V. Propozycja nie do odrzucenia

198 35 200
                                    

— Dzień dobry, Joan. — Fred uśmiechnął się do żony, widząc, że ta otworzyła oczy.

Zazwyczaj odpowiadała mu pełnym radości i entuzjazmu głosem, lecz dziś jedynie wyjąkała słowa powitania i znów zamknęła powieki. Wsunął dłoń w jej włosy, ale Joan odsunęła się gwałtownie i nałożyła sobie kołdrę po sam czubek nosa. Przekręciła się plecami do niego i jęknęła.

— Joan, kochanie, co się dzieje? — spytał.

W odpowiedzi usłyszał jedynie gniewny pomruk żony. Naprawdę nie rozumiał, dlaczego tak się zachowywała. Czyżby wyrządził jej wczoraj krzywdę? Zdawało mu się, że jego zachowaniu nie dawało się niczego zarzucić, ale najwyraźniej się mylił. 

— Joan... — zniżył głos do zmysłowego szeptu, mając nadzieję, że tą metodą uda mu się coś zdziałać.

Wpełzł pod kołdrę i objął żonę od tyłu. Szerokie ramiona oplótł wokół jej szczupłej talii i zaczął po niej powoli przesuwać dłońmi. Wiedział, że to zawsze odpowiednio nastrajało Joan. Położył dłonie na jej piersiach, mając nadzieję, że wzbudzi to jakąś reakcję żony, lecz ona dalej pozostawała niewzruszona.

Nie miał wyboru. Zostały mu już tylko ostatecznie środki. Zbliżył usta do jej karku i rozpoczął natarcie pocałunków. Joan próbowała stłumić śmiech, lecz on słyszał jej cichy chichot. Odsunął z szyi kobiety brązowe włosy, by ułatwić sobie dostęp do jej delikatnej skóry, i przesunął dłoń na biodro żony. Przez satynowy materiał haleczki czuł jej wystającą kość biodrową. Lubił zawsze kłaść dłoń w zagłębieniu tuż nad biodrem żony i gładzić jej krągłości. Była szczupła, ale nie koścista, a miękkość jej ciała sprawiała, że robiło mu się ciepło.

— No przestań już — zaśmiała się cicho.

— Jesteś pewna? — Przesunął dłonią na jej udo.

— Najzupełniej.

— Na pewno? — zapytał, składając kolejny pocałunek na jej szyi.

— Tak... 

— A nie będziesz już taka niegrzeczna? — Zniżył głos tak bardzo, jak tylko potrafił. 

— Nie wiem... — westchnęła smutno, a cały czar chwili uleciał w jednej krótkiej chwili.

Znów była tą smutną, pełną goryczy Joan, nie figlarną dziewczynką. Nie lubił takiego jej wydania. Rzadko się mu w nim pokazywała, lecz kiedy już to czyniła, robiło mu się niezmiernie przykro.

— Co się dzieje, Joan? Myślałem, że po wczoraj będziesz radosna...

Zarumieniła się na wspomnienie wczorajszego wieczoru, na co Fred wybuchnął śmiechem. Czasem bawiła go jej pruderia. Była niezmiernie urocza, kiedy ją zawstydzał. Przypominała tę niewinną dziewczynę, która ciągle czerwieniła, kiedy prawił jej komplementy, jaką była dwadzieścia lat temu.

— Byłam, ale potem... To wszystko ze mnie uleciało, bo zaczęłam myśleć o Joem...

— Ach... — westchnął Fred.

Ostatnimi czasy syn torpedował wszystkie ich plany spędzenia ze sobą romantycznych chwil. Niemal codziennie doprowadzał matkę do płaczu swymi wybuchami złości i dziwnymi humorami, których Fred za nic nie potrafił pojąć. On sam zupełnie nie przejmował się złośliwością syna, ale bolało go to, że żona tak mocno przeżywała wszystkie konflikty z młodzieńcem.

— Ja naprawdę chciałabym poznać przyczynę jego zachowania. Nie czynię mu przecież nic złego, przeciwnie, staram się, by było mu jak najlepiej, a on... Chciałabym do niego dotrzeć, zrozumieć, co nim kieruje, ale nie wiem, gubię się w tym. Nie znam się na męskim sposobie rozumowania.

Wierzbowe WzgórzeWhere stories live. Discover now