Tales from South Pole, part 5/6

329 18 0
                                    


Włócznie
- Jesteś pewien?
- Oj cicho siedź i choć!
- To głupi pomysł! Tata będzie zły...
- Oj tam, widzieliśmy się z - Sokka wspiął się na lodową skarpę i odwrócił się podając rękę Zuko. Chłopak chwycił dłoń i wskoczył na półkę obok brata - wilkodźwiedziem.
- I nas Katara uratowała...
- I z Narodem Ognia
- I nas bumerang Amruqa uratował...
- Sami chodzimy na ryby - bracia pokonali kolejną skarpę.
- Ostatnio cię z wody wyciągałem...
- I walczymy już mieczami.
- Nadal nie lądujesz poprawnie po piruecie... SOKKA!
- No co! Chcesz zobaczyć jak polują na to zwierze czy nie? - Zuko zacisnął usta.
- No chce...
- To ruszaj się braciszku! Zaraz z doliny będą go wypłaszać! - Sokka i Zuko położyli się na półce skalnej, pod nimi znajdowało się kilka metrów przepaści i śnieżny puch. Tuż obok wyrwa w skale prowadziła do gigantycznego wodopoju, gdzie woda nigdy nie zamarzała. Liczne stada zwierząt na nowo zaczęły odwiedzać to miejsce, po tym jak wojownicy odgruzowali przejście. Doroczne jesienne polowanie na słoniomuta miało się zacząć lada chwila. Hakoda nakazał chłopcom pozostanie w wiosce, jednak dzieciaki za bardzo chciały zobaczyć największe zwierzę na biegunie jeszcze biegające, że tak powiem. Nagle ziemia zaczęła się trząść, okrzyk myśliwych rozszedł się po równinie a z przejścia wybiegło wielkie włochate zwierzę z gigantycznymi kłami.
- WOW. WIDZISZ JAK TO BIEGNIE?!
- CICHO - Zuko szturchnął brata - Dobra chodźmy, zaraz będzie po wszystkim i będą wracać, musimy być przed nimi!
- Oj Poczekaj, zobaczymy jak go złapią! - Zuko wiedział z czym to się wiążę, a zdawało się że Sokka nie bardzo. Toteż starszy złapał za kurtkę drugiego chłopca i po prostu pociągnął go stromą ścieżką w dół - DOBRA IDE, IDE! W końcu będziemy musieli zobaczyć jak go łapią! - Sokka wzruszył ramionami. Zuko mruknął i nagle zatrzymał się nabierając powietrza.
- No błagam - jęknął. Młodszy chłopak wysunął się zza pleców księcia i przełknął ślinę. Rozejrzał się szybko w poszukiwaniu ucieczki przed dwoma wilkodźwiedziami powoli wspinającymi się ku górze, ku nim - Dlaczego, zawsze my na nich trafiamy.
- Przyciągasz je do siebie. Skaczemy! - Zuko popatrzył na brata z politowaniem i nie dowierzaniem.
- Raz nogę miałem złamaną. Podziękuję wiesz?
- Na dole jest świeży śnieg. Wbijemy się w niego tak jak na sankach, albo pingwinach tak jak ostatnio gdy przeleciałeś z pięć metrów.
- Ale to nie było pięć metrów w dół! - Bestie już całkowicie wyczuły zapach dwóch chłopców i obecnie całkiem sprawnie wdrapywały sie na szczyt. Naprawienie wodopoju przywróciło im dostęp do pokarmu. To już nie są wynędzniałe kreatury szukające pożywienia, a piękne wilkodźwiedzie broniące swojego terytorium, na które Sokka i Zuko się wdarli.
- Skoro wolisz zostać zjedzony... - Zuko zmarszczył brwii. Sokka uśmiechnął się i łapiąc brata za rękę zeskoczył ze skarpy.
- NIENAWIDZĘ CIĘ!!! - Wrzasnął Zuko spadając. Obaj chłopcy wbili się w śnieg jak w materac. Natychmiast wstali rozmasowując obolałe od upadku mięśnie - Jesteś geniuszem! - Powiedział natychmiast książę spoglądając w górę.
- To się ma tu - Sokka wskazał na głowę. Zuko przekręcił oczami i odepchnął głowę brata w bok.
- Wracajmy lepiej - Nagle następne warczenie zabrzmiało tuż za ich plecami. Chłopcy nawet się nie odwracali. Z przerażającym krzykiem zaczęli uciekać do wioski.

Hakoda właśnie dobił słoniomuta znajdującego się w wykopanej dziurze. Wojownicy już chcieli schodzić na linach na dno, gdy krzyk pomieszany z warkotem zwrócił ich uwagę. W ich stronę biegli Sokka i Zuko a za nimi największy wilkodźwiedź jakiego nie widziano od bardzo dawna. Było zbyt mało czasu by jakoś mądrze się ustawić. Więc wojownicy z Hakodą na czele starali się podbiec i wysunąć włócznie i robiąc małe przejście by dzieciaki, które powinny być w wiosce, mogły się przecisnąć i za nimi schować. Nie zdążyli. Jednak nim wilkodźwiedź złapał chłopców. Sokka złapał za rękę Zuko, który odbił się z pomocą magii ognia od śniegu i obaj przelecieli nad dołem z ciałem słoniomuta. Sokka upadł na śniegu zaraz za wyrwą, z kolei Zuko doleciał jedynie do krańca dziury łapiąc się obrzeża. Młodszy chłopak natychmiast przeturlał się do brata i wciągnął go do góry. W tym czasie wojownicy wystawiając włócznie zabili wilkodźwiedzia. Sokka i Zuko chcieli wstać i zobaczyć co się stało gdy widok na truchło zatarasował im Atka i Bato. Miny mieli srogie i zganiające. Dzieciaki uśmiechnęły się głupawo.
- Macie kłopoty wiecie o tym? - Zapytał Bato.
- Bachory grzecznie siedzą w wiosce! - Zuko przełkną ślinę na dźwięk głosu Atki. Uwielbiał swojego opiekuna, ale jego zganiający ton przyprawiał go o ciarki. Hakoda obok odetchnął głęboko starając się nie wybuchnąć. Jak wybuchnie to wystraszy Zuko. Zuko porówna go do Ozaia. Zuko straci do niego zaufanie. Panuj nad sobą Hakoda. PANUJ!
- Chłopcy - Powiedział lekko ich tata - Co. Wy. Tu. Robicie? - Słowa były ostre, choć przyozdobione lekkim uśmiechem.
- Em, b-bo my...
- Mówiłem Ci że to głupi pomysł - Szepnął Zuko przygryzając zęby - Chcieliśmy zobaczyć słoniomuta, to wszystko...
- Mieliście zostać w wiosce. Właśnie dlatego że podczas polowań groźne zwierzęta wychodzą na żer. Nie wiecie o tym, skarby wy moje? - Ostatnie zdanie Hakoda powoli wydzecał przez zęby.
- ALE! - Sokka wysunął palec - Dzięki nam macie dodatkową zdobycz!
- A JAKBY COŚ WAM SIĘ STAŁO? TEN WILKODŹWIEDŹ BY WAS DOGONIŁ, ALBO NIE DOBIEGLIBYŚCIE DO NAS? CO BY SIĘ STAŁO? - Krzyknął wódz. Przez myśl przelatywało mu tyle okropnych scenariuszy, że mógłby stracić dwoje swoich dzieci, że nie wytrzymał. Sokka i Zuko spuścili głowy. Książę zadrżał, lecz jak mantrę powtarzał sobie że Hakoda to nie Ozai. Tata nie zrobi mu krzywdy! - To było bardzo nieodpowiedzialne z waszej strony. Naostrzycie wszystkie włócznie w wiosce. Balto, Togo i Fox wam pokażą jak to się robi - Troje przyjaciół prychnęło między sobą. Ledwie wczoraj sami taką karę dostali. Sokka i Zuko spojrzeli na siebie zdenerwowani.
- Dobra - Krzyknął Rohan - Wyskakiwać z fantów! Stawiałem na 13/12! - Wojownicy wokół zaczęli kręcić nosami i szperać po kieszeniach. Hakoda uniósł brew.
- Rohan i Amruq założyli się z większością o to kiedy Sokka i Zuko dostaną tą karę - Wyjaśnił Bato podając zawiniątko z kieszeni dwudziestotrzylatkowi. Hakoda rozszerzył oczy niedowierzając, po czym prychnął strzelając soczystego facepalma. Przetarł twarz dłońmi i spojrzał na Atkę, który właśnie też coś podał Rohanowi.
- Nawet ty Atka?- Jęknął wódz.
- Strzelałem 13/14. Zakład to zakład - Uzdrowiciel wzruszył ramionami. Obok Rohan i Amruq liczyli zawiniątka z niewiadomą zawartością.
- Kiedy się pozakładali ze wszystkimi jak widzę! - Hakoda rozejrzał się po swoich wojownikach.
- Ze dwa lata temu?
- CZEKANIE SIĘ OPŁACA! - Zarechotał Rohan.
- Stul dziób, bałwanie. Jakie miesiące stawiałeś? - Zapytał Amruq. Młodzi dorośli mieli jeszcze jeden zakład o dokładny miesiąc kiedy to się wydarzy i wobec tego zakładu rozdzielą się zdobyczami. Sokka i Zuko zaczęli się po cichu wycofywać. Byle szybciej do wioski, to może tata zapomni.
- A WY GDZIE! - Zapytał hardo Hakoda - Zapraszam do pomocy, skoro tak się lgniecie do pracy - Chłopcy przygryźli wargi i zabrali się do pomocy przy wyciąganiu i następnym transporcie dwóch trucheł do wioski.

- Tutaj dociskacie i od siebie - Tłumaczył cierpliwie Togo technikę ostrzenia.
- Ostrze ma być równe i nie pocharatane. W dobrze naostrzonej włóczni można się przeglądać - Togo pokazowo naostrzył jedną włócznię, z kolei Balto przyniósł wszystkie stare, by to nimi trzynasto i dwunastolatek zajęli się na początku.
- O te najpierw
- Ale one się do niczego nie nadają - jęknął Sokka.
- Nadają się do nauki, jak je skończycie będziecie na tyle umieć że można będzie wam dać nowe do ostrzenia - Mruknął Balto.
- To co, powodzenia! - Młodzi dorośli zaśmiali się i wyszli z namiotu. Sokka i Zuko odetchnęli głęboko i zabrali się do pracy, gdy w tym czasie cała wioska rozprawiała słoniomuta.
- Świetny miałeś pomysł - mruknął Zuko
- Ty go przyklepałeś
- No wiem...
- Ładnie przeskoczyłeś przez tą dziurę. Nie wiedziałem że magowie ognia mogą wyżej skakać - Sokka złapał pierwszą włócznię.
- Ja wiedziałem że się tak da, ale nigdy nie próbowałem. Jakoś samo wyszło... Chociaż może wtedy na statku... - Zuko zamyślił się. Od jakiegoś czasu potrafił coraz mniej sobie przypomnieć z dawnego życia i tułaczki. Jedynie tamta noc, nadal jest żywa a Zuko pamięta z niej każdy szczegół.
- Że skoczyłeś gdzieś wysoko? Uciekałeś przed kimś czy coś? - Zuko pomachał głową.
- Nie pamiętam i nie chce pamiętać - Sokka zamilkł na chwilę.
- Wiesz że możesz mi opowiedzieć co się wtedy wydarzyło? Jesteś moim bratem, ja..
- Nie Sokka, j-jeszcze... Jeszcze nie teraz...
- W porządku - Chłopcy w ciszy ostrzyli broń. W końcu Sokka przełknął ślinę i jak zwykle zaczął snuć plany na przyszłość, te bardziej i te mniej realne - Pewnego dnia pokonamy wszystkich złych ludzi! - Zuko zaśmiał się i dołączył do brata.
- By tata już więcej nie wypływał na wyprawy!

↢ ℍ𝕆ℙ𝔼 ↣

Wrócimy
- Wzywają wszystkich. Królestwo Ziemi nie może stracić tego półwyspu - Mruknął Bato pochylając się nad mapami.
- Jak Naród Ognia go przejmie to by było na tyle z floty Ziemi - Hakoda przymknął oczy - To już nie będzie wyprawa na tydzień, dwa czy trzy. To już będzie wypłynięcie na co najmniej rok - Wojownicy przełknęli ciężko ślinę - Ponad rok poza domem, bez naszych rodzin. Kobiety będą zdane na siebie teraz jak i podczas zimy...
- Nie będą same, chyba nie chcesz wziąć swoich synów wodzu? - Zapytał Keenay.
- Są jeszcze za mali na taką wyprawę, co innego na zwiad... - Dodał Ole.
- Nie planowałem - przytaknął wódz - I ich nie wezmę. Zostaną w wiosce.
- No właśnie, to i kobiety będą miały męską pomoc - Uspokoił Sitka - Obaj mimo że chuchra to trochę krzepy mają. Byli już na polowaniach, wiedzą jak ciosać lód by odbudować budynki. Resztą zajmą się kobiety, najwyżej pokierują tymi łobuzami.
- OOO, szczególnie babcia Kanna - Zaśmiał się Rohan - Tej to żaden nie podskoczy. Poradzą sobie.
- Żeby tylko się nie obrazili że nie chcesz ich wziąć wodzu - Mruknął Balto.
- Nie ma że się obrażą czy nie. Nie wyruszają i koniec. To jest wojna a nie zabawa - Dwudziestojednolatek uniósł w górę ręce na słowa Hakody.
- Czyli postanowione? Wyruszamy pomóc Królestwu Ziemi? - Dopytał Denahi. Wódz przymknął oczy sztukując dokładnie za i przeciw.
- Nie ma innego wyjścia. Ostatni raz w naszej wiosce był Iroh dwa lata temu, a w cześniej ten feralny atak. Naród Ognia porzucił chęć zniszczenia nas jak na razie. Można więc zakładać że nas nie zaatakują, ani naszych kobiet jak zostaną same. Czytaliście ostatnie raporty, w Narodzie Ognia wybuchają strajki i protesty. Polityka Ozaia nie jest im na rękę. Pomagając Ziemi umocnimy jej pozycję i łatwiej będzie można wygrać wojnę. Koniec jest bliżej niż przez ostatnie trzydzieści lat.
- Wyruszamy? - Zapytał Bato.
- Wyruszamy, rozpocząć przygotowania, lecz najpierw ogłosimy to wiosce.
- Jeżeli dobrze liczę, to naprawdę, z mężczyzn zostaną tylko Zuko i Sokka, a to nawet mężczyźni jeszcze nie są...
- Nie ma innego wyjścia Atka
- Wiem - Uzdrowiciel przełknął ciężko ślinę. Zuko i Sokka, poradzą sobie prawda?

Zuko, Sokka i Katara siedzieli za Hakodą. Dwunastoletnia Katara opierała się o plecy taty i wyplatała nową bransoletkę ucząc w tym czasie trzy siedmioletnie dziewczynki siedzące obok. Obok chłopcy planowali nową pułapkę na kotolisy. W igloo zbierało się coraz więcej mieszkańców. Gwar stawał się coraz większy. Rozmowy, śmiech czy płacz najmniejszych mieszało się z nieregularnym pękaniem drewna w palenisku.
- Wszyscy już są? - Zapytał Hakoda unosząc rękę w geście ciszy. W tym momencie do igloo wszedł Rohan z Kavikiem na rękach, za nim wtoczyła się Dakota, będąca w klejnej ciąży.
- Wybaczcie za spóźnienie. Syn stwierdził że ubierać się nie będzie
- BO TY MNIE DENERWUJESZ! JA JUŻ Z TOBĄ NIE MOGĘ! - Wrzasnął czterolatek.
- TY ZE MNĄ? - Rohan zaczął kłótnię ze swoim synem.
- Tak, wyprowadzę się! - Wiele osób prychnęło ze śmiechu. Dakota pokręciła oczami i usiadła ciężko obok Ilii.
- Ciekawe gdzie...
- Daleko! Nie znajdziesz mnie!
- Dobra, nareszcie cisza będzie w igloo. Jak zgłodniejesz to wróć - Dwudziestoczterolatek odstawił Kavika na ziemi. Chłopiec natychmiast przebiegł przez środek igloo i wskoczył na kolana Zuko.
- Zastanowię się czy jeszcze do was wrócę! Zukooo, pokażesz mi iskierki?
- Po zebraniu - szepnął czternastolatek i puścił oczko do chłopca.
- To możemy zaczynać w takim razie - Obwieścił przez śmiech wódz plemienia - Zebranie to jest wyjątkowe i mam wam do przekazania ciężkie wieści - Wszyscy natychmiast spoważnieli. Niektóre kobiety zaczęły się oglądać za swoimi mężami. Ci z zabójczą powagą czekali aż Hakoda przekażę informacje całej wiosce - Królestwo Ziemi poprosiło nas o pomoc w walkach na wybrzeżach kontynentu. Szczególnie do pomocy w obronie jednego półwyspu. Przez słabą sytuację w Narodzie Ognia - Zuko mimowolnie obrócił się w stronę taty - i wybuchające tam co jakiś czas strajki mamy szansę na zakończenie wojny. Lecz łączy się to z wyprawą, która będzie trwała na pewno ponad rok - Kobiety zasłoniły usta dłońmi. Katara upuściła wyplataną bransoletkę i złapała za kurtkę Hakody. Mężczyzna pogłaskał rękę córki - Długo debatowaliśmy czy wypłynąć z bieguna, czy nie. Zdecydowaliśmy że wspomożemy Królestwo Ziemi. Jest to szansa na zakończenie wojny i upragniony spokój.
- Nie wszyscy wypływają prawda? - Zapytała jedna z kobiet - Tylko część z was wyrusza?
- Wszyscy mężczyźni - Grobowa cisza zapadła w igloo wodza. Wiele kobiet po cichu zaczęło szlochać. Zuko i Sokka wymienili spojrzenia zastanawiając się czy oni też płyną. W końcu wszyscy mężczyźni... - Nie zostaniecie jednak bez pomocy. Moi synowie - Dwaj chłopcy wpatrywali się w tatę - Zostaniecie w wiosce, będziecie się opiekować naszymi paniami - Hakoda oparł ręce na ramionach chłopców. Sokka i Zuko nic nie mówili. Nie wiedzieli co powiedzieć. Sokka chciałby wypłynąć z nimi, lecz nie zostawi Katary samej. Zuko z kolei nic nie myślał, po prostu przyjmował fakty tak jak je postawiono. Wojownicy podrapali się po głowach i odetchnęli.
- Macie się nimi zająć jasne?
- Dzieciakami tym bardziej. Żadnemu włos z głowy ma nie spaść! - Śmiali się starając załagodzić nerwową atmosferę. Młodsze dzieci obserwowały zdenerwowane swoich rodziców. Nie rozumiały co się dzieje, dlaczego nagle zapadła cisza, dlaczego ich mamy zaczęły płakać, bądź są złe na tatów, wujków.
- Balto nie możesz - Odezwała się Genen z drugiego końca pomieszczenia. Młody mężczyzna podniósł zaskoczony głowę. Spodziewał się że płakać za nim będzie jego mama, albo opiekunka czy Dakota, ale Genen? - Nie możesz mnie teraz zostawić!
- M-muszę wyruszyć, wrócimy przecież...
- TAK. JAK TWOJE DZIECKO BĘDZIE MIEĆ JUŻ KILKA LAT! A JAK NIE WRÓCISZ? CO MAM MU POWIEDZIEĆ? - Balto pobladł całkowicie. Mężczyźni zarechotali wesoło starając się odwrócić uwagę od wyprawy. Togo zaśmiał się najgłośniej i klepnął swojego przyjaciela z całej siły w plecy.
- Wujku, czyli mój brat będzie mieć przyjaciela? - Zapytał Kavi stając na kolanach Zuko. Dwudziestojednolatek wpatrywał się tępo w Genen.
- J-jak, j-j-j - Balto zająkał się opadając na Togo.
- TO DEBILU NIE WIESZ JAK SIĘ DZIECI ROBI? - Genen podskoczyła i zaczerwieniła się cała - Po co ja wtedy piłam - Szepnęła dziewczyna łapiąc się za włosy. Balto zrobiło się czarno przed oczami. Ostatnie co poczuł to gardłowy śmiech i nakaz łapania go.
- No Balto. Bycie ojcem nie jest takie straszne - Rohan klepał swojego szwagra po twarzy.
- No wiadomo że mój syn - Zaśmiał się Ole, wspominając jak sam zasłabł gdy Lana powiedziała mu o pierwszej ciąży. Dwudziestojednolatek zamrugał kilkukrotnie i wstał z pomocą swojego taty i Rohana. Od razu skierował wzrok na Genen, która srogo na niego patrzyła.
- MASZ WRÓCIĆ JASNE? - Dziewczyna wytarła łzy - MASZ WRÓCIĆ! Ch-choćby nie wiem co! - Balto pokiwał głową, będąc cały czas w zamroczeniu.
- Wrócę do was - Szepnął i usiadł ciężko trawiąc całą sytuację.
- Ktoś jeszcze ma jakieś wielkie wieści - Zapytał ze śmiechem Hakoda. Śmiech przez łzy odbił się od lodowych ścian.

Tego wieczoru Hakoda, Denahi, Keenay, Koda Atka, Sitka i Bato zostali u wodza. Wyjęto ostatnie zapasy samogonu Kuthruka i wzniesiono toast. Dzieciaki usnęły wokół wodza zwijając się w jak najmniejsze kulki. Zuko opierał głowę na udzie taty, Katara zacisnęła pięść na jego tunice, z kolei Sokka oplótł go od tyłu rękami na biodrach i usnął w niekoniecznie wygodnej pozycji.
- Poradzą sobie? - Zapytał Bato mierzwiąc delikatnie włosy dziewczynki.
- Mają siebie nawzajem. Muszą dać sobie radę - Hakoda oparł jedną dłoń na ramieniu Zuko. Czternastolatek przysunął się bezwiednie do dotyku - Tui i La. Dlaczego w takich czasach przyszło im żyć?
- Będzie lepiej. Jeśli wszystko będzie dobrze to wejdą w dorosłość już w wolnym świecie - Pocieszył Koda.

Hakoda wziął na ręce śpiącego Zuko, pozostałe dzieciaki spały już w swoich posłaniach, przeniesione przez tatę chwilę wcześniej. Wódz wyprostował się i odetchnął ciężko. To już nie jest ten wychudzony dzieciak, którego podnosił jedną ręką bez żadnego wysiłku. Mężczyzna przeszedł przez przejście pochylając głowę. Czternastolatek rozbudził się lekko. Czuł że ktoś go niesie. Zaczął więc walczyć sam ze sobą czy otworzyć oczy i samemu przejść do łóżka, czy dalej pozostać w stanie pół snu i pozwolić tacie zanieść go do łóżka. Było mu tak ciepło i wygodnie w jego ramionach. Poczuł jak zostaje posadzony na futrach. Ostatkiem sił oplótł ręce wokół szyi Hakody. Mężczyzna wtulił do siebie swego syna, nim ten nie zaczął równomiernie oddychać, sygnalizując twardy sen. Wódz położył nastolatka i posłaniu i opatulił go szczelnie futrami. Nim sam położył się do łóżka spojrzał na tego chłopca. Na jego bladą buźkę i kalającą ją bliznę. Hakoda dałby wszystko by zabrać tą skazę i przenieść na siebie.

Nadszedł dzień pożegnania. Statki wypakowane po brzegi czekały w porcie. Wszyscy mężczyźni żegnali się ze swoimi rodzinami. Rohan robił głupie miny do brzucha i klasycznie pokłócił się ze swoim synem jakby obaj mieli po cztery lata. Balto złapał hardo Genen za rękę i wtulił ją w siebie cały czas szeptając że wróci. Dziewczyna zalana łzami kiwała tylko głową. Amruq przytulał do siebie Ilię, oboje obserwowali z uśmiechem całą wioskę rozmawiając o letalnych sprawach. Kanna roniła samoistnie łzy w tym czasie śmiejąc się i dając po kolei kolejne zapasy jedzenia. Katara uśmiechała się przez łezki i wtulała się w tatę.
- Na pewno nie możemy płynąć z wami? - Dopytał po raz kolejny Sokka. Hakoda pokręcił głową.
- Tutaj was potrzebuję chłopcy. Opiekujcie się wioską za mnie, w porządku? - Zuko stał z boku i zaciskając zęby starał się nie wybuchnąć płaczem. Jest mężczyzną! Nie może się mazać! Wszystko zdało się na nic gdy tata wysunął ręce by przytulić swoje dzieci. Cała trójka wybuchła rzewnym płaczem.
- Wrócimy. Jak zawsze, może już w wolnym świecie - Hakoda zmierzwił włosy dzieciom i wszedł jako ostatni na największy statek - ROZWINĄĆ ŻAGLE! - Brzmiał krótki rozkaz. Chwilę później statki zniknęły za horyzontem.

↢ ℍ𝕆ℙ𝔼 ↣

Czas zapolować
Katara, Sokka i Zuko ukrywali się za wydmą śnieżną.
- Już się coś złapało? - Zapytała cicho Katara.
- Nie, Ćś bo spłoszysz kotolisa! - Mruknął Sokka.
- Ile to będzie trwać?
- Nie wiem. Z tatą, czy z Rohanem i Amruqiem zawsze szybko się łapało - Mruknął cicho Zuko.
- Może złą przynętę wzięliście.
- Możesz być cicho? - Powiedział trochę za głość Sokka, nagle rodzeństwo usłyszało trzask zamykanej pułapki - NA RESZCIE! - Nastolatki wyskoczyły z kryjówki. Przed sobą dostrzegły zwierzę jakiego jeszcze żadne z nich nie widziało.
- C-co to jest? - Zapytał Zuko chowając swój bumerang.
- Jaki słodziak - Pisnęła dziewczyna podchodząc do dziwnego dość dużego stworka.
- Ciekawe jak smakuje. To co zabieramy do wioski!
- A kto go zabije? - Zapytała Katara. Chłopcy spojrzeli na siebie w zdziwieniu. No tak, to polowanie w końcu - Bo wiecie, żeby pozyskać mięso, futro i tak dalej trzeba zwierzaka zabić niestety - Młodsza dziewczynka skrzyżowała ręce. Chłopaki pomagali łapać zdobycze, ale to kobiety je rozprawiały, w czym Katara nie raz pomagała.
- N-No tak - Mruknął Zuko.
- T-to jest oczywiste - Dodał Sokka. Braci spojrzeli na stworka wielkości dużego psa i ciężko przełknęli ślinę.
- Nigdy nie zablijaliście na polowaniach, zgadłam? - Nastolatka przewróciła oczami. Chłopaki kiwnęli głowami.
- Tata zawsze to robił, a-albo Amruq i Rohan - Zuko podszedł o krok. Rozpoczęła się debata co zrobić ze zdobyczą. Katara od razu zapowiedziała że ona na tego słodziaka ręki nie podniesie. Sokka i Zuko więc zaczęli się przepychać, który ma to zrobić. Z ciężkim westchnieniem razem zakończyli życię upolowanego zwierza. Wracali we troje na Agni i Tui do wioski. Katara nie mogła przestać się śmiać ze swoich braci, którzy całą drogę siedzieli cicho. Zabicie zwierzyny to jedno. Dotknięcie jeszcze ciepłego truchła i przywiązanie do konifera to zupełnie inna rzecz. Wjechali do wioski. Młodsze dzieci natychmiast podbiegły do stworka i zaczęły podskakiwać wokół i się śmiać. Kobiety również podeszły by się przyjrzeć.
- Co to jest? - Zapytała Dakota.
- Nie wiem, ale jak jeszcze raz na to spojrzę to się porzygam - Wyspała Ilia odwracając się.
- Ja też - Dodała Genen łapiąc się za usta. Miesiąc po wypłynięciu mężczyzn, Ilia dowiedziała się że również jest przy nadziei, żałowała tylko że Amruq dowie się o tym dopiero jak wróci i to też dziecko będzie już wtedy duże.
- Nie wiem złapało się - Warknął Zuko i zeskoczył z konifera.
- Odwiąż to coś - Mruknął Sokka.
- A im co? - Zapytała się Lana stając tuż obok.
- Przed sobą macie ich pierwszą zdobycz, w pełni złapaną i pokonaną - Zaśmiała się Katara.
- Ah, to moje gratulacje - Kanna podeszła i zmierzwiła włosy chłopców - Pierwsza pokonana zdobycz zawsze jest emocjonalna i z tego co widzę to piękny okaz jenota. Kilkanaście lat ich tutaj nie widziałam - Babcia podeszła do truchła i odczepiła liny. Chłopcy spojrzeli na zdobycz i obaj zadrżeli w niesmaku. Odebranie życia było ciężkie i nastolatkowie wiedzieli że zwierzęta dają im jedzenie, futro, zapasy i trzeba na nie polować. Najmłodsze dzieci nie pozwoliły nastolatkom długo się boczyć. Dzieciaki wzniosły okrzyk plemienny dziękując za udane polowanie, dokładnie tak jak uczyli ich ojcowie. Sokka i Zuko uśmiechnęli się półgębkiem. Warto było.

↢ ℍ𝕆ℙ𝔼 ↣

HOPEWhere stories live. Discover now