IX. Małżeńska kłótnia

164 33 131
                                    

Joan od samego rana biegała po domu i krzyczała, że nie może znaleźć niczego, w co mogłaby się ubrać, by dobrze wyglądać na spotkaniu z panem Palmerem. Przetrząsała wszystkie szafy w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki i butów, co rusz zmieniała fryzurę i robiła makijaż, by zaraz go zmyć i wykonać następny, który i tak kończył jak jego poprzednik. Babcia Lucy i Rosemary dały się porwać temu szaleństwu i wraz z nią zastanawiały się, w co Joan powinna się ubrać, by zrobić odpowiednie wrażenie na producencie. 

Fred i Joseph nie podzielali ich entuzjazmu, a wręcz przeciwnie, niezmiernie ich on bawił. Siedzieli w salonie z małym Arthurem i śmiali się do rozpuku z nerwowych przygotowań czynionych przez kobiety.

— Pomógłbyś coś, Josephie, zamiast tylko tu siedzieć i się śmiać! — ofuknęła go Lucy. 

— To nie te czasy, kiedy pomagałem Joan wymykać się na przyjęcia! Przecież nie znam się na modzie, moja słodka!

— Pomagałeś mamusi wymykać się z domu? — Mały Artie spojrzał na dziadka z szeroko otwartymi oczkami.

Joseph spojrzał nań dobrotliwie i pogładził kędzierzawe loczki dziecka. 

— Cóż, tak było! Babcia Rosie nie chciała jej wypuścić na zabawy, bo bała się, że jakiś młodzieniec porwie nam Joan z domu! No i co, znalazł się nam taki Fred i ożenił się z naszą dziewczynką. A potem pojawiliście się Joe, Lucy i ty. — Połaskotał chłopca, na co ten zaczął piszczeć jak mała małpka.

— Tato, pomóż mi! Dziadek chce... — Nie dokończył, bo roześmiał się głośno.

— Fred, czy dobrze wyglądam? — Rozległ się głos Joan.

Podeszła do męża i dziadka, po czym okręciła się wokół własnej osi. Rozkloszowana spódnica sukienki zafalowała, ukazując zgrabne nogi kobiety. Przylegająca góra podkreślała jej smukłą talię. Fred nie rozumiał, dlaczego Joan tak narzekała na swoją sylwetkę. Nie znał piękniejszej od niej kobiety. Żadna nie była tak szczupła, ale jednocześnie delikatnie zaokrąglona. Kreacja, którą miała na sobie, doskonale podkreślała wszelkie zalety jej sylwetki. Był tylko jeden szczegół, który nie podobał się Fredowi...

— Joan! Masz zdecydowanie za duży dekolt! — orzekł stanowczo.

— E tam, Fred, nie bądź już taki zazdrosny! — roześmiał się Joseph. — Chcesz, żeby chodziła w worku na ziemniaki? Niech dziewczyna pokaże, co ma, póki jest piękna i młoda. Na starość będzie żałować, że się zakrywała i nie korzystała w pełni z życia. 

— Dziadku, nie spodziewałam się tego po tobie — zachichotała Joan. — To chyba już to zostawię. 

— To idź skończ się ubierać, a ja cię zawiozę na miejsce — rzekł Fred. 

— Jesteś pewien? — Kobieta uniosła brew. 

— Tak. No już. Przecież wiem, że kiedy się denerwujesz, jeździsz niemal zygzakiem, a dziś na pewno masz sporo stresu. 

Joan posłała mu łagodny, pełen wdzięczności uśmiech i udała się z powrotem do sypialni. Fred zaś wziął synka w ramiona i zaczął go tulić. Po dwudziestu minutach, przez które Joan dobierała makijaż i układała loki, pożegnał się z Artiem i poszedł ubrać się w garnitur. Był prosty i nieco znoszony, ale Fredowi bardzo się podobał. Jego dodatkową zaletą był fakt, że został uszyty przez Joan. Nie bez znaczenia pozostawało też to, że Fred mieścił się w niego od piętnastu lat. Joan uszyła go na piątą rocznicę ich ślubu. Fred od tamtej pory nic nie przytył, co napawało go niebywałą dumą. 

— Och, Fred! Na cóż ta elegancja? — zapytała Joan, widząc jego odziewek. — Nawet włosy uczesałeś!

— Wybieram się z tobą na spotkanie. A teraz, królowo, kareta na ciebie czeka — rzekł dwornie i uroczyście, po czym chwycił jej ramię i poprowadził ją ku samochodowi. 

Wierzbowe WzgórzeTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon