Tales from South Pole, part 4/6

526 22 3
                                    

Stryj
Po pierwszych dwóch wyprawach wiosennych, gdy było na tyle ciepło by wytrzymać podczas całodziennej pracy, w wiosce następował dzień porządków. Wszyscy, nawet najmłodsi pomagali wysprzątać wioskę po zimie, wyrzucić niepotrzebne rzeczy, naprawić budynki i ewentualnie poszerzyć granice.
- Zuko przynieś mi zbijak - Mruknął Balto do najbliższego chłopca. Mały książę sięgnął po długi kij zakończony metalową, zaostrzoną blaszką i podał ją starszemu chłopakowi - Dzięki - wymamrotał dziewiętnastolatek. Zuko uśmiechnął się i wrócił do swoich zajęć. Togo i Fox wymienili zdziwione spojrzenia. Od ataku wilkodźwiedzia, Balto stał się, milszy? Raczej wydoroślał. Szarżujące bydle poukładało mu kilka rzeczy. Nadal nie pała miłością do gnojka, lecz przynajmniej porzucił pomysł wyrzucenia go z wioski. Pogodził się z tym że dzieciak zostaje i tyle. Przyznał się też sam ze sobą że zachowywał się wybitnie gówniarsko, aczkolwiek nadal odezwanie się do dzieciaka sprawiało mu trudność. Nienawidził gdy wtedy wioska patrzyła na niego z uśmiechem i politowaniem. Jakby nie mogli po prostu nie zwracać na niego uwagi.
- Dobra chłopaki - Rohan podszedł do Zuko i Sokki - Katara właśnie dostała wolne od dziewczyn to i wy lećcie się bawić - Chłopcy rozpromienieni kiwnęli głowami i czym prędzej pognali po siostrę a następnie do zagrody. Dziś jest idealny dzień na ślizganie się na pingwinach. Sokka od razu wskoczył na Agni, która wyczuwając smakołyk zaczęła wąchać nogę chłopca w tym czasie krążąc po kółku.
- AGNI! - Sokka zaczął się śmiać - No masz - i podał kawałek marchwi, którą podkradł babci. W tym czasie Zuko wyprowadził Tui i przywiązał do ogrodzenia. Katara chciała się wdrapać na konifera, lecz przez spódniczkę nie mogła w pełni podnieść nogi.
- Głupia sukienka - Mruknęła po tym jak się poślizgnęła i upadła pod kopyta leniwej Tui.
- Powiedz babci że chcesz chodzić w spodniach i tyle - Pocieszył Zuko podnosząc dziewczynkę.
- Nie. Będę wtedy jak chłopak! A ja jestem dziewczyną!
- Dziewczyny mają cycki, wiesz? - Dogryzł Sokka podjeżdżając do swojego rodzeństwa
- A mężczyźni brodę! - Po chwili Sokka i Katara wystawiali sobie wzajemnie języki.
- Dobra, mniejsza o to - Zaśmiał się nerwowo książę i podsadził dziewczynkę by usiadła za Sokką.
- Wow, jesteś coraz silniejszy! - Zuko zarumienił się i czym prędzej wrócił do swojej klaczy.
- No prawie mnie dogania - Sokka napiął liche mięśnie na ramieniu. Katara natychmiast złapała za ramię brata i je ścisnęła - AUA!
- No mięśnie jak u taty - Rzuciła dziewczynka - Jak miał ze cztery lata!
- Hympf - Wszyscy prychnęli po chwili śmiechem i ruszyli do zatoczki, gdzie są pingwiny. Trasa znana na pamięć, toteż dojechali bardzo szybko i puścili wolno Tui i Agni by sobie pochodziły. Klacze były na tyle przywiązane do dzieciaków że nigdzie daleko nie odejdą. Rodzeństwo wyciągnęło ryby i poprowadziło trzy pingwiny na szczyt górki.
- To co, kto pierwszy na dole? - Zaproponował Sokka.
- Trzy - Zaczął odliczanie mały książę marszcząc brwi. Tym razem wygra!
- Dwa - Kontynuował Sokka.
- JEDEN! - Na głos Katary wszyscy ruszyli przed siebie. Zjeżdżając po lodowych wzniesieniach i krótkich tunelach dzieci śmiały się w niebogłosy.

Denahi wracał właśnie ze statków. Musiał zdjąć miarę by kobiety uszyły nowy żagiel, który zerwał się podczas sztormu przy ostatniej wyprawie. Szedł spokojnym krokiem mając wioskę przed sobą. Jego uwagę zwrócił czarny dym przy małej zatoczce pingwinów. Rozszerzył oczy i rzucił się biegiem.
- HAKODA! - Krzyknął wbiegając do wioski. Z namiotu z bronią wyłonił się wódz trzymając włócznię, młotek w rękach i gwoździe w ustach - GDZIE SĄ DZIECIAKI! - Wódz zmarszczył brwi i wyjął gwoździe z ust.
- Poszły na pingwiny, mają przerwę.
- Cholera jasna! - Zaklął Denahi - WSZYSCY W GOTOWOŚCI - Wrzasnął. Na komendę mężczyźni natychmiast zebrali się na środku wioski. Hakoda podbiegł czym prędzej do wojownika - Czarny dym nad zatoką - Rzucił rezygnująco. Żołądki wszystkich wywróciły się na lewą stronę. Po chwili niedowierzania wszyscy sięgnęli po broń i ruszyli do miejsca gdzie bawiły się dzieci. Hakoda nie myślał, po prostu biegł.

Katara zjechała jako pierwsza odbijając się od czyjejś nogi.
- Auć - Rzuciła lekko spadając z pingwina i rozmasowując głowę. Spojrzała się w górę i zamarła. Stał nad nią mężczyzna ubrany w czerwień. To wystarczyło. Wiedziała kim on jest. Nim zdążyła choćby pisnąć, z impetem wbił się w nią Sokką. Oboje polecieli w przód. Idealnie pod nogi mężczyzny z Narodu Ognia, który odrobinę się odsunął.
- To by było na tyle z niezwracania na siebie uwagi - Skomentował ktoś nad dziećmi.
- Mówiliście że ta zatoka jest nieużywana!
- Skąd mogłem wiedzieć że jakieś dzieciaki się tu przypałętają! - Sokka podniósł natychmiast głowę i zobaczył kilkoro mężczyzn w czerwono brązowych zbrojach. Przełknął ciężko ślinę. Wyglądają dokładnie tak samo jak wtedy gdy jego mama... Nie zdążył do końca złożyć myśli gdy wbił się w niego Zuko.
- To musiało boleć - skomentował następny głos. Gardłowy śmiech wyrwał się z ust żołnierzy. Mały książę gdy usłyszał obce głosy chciał podnieść głowę lecz Sokka natychmiast przycisnął jego kaptur do śniegu. Zuko chciał się wyrwać gdy usłyszał cichy pisk Katary.
- N-naród Ognia - wyszeptała wręcz niesłyszalnie.
- Co robimy, bachory się nas boją. Zaraz pobiegnął do swoich i będzie kłopot!
- Chcesz ich tu przetrzymać?
- Zawsze jakieś wyjście. Ich wódz, jak mu tam było... Hakoda? Nie zaatakuje gdy będziemy mieć dzieciaki z jego wioski.
- I co potem debilu? Zabierzemy ich na statek i wrzucimy do wody?
- Weź, bo Cię generał usłyszy. Wypuścimy te dzieciaki jak skończymy naprawy i odpłyniemy. Przynajmniej będzie gwarancja że nas zostawią - Silny wydech przeraził telepiące się dzieciaki. Sokka i Zuko cały czas szeptali między sobą.
- Ucieknij, nie mogą Cię zobaczyć.
- Nie zostawię was
- Jesteś szybszy, weźmiesz Agni i powiadomisz tatę.
- Agni mnie zrzuci. Ty biegnij,
- Ale co jeśli cię zobaczą.
- Nikt nie wie jak wyglądam teraz, szczególnie z tą blizną
- Ale twoje oczy
- Biegnij nim do nas podejdą! - Sokka zagryzł zęby i rozejrzał się w poszukiwaniu najszybszej drogi na górę. Lekko puścił Katarę, która wtulała się w Zuko i wyczekał momentu jak ktoś inny zwrócił uwagę żołnierzy.
- Wasza wysokość! Dzieciaki z pobliskiej wioski się przypałętały.
- A mówiłem popłynąć dalej...
- ŁAPCIE GO! UCIEKA! - Krzyknął jeden z żołnierzy widząc biegnącego ile sił w nogach Sokkę. Wystarczył jeden sus by Lu Ten znalazł się przy chłopcu i złapał go za rękę.
- PUŚĆ MNIE! PUSZCZAJ SŁYSZYSZ! - Sokka zaczął się miotać i wrzeszczeć. Katara wzmocniła uścisk a Zuko uniósł lekko głowę, którą cały czas miał nisko pochylona by nikt nie zobaczył choćby koloru jego skóry.
- Ej dzieciaku, no już! Już. Nic Ci się nie stanie. Zaraz was wypuścimy i pójdziecie do domu - Książę pociągnął chłopca, lecz Sokka nie dawał za wygraną. Lu Ten przewrócił oczami i przerzucił dziecko przez ramię - Siedź grzecznie obok przyjaciół - Rozkazał łagodnym tonem mężczyzna i posadził Sokkę obok Zuko i Katary.
- Ej, ten dzieciak. Nie jest za blady? - Skomentował jeden z żołnierzy stojących tuż obok rodzeństwa. Zuko natychmiast schował twarz w ramieniu Sokki, który starał się go jak najbardziej zasłonić.
- Jak go tak przestraszyłeś to się nie dziw!
- Albo to jeden z bachorów, którego matka została
- EJ - Ryknął Lu Ten - Jesteście przy dzieciach. Troje zostaje do pilnowania reszta marsz pomóc w naprawie!
- TAK JEST - Ziemia zatrzęsła się od równego tupnięcia wszystkich zebranych mężczyzn. Lu Ten spojrzał na troje skulonych dzieciaków siedzących na śniegu. Prosto w niego wwiercało się spojrzenie, które gdzieś już widział. Dzikie i silne. Na oko dziesięcio, może jedenastoletni chłopak gotów był w każdej chwili rzucić mu się do gardła. Uwagę też zwróciła dziewczynka, która wtulała się w drugiego chłopca, co jakiś czas rozglądając się dookoła. Wyglądała podobnie do chłopca, czyli najpewniej rodzeństwo. Trzecie dziecko było zagadką. Po posturze widać chłopaka, chociaż dłuższe włosy wystające z kaptura mogłyby nie jedną osobę zmylić. Właśnie, włosy. Czarne jak smoła. Trzy niebieskie koraliki, zawieszone na dwóch warkoczykach mocno się odznaczały. Księciu przeszło przez myśl że może to faktycznie dziecko, którego biedna matka kilka lat temu została zgwałcona przez osobę z Narodu Ognia. Wypuścił zrezygnowany powietrze. Jego naród jest czasem straszny. Lecz nie istnieje naród idealny.
- Dzieciaki, nie musicie się bać. Zaraz wrócicie do domu. Przyrzekam.
- Bo Ci uwierzymy! - Wrzasnął Sokka. Książę uśmiechnął się i przyłożył rękę do piersi.
- Daję słowo księcia Narodu Ognia - Sokka natychmiast nieświadomie przycisnął się do Zuko. Mały książę na te słowa od razu skojarzył Lu Tena. Jeśli go rozpozna to go zabierze, albo dobije! Zuko zaczął ciężko oddychać i zacisnął rękę na ramieniu brata.
- Wszystko w porządku? - Zapytał szeptem Sokka. Starszy chłopiec kiwnął głową. Żołnierze nad nimi zmarszczyli brwi.
- Ej, chłopaku. Nie musisz się bać - Jeden z nich sięgnął po kaptur z chęcią ściągnięcia go, by chłopcu było lepiej oddychać, gdy w ostatniej chwili jego kompan odciągnął go w tył. Tuż pod ich nogami w śnieg wbił się metalowy bumerang.
- Ożesz kurwa - Zaklęli mężczyźni, uświadamiając sobie, że któryś z nich mógł stracić rękę. Już nie raz spotkali się z tą bronią. Oczy wszystkich zwróciły się na szczyt wzniesienia.
- Radzę się odsunąć od moich dzieci - Warknął Hakoda. Obok niego ustawili się wszyscy mężczyźni. Cała, przerażająca horda bestii z południa. Lu Ten natychmiast pojął dlaczego znał to spojrzenie chłopca. Teraz w taki sam sposób patrzy na niego wódz.
- Nie dzieje im się krzywda wodzu - Odezwał się książę i natychmiast pokłonił nisko - Mój podwładny chciał tylko sprawdzić czy wszystko w porządku z drugim chłopcem - Hakoda zerknął na swoje dzieci. Ze wzniesienia było widać jak Zuko się trzęsie i coraz mocniej ściska ramię Sokki. Atka natychmiast wysunął się przed szereg i zjechał po wzniesieniu. Zaraz za nim ruszyli wszyscy mężczyźni. Włócznie, bumerangi i duże miecze zakończone kulą były w gotowości. Lu Ten rozkazał odsunąć się jego żołnierzom, przeciwników jest obecnie zbyt dużo. Nadali stali blisko. Nie godnym jest uciekać. Hakoda, Atka i Bato podbiegli natychmiast do dzieci. Katara wpadła bez słowa w uścisk wodza. Sokka cały czas zakrywał swoim ciałem Zuko. Gdy Atka dotknął małego księcia, ten jeszcze bardziej wzmocnił uścisk na ręce młodszego brata. Sokka normalnie zaczął by jęczeć że za mocno, lecz teraz nie odezwał się. Chciał go ochronić.
- Z - Zaczął Atka - Chłopaku, nic Ci nie jest - Uzdrowiciel na siłę podniósł buźkę Zuko i skierował na siebie - No już, oddychaj! - Lu Ten postawił krok przed siebie. Coś było nie tak z tym chłopakiem. Zdawało się że dziecko miało zaraz zemdleć. Książę wiedział że wzbudzają strach, ale że aż tak? Tym bardziej że obok jest drugi chłopiec, gotowy ruszyć na niego z zębami. Wtedy z tłumu gotowych do ataku wojowników wysunął się Rohan i skierował miecz w stronę księcia.
- Nie radzę - Warknął.
- Wszystko z nim w porządku? Mogę zawołać naszego lek.. - Nie dokończył. Atka zsunął kaptur chłopca, który był coraz mniej świadomy co się wokół niego dzieje. Świerzy powiew wiatru rozbudził lekko małego księcia, i tak jednak wszystko dla niego było rozmazane. Sokka natychmiast zasłonił Zuko. Ten krótki moment wystarczył by Lu Ten zrozumiał kim jest ten dzieciak. To Zuko. Jego mały brat jest cały i zdrowy. Westchnienie ulgi wypadł z ust mężczyzny. Spojrzał na Hakodę. Wódz napiął dłoń w której trzymał włócznię i drgnął głową w zaprzeczeniu. Zamieszanie w zatoczce zaalarmowało pozostałych żołnierzy na statku. Porzucili oni więc napraw estatku po sztormie i ruszyli chronić swojego księcia. Razem z nimi wyszedł również Iroh. Westchnął ciężko nim zszedł ze statku. Jak tym razem uniknąć rozlewu krwii. Gdy więcej żołnierzy dobiegło do zatoki, wojownicy zwarli szyk i unieśli broń. Każdy czekał na atak przeciwnika. Lu Ten natychmiast zatrzymał swoich, którzy chcieli do niego biec. W końcu książę był blisko samego wodza i skierowany na niego był gigantyczny miecz-maczuga. Iroh wyszedł spomiędzy żołnierzy i zobaczył jak jego syn stoi obok czworga mężczyzn z Plemienia Wody i trojga dzieciaków. Jedno z nich dosłownie przelewało się przez ręce. Biedny. Musiał się naprawdę przestraszyć. Wtedy Książe Iroh dostrzegł czarne włosy, tak samo jak jego syn, spojrzał na Hakodę.
- Togo, Balto, Fox! Zabierzcie dzieci do wioski! - Wódz wydał krótki rozkaz. Fox z delikatnym uśmiechem przekonał Katarę by puściła tatę. Togo bez słowa przerzucił sobie Sokke przez ramię. Inaczej dzieciak nie ruszyłby się z miejsca. Na tą scenkę Lu Ten uśmiechnął się lekko. Czyli dzieciak ogólnie był uparty. Balto podszedł do Atki, mężczyzna szepnął mu kilka słów, po czym dziewiętnastolatek wziął delikatnie chłopaka na ręce tak że jego głowa i ręce opadały lekko na plecy Balto. Zuko rozglądał się nieprzytomnie próbując złapać oddech.
- Wszystko w porządku z tym chłopcem? - Zapytał Iroh podchodząc do swojego syna. Odwaga Smoka Zachodu zawsze imponowała Południowemu Plemieniu Wody. Że też ten mężczyzna nie bał się uzbrojonych wojowników.
- Co was to obchodzi - Prychnął Balto i ruszył za Togo i Foxem. Nim zniknęli za śnieżną wydmą Zuko spojrzał prosto w oczy stryjowi. Iroh wstrzymał oddech. Jego bratanek jest na wyciągnięcie ręki. Generał starał się jak najbardziej przyjrzeć ukochanemu dziecku. Tyle czasu go nie widział. Wyglądał jak mały Ozai, lecz jego czy były przesiąknięte miłością i spokojem, choć w tym momencie wyglądały bardziej na zamglone. Nie mógł stwierdzić jaki kształt miała jego buzia. Sięgające do ramiona czarne włosy, puszczone luzem, związane jedynie na czubku głowy w kitkę i dwa długie warkocze, zakończone koralikami, okalały twarz chłopca. Iroh przeraziła blizna, brutalnie wkradająca się na policzek, różowawa, kalająca twarz małego księcia. Jego własny brat to zrobił. Wiedział że Ozai "spalił mu twarz" cytując Azulę, lecz wydawało mu się że było to tylko poparzenie, pozostawiające bliznę, która na ciele dziecka szybko by zanikła. Nie sądził, nigdy by nie pomyślał... Zwrócił też uwagę na zachowanie wojowników. Wszyscy gotowi byli go chronić, jakby był jednym z nich.
- Tata - Wyszeptał chłopiec.
- Wszystko gra. Zaraz do was przyjdę - Odpowiedział Hakoda. Lu Ten i Iroh spojrzeli na siebie. Zuko nazywa wodza tatą? Nie ojcem, nie imieniem, ale tatą. Niebieski ubiór, typowa dla nich fryzura, strach przed Narodem Ognia i pełne zaufanie dla Plemienia Wody. Iroh odetchnął. Woda wciągnęła ukochanego chłopca do siebie, przyjęła lepiej na tym świecie niż jego własny ojciec. Bratanek słabo zaciskający ręce na młodym wojowniku zniknął za wydmą. Książę gotów był za nim pognać. Odepchnąć wszystkich i przytulić do siebie. Dlaczego Zuko nie ucieszył się gdy usłyszał Lu Tena? Zawsze go tak lubił, kochał! Dlaczego nazwał Hakodę tatą? Dlaczego go nie rozpoznał, swojego stryjka, gdy spojrzał mu prosto w oczy?

Troje przyjaciół z dziećmi na rękach szli przez śnieg. Zuko zamrugał kilka razy.
- Co się stało? - Zapytał półprzytomnie czując jak ktoś go niesie.
- Nic bachorze. Wszystko w-w porządku - mruknął Balto. Głowa księcia opadła na ramię starszego chłopaka. Katara w ciszy patrzyła na swojego brata.
- Nic mu nie będzie? - Zapytała wtulając się w Foxa.
- Przestraszył się, to wszystko - Balto zagryzł zęby. Dzieciak nie bał się wilkodźwiedzia a wpadł w panikę jak zobaczył żołnierzynę z Narodu Ognia, który jak nie oni, bardzo spokojnie i delikatnie się do niego odezwał. Sokka siedział na ramionach Togo. Chciał sam iść do wioski, jednak gdy Togo postawił go na ziemi, nogi same się ugięły.
- Jak wy na nich trafiliście swoją drogą? - Zapytał Fox.
- Ślizgaliśmy się na pingwinach i jeden z nich zatarasował nam drogę, wpadliśmy na nich przypadkiem - Wyjaśnił Sokka.
- Nie widzieliście czarnego dymu?
- Nie, niebo było czyste, słońce świeciło. Naprawdę nikogo tam nie było jak zeszliśmy po pingwiny - Dziewczynka pociągnęła nosem.
- Agni i Tui! - Obudził się nagle młodszy chłopiec.
- Przerażone same wróciły. Minęliśmy je jak wybiegaliśmy z wioski. Nieźle nas wystraszyliście.
- Tacie nic nie będzie? - Pisnęła Katara.
- Ten gruby generał nie lubi walczyć. Raczej wszyscy się rozejdą - Wyjaśnił Togo.
- A jak zechcą zabrać Zuko? - Troje przyjaciół prychnęło.
- Myślisz że Hakoda na to pozwoli? Proszę Cię. Wasza trójka to jest jego oczko w głowie.

Zuko zerwał się ze swojego posłania i zaczął spazmatycznie oddychać. Pingwiny, Naród Ognia, Lu Ten! Lu Ten tu jest! A jak i on to i Iroh. Zabiorą go stąd. Zabiorą do Ozaia. Albo go zabiją! Silne ręce złapały za jego ramiona.
- Już Zuko. Już spokojnie - Spokojny ton Hakody powoli docierał do chłopca - Jesteś bezpieczny. Nic się nie dzieje - Dwunastolatek trzęsącymi się rękami złapał za tunikę taty - Oddychamy synku. Wdech i wydech - Ojciec i syn oddychali razem głęboko. Mężczyzna co jakiś czas przypominał chłopcu by robił to co on. Mały książę wbijał wzrok w klatkę piersiową taty. Po chwili spokojny, głęboki oddech odbił się od ścian igloo - Już w porządku? - Chłopiec pokiwał głową i wtulił się w Hakodę. Mężczyzna objął ciasno chłopca i zaczął kręcił koła na jego plecach.
- Z-zabiorą mnie? - Wychlipiał Zuko.
- Nie, już odpłynęli i nie wrócą tu.
- D-dlaczego, dlaczego tu przypłynęli?
- Sztorm, który nam zepsuł żagiel zepchnął ich na główny prąd południowy i wypchnął na nasze ziemie. Zepsuł im się silnik i zatrzymali się by go naprawić. Nie mieli zamiaru tu przypłynąć. Zmierzali na Kyoshi.
- W-więc nie wiedzą że tu jestem. Prawda? - Dziecko wbiło twarz w klatkę piersiową taty.
- Iroh i Lu Ten wiedzą - Mężczyzna poczuł jak jego syn znów zaczyna się trząść - Cisiii, spokojnie. Gdy odpływali, Iroh prosił mnie bym się tobą opiekował. Nie pisnął słowem Ozaiowi. Nikt Cię stąd nie zabierze - Zuko pokiwał głową. Jest bezpieczny. Ozai jest daleko, nie dosięgnie go. Jest bezpieczny.
- C-co z Katarą i Sokką?
- Przestraszyli się, ale nie tak bardzo jak ty - Ciepła dłoń taty zmierzwiła jego włosy - Popłakali chwilkę, babcia musiała ich wyprzytulać i wyściskać, potem ja i już jest w porządku. Zanim się pojawiłeś, dość często przypływał tu Naród Ognia. Trochę strasznie to brzmi, ale przywykli - Hakoda uśmiechnął się krzywo - Teraz poszli po składniki. Babcia zrobi wam gulasz z szaszłykami na kolację. Szykuj się, jak babcia się dowie że się obudziłeś to za szybko z rąk Cię nie wypuści - Zuko kiwnął głową i wspiął się na Hakodę. Objął rękami jego szyję i z oddechem ulgi, przymknął oczy kładąc głowę na ramieniu taty.
- Kocham Cię - Wyszeptał Zuko do ucha Hakody. Serce wodza zatrzepotało. Natychmiast utopił chłopca w swoich ramionach.
- I ja Ciebie.

Lu Ten i Iroh sami w kajucie siedzieli przy stole. W czarkach polany miód pitny, czyli ulubiony napitek Narodu Ognia, osładzał gorzkie pożegnanie.
- Widziałeś jakie miał długie włosy? I te warkoczyki - Zaśmiał się smutno młody książę.
- Zaczyna dorastać. Już nie ma tak okrągłej twarzy - kiwnął głową Iroh.
- Ciekawe jakby teraz wyglądał gdyby tamtej nocy nic się nie stało...
- Na pewno nie miałby blizny...
- Normalnie chciałbym go zobaczyć w czerwieni, a nie w błękicie. To będzie cholernie przystojny chłopak.
- Widziałeś jak się nas bał? - Mruknął książę koronny. Lu Ten pokiwał głową - Myślał że go zabierzemy do Ozaia. Nie widzi już w nas rodziny. Widzi wrogów.
- To trzeba mu pokazać że jest inaczej. Zuko to jedyna nadzieja dla Narodu Ognia. Dostałem meldunki. Kolejne strajki w ojczyźnie zostają brutalnie rozgromione. Ozai się nie patyczkuje - Odetchnął młody mężczyzna.
- Naród Ognia się rozpadnie. Tyrania nigdy nie wygra...

↢ ℍ𝕆ℙ𝔼 ↣

Miecz
Sokka i Zuko stali na środku wioski. Przed nimi stał Rohan i dokładnie tłumaczył z czego składa się miecz zakończony kulą. Po podstawach chłopcy zaczęli ćwiczyć pierwsze ruchy.
- Ręce prosto - Powiedział Rohan poważnym tonem. Zwykle roześmiany mężczyzna bardzo poważnie podszedł do zadania nauczenia młodych nastolatków walki mieczem plemiennym - I cięcie - Bracia w skupieniu wykonywali każdy ruch. Obaj byli bardzo podekscytowani. Bumerang, z którym kontakt mają od zawsze, zdawał się dla nich cały czas zabawką. Miecze, ciężkie, ostre pokazały chłopakom powagę nauki walki. To już nie jest zabawa - Bardzo dobrze. Teraz piruet i parada - Rohan zademonstrował bardziej zaawansowany ruch, lecz stwierdził że skoro tak dobrze im poszły podstawy, to nie ma sensu ich w nich zatrzymywać - jak się tego nauczycie to zaczniemy sparingi. Najlepiej się uczy w walce - Zaśmiał się Rohan. Sokka i Zuko kiwnęli poważnie głowami i rozpoczęli dalszą naukę. Katara obok patrzyła na chłopców. Też by chciała umieć walczyć, ale nawet nie uniosłaby miecza. Tuż obok niej usiadł tata. Dziewczynka oparła głowę o jego ramię.
- Zmienili się nam chłopcy prawda? - Zapytał wódz. Katara pokiwała głową.
- Zuko już wcale nie płacze. Nawet po tym jak spotkaliśmy Naród Ognia - Wódz zaśmiał się ciepło. W dzień nie płakał, lecz przez kilka nocy Zuko wtulał się w Hakodę przez koszmary.
- Wie że tu go chcemy, kochamy i nie pozwolimy nikomu go zabrać. Whops - Skomentował Hakoda na widok upadającego Sokki. W tym czasie Zuko idealnie wylądował po piruecie.
- Zuko zostanie tu już na zawsze nie?
- Jeśli tylko zechce. Już na zawsze będzie tu jego dom.
- Wodzu, zechcesz się zmierzyć ze swoim młodszym? - Zapytał Rohan. Hakoda uśmiechnął się wrednie i ruszył do chłopców.
- No synu, nie dam Ci forów - Sokka dokładnie tak samo wrednie się uśmiechnął.
- Zuko ty na przeciw mnie. Spróbuj dodać - Rohan zapomniał nazwy ruchu i po prostu pokazał chłopcu następną sekwencję - Rozumiesz? - Zuko wytarł pot z czoła i kiwnął głową. Walka z mieczem bardzo przypominała mu tkanie ognia, więc w przeciwieństwie do Sokki łapał ruchy szybciej, poza tym jako starszy miał więcej sił by unieść ciężki miecz-maczugę.
- Przynajmniej w rzucaniu bumerangiem jestem lepszy - rzucił Sokka oddychając głęboko. Dzieciaki wymieniły uśmiechy. To trzeba było przyznać. Sokka rzuca bumerangiem nawet lepiej od Amruqa jak był w jego wieku.
- No zaczynamy - Odezwał się Pan Rohan Nauczyciel. Katara siedząc z boku odetchnęła głęboko. Kiedyś będzie tak silna jak oni. Kiedyś ich dogoni.

↢ ℍ𝕆ℙ𝔼 ↣

HOPEWhere stories live. Discover now