, uważaj na pieniądze, dzwoń codziennie i nie dawaj się nabrać jakimś bawidamkom. Trzymaj się Danny'ego, nie pij, nie pal, nie chodź na podejrzane przyjęcia...

— Mamo! — fuknęła oburzona Lucy.

— Przepraszam, córeczko, po prostu martwię się o ciebie. Tak bardzo cię kocham, musisz mi wybaczyć!

— Och, oczywiście, że ci wybaczę!

Tuliła się jeszcze przez chwilę do matki, chcąc nasycić się ostatnimi chwilami w jej ramionach, po czym wyswobodziła się z uścisku Joan i spojrzała na rodzinę z żalem. Dopiero teraz, skoro miała ich opuścić, poczuła dogłębny smutek. Nie mogła ich zostawić, nie mogła! Serce aż rozdzierało się jej na myśl o rozstaniu. 

Wierzbowe WzgórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz