Tales from South Pole, part 3/6

345 19 5
                                    

Szczenię
- I-ilia...
- Hmm? - Starsza dziewczyna obróciła się do koleżanki. Kobiety niosły właśnie kosze z futrami do składzika.
- Ty pomagasz czasem Kannie i Tanananie przy porodach i-i prowadzeniu ciąży, prawda?
- Zdarza mi się, a o co chodzi? - Ilia przystanęła na chwilę i zrównała się z młodszą dziewczyną.
- Jakie są symptomy ciąży? - Starsza zaśmiała się w głos.
- Haha, mówisz o tym jakby to była choroba - Dakota zarumieniła się lekko - Zależy od kobiety, najczęściej przez pierwsze trzy miesiące dziewczyna jest osłabiona, wymiotuje często, ma ochotę na różne rzeczy, których na przykład zazwyczaj nie lubi. Przede wszystkim, pierwszym "objawem" jest brak miesiączki. Czemu pytasz? Twoja mama dziwnie się zachowuje czy coś?
- N-nie, p-poprostu...
- Dakota - Ilia uśmiechnęła się szeroko - Czy ty? - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i upuściła kosz przytulając przyjaciółkę. Dakota zaśmiała się nerwowo i osunęła się na ziemię. Gdyby nie Ilia runęła by jak lód w wodę - Twoja mama wie? Co tam mama, czy Rohan wie? - Dakota pokręciła głową zakrywając usta dłonią - Jestem pierwsza? O kurwa, ale super. Dakota to cudownie!
- C-co ja powiem mamie... Tacie, Rohanowi. J-ja jestem za młoda. Rohan jeszcze nie jest moim mężem! C-co jeśli...
- Zdecydowanie jesteś w ciąży. Wszystko będzie dobrze, mała! Ale jesteś pewna? Kiedy miałaś ostatnio miesiączkę?
- Z-ze trzy miesiące temu?
- No to leć do Rohana. Jako przyszły tata musi wiedzieć jako pierwszy! Na pewno się ucieszy!
- ALE MY NIE MAMY ŚLUBU!
- No i? Twoja mama nie była nawet zaręczona gdy zaszła z tobą w ciążę! - Dakota zgarnęła włosy do tyłu drżącą ręką. Do dziewczyn powoli zbliżył się Atka zauważając jak Dokota osunęła się na śnieg.
- Wszystko w porządku?
- Jak najbardziej! Choć Dakota! Idź do Rohana - Atka natychmiast pojął o co chodzi i spięty odszedł w swoją stronę. Ciąża, dzieci to nie jego bajka. On tylko pomaga jak jest ciężki poród. Prychnął jedynie kręcąc głową. Wioska się ucieszy, Kolejne dziecko, zwiastujące odrodzenie się bieguna. Tym bardziej że po dużej ilości dzieci gdy Zuko przybył na biegun, w następnych latach urodziło się tylko dwoje dzieci. Więc każde następne cieszyło bardzo.

- R-rohan... - Dakota zawołała narzeczonego, który właśnie wiązał sieci wraz z Sokką i Zuko. Młody mężczyzna obrócił się uśmiechając i szepnął do dzieci.
- Zaraz wracam, dobrze wam idzie więc wyplatajcie dalej - i zmierzwił włosy chłopcom. Chłopak zbliżył się do swojej lubej i pocałował jej czoło.
- O co chodzi? - Dziewczyna bez słowa złapała za jego rękę i pociągnęła za najbliższe igloo, tak by nikt ich nie usłyszał.
- Muszę Ci coś powiedzieć - Dakota mieliła nerwowo palce.
- Chyba nie zrywasz zaręczyn? Obiecuję że przetrącę osobę, która mi Cię chce zabrać - W głosie wojownika było słychać żart ale i silne napięcie. Rzadko widywał Dakotę tak zdenerwowaną.
- Co? N-nie, nikt mnie nie chce prócz Ciebie - Nerwowy śmiech wydarł się z ust dziewczyny. Wzięła głęboki oddech - Chyba jestem w ciąży Rohan. Chyba będziemy mieli dziecko... - Rohan rozszerzył oczy i cofnął się o krok. Nagle całe powietrze w płucach nie chciało wylecieć - Powiedz coś! - Rzuciła coraz bardziej przerażona Dakota. Nagły dźwięk obudził wojownika. Rohan natychmiast podleciał do narzeczonej i uniósł ją wysoko obracając się. Zaczął też się wesoło śmiać.
- Będę tatą? - Zapytał głupawo. Dakota uśmiechnęła się gdy cały stres zszedł z jej ciała. Kiwnęła energicznie głową - BĘDĘ TATĄ! - Dziewczyna zaśmiała się i nagle zasłoniła usta dłonią.
- Postaw mnie.. - Rohan przestraszył się i odłożył narzeczoną. Dakota odeszła kawałek i zwymiotowała. Mężczyzna natychmiast do niej dopadł i oparł rękę na jej plecach.
- Wszystko w porządku? Choć może do Atki, a-albo Kanny.
- Nie, spokojnie, Ilia powiedziała że to normalne - Dziewczyna wytarła usta - Nic mi nie jest. Cieszysz się?
- PEWNIE! Poczekaj aż się nasi rodzice dowiedzą! I Amruq i cała wioska!
- Ale my nie mamy ślubu... Nie wypada...
- Kto w tych czasach patrzy czy coś wypada czy nie? - Rohan patrzył na swoją dziewczynę po czym przytulił ją mocno. Nagle dotarło do niego że będzie tatą, on będzie tatą! TATĄ! Jak on sobie poradzi? Jego własny ojciec zmarł gdy był mały, Rohan go nawet nie pamięta a jego opiekun zginął 11 lat temu. Całe życie wychowywał się bez ojca. Jak on sobie poradzi? Będzie dobrym ojcem? Przecież dzieci są takie małe, bezbronne... Co jeśli zrobi krzywdę własnemu dziecku? Przecież Rohan jest silny, co jeśli za mocno złapie? Wojownik zadrżał lekko i mocniej wtulił się w narzeczoną. Gdy para wreszcie odsunęła się od siebie, kątem oka dostrzegli dwoje chłopców wpatrujących się w całą scenę. Sokka i Zuko zakryli buzie dłońmi.
- Dobra chłopy - Rohan wstał i podszedł do dzieciaków - Na razie to tajemnica zgoda? - Chłopcy kiwnęli głowami z uśmiechem - Będziecie wujkami - Wojownik zaśmiał się nerwowo - Liczę że się zajmiecie moim dzieckiem - Rohan poczuł dziwną dumę. To jego dziecko. Już wiedział co Hakoda pomyślał gdy wziął Zuko pierwszy raz na ręce i przybrał dziwną minę. To jest jego dziecko, które kocha choć jeszcze go nawet nie zobaczył.

↢ ℍ𝕆ℙ𝔼 ↣

Ogień
Balto polował samotnie tuż za wioską na wygłodzonego kotolisa. Zwierze od jakiegoś czasu uprzykrzało życie mieszkańcom wioski podkradając zapasy czy niszcząc lodowy mur, robiąc w nim dziury. Nastolatek stwierdził że on się tym zajmie skoro i tak nie ma nic do roboty. Nie mógł też patrzeć na wesoło latającego Zuko po wiosce. Wszyscy go już zaakceptowali, a każdy kto krzywo się na niego spojrzał nie dość że miał do czynienia z Rohanem, Amruqiem i Hakodą to jeszcze Atka dla tych osób stawał się wrednie uszczypliwy, zaczynał się zachowywać dokładnie tak samo jak te osoby wobec Zuko, a że to był uzdrowiciel i cieszył się szanowaniem porównalnym o ile nie większym co sam wódz. Balto więc unikał tego dzieciaka. Postanowił po prostu poczekać aż księciu podwinie się noga. Nadal był wredny gdy przypadkiem zostawał sam z małym demonem. O dziwo dzieciak nie pisnął o tym słowem. Nigdy się nie skarżył. Znosił to wszystko z podniesioną głową. "Pieprzony szlachcic" - myślał za każdym razem Balto. Osiemnastolatek starał się jednak zająć myśli polowaniem. Zastawił pułapkę, lecz kotolis zręcznie ją ominął i uciekł w tundrę. Chłopak tupnął w śnieg i pognał za zdobyczą. Rzucił w końcu bumerangiem i trafił zabijając wygłodzone zwierzę. Balto był z siebie zadowolony. Z ogona zrobi futerko dla Genen, może wtedy dziewczyna go zechce. Jako jedyny ze swojej paczki został bez partnerki. Nie to żeby miał jakiś wybór. Została Genen i ewentualnie musiałby poczekać aż Katara podrośnie. Natychmiast wyrzucił ten pomysł z głowy. Już bez przesady! Zdobęcie Genen, w końcu jej zaimponuje. Problem był taki że szesnastolatka uwielbiała dzieci. Często opiekowała się jego siostrzeńcem, czy innymi dziećmi. Uwielbiała też Zuko, Sokkę i Katarę. Strasznie ubolewała że Kanna była zawsze w domu i dzieciaki miały opiekę. To uwielbienie dzieciaków sprawiło że na Balto patrzyła z pogardą. Chłopak nie umiał w obsługę dzieci, dokładnie tak jak Rohan przez pierwszych kilka miesięcy gdy urodził się jego syn. Jednak Rohan od zawsze był w porządku, dla wszystkich. Mężczyzna bał się po prostu że z jego siłą zrobi krzywdę Kavikowi. Lecz się przemógł i stał się świetnym ojcem a Balto nadal bał się swojego siostrzeńca, dokuczał co jakiś czas Socce i nienawidził Zuko. Genen nie była ślepa. Nie chciała żyć z takim człowiekiem. Wolała już zostać sama, mimo że marzyła o własnych dzieciach. Balto się w niej kochał od dawna, zdawało się że ona też coś do niego czuje, lecz wszystko zepsuło się wraz z przybyciem Zuko. Gówniarz wszystko zniszczył. Balto zgarnął truchło kotolisa i ruszył do wioski. Okazało się że goniąc za zdobyczą zawędrował dość daleko i czekał długi marsz powrotny, jakby tego było mało przeskakując przez jedną z zasp złamał włócznię. Został mu tylko bumerang do obrony. Chłopak westchnął i żmudnie ruszył do wioski. Od jakiegoś czasu słyszał powarkiwanie wilkodźwiedzia. Przez Naród Ognia, który zniszczył kilka lat temu wodopój z ciepłymi źródłami, gdzie pasły się roślinożerne zwierzęta, drapieżniki nie miały co jeść, co zmuszało ich do coraz odważniejszych wędrówek w stronę ludzkich osad. Dostrzegł wilkodźwiedzia z lewej strony. Bydle ewidentnie skradało się w jego stronę. Balto wiedział co musi zrobić, ale i tak szanse na przeżycie bez broni były znikome. Rzucił bumerangiem trafiając zwierze w bok i krzyknął w niebogłosy by go odstraszyć. Lecz głód jest silniejszy. Po chwili osiemnastolatek biegł na łeb na szyję przez śnieg w stronę wioski. Gdy już żegnał się z życiem usłyszał krzyk.
- POCHYL GŁOWE! - Kula ognia błysnęła tuż nad jego włosami. Wilkodźwiedź zdążył pazurami drasnąć chłopaka po plecach nim skomląc zaczął trzeć łapą pysk. Następny błysk i następny, sprawiły że wilkodźwiedź z jękiem zaczął wracać w stronę tundry - D-daj rękę - Brzmiało polecenie. Balto nie myśląc podniósł się i wskoczył na grzbiet galopującego konifera. Zuko pognał swojego wierzchowca poprawiając przy okazji kosz z rybami, które trącił Balto. Jedenastolatek co jakiś czas popędzał Tui by galopowała szybciej. Klacz słysząc za sobą ryk wilkodźwiedzia właściwie nie potrzebowała żadnego popędzania, gnała co sił w kopytach do swojej stajni.
- Co ty tu robisz? - Jęknął Balto łapiąc się za łopatkę.
- Byłem z Sokka na rybach. Agni jest szybsza, więc Sokka jest już w wiosce. Usłyszałem krzyk i zawróciłem - Mały książe zaśmiał się nerwowo i oparł rękę na klatce piersiowej. Serce biło jak oszalałe. Zuko dostrzegł ślad przypalenia na swoich rękawiczkach. Odetchnął. Zapomniał je zdjąć. Kanna będzie miała robotę. Dotarli do wioski, gdzie kilku mężczyzn zdążyło wyjrzeć w poszukiwaniu Zuko i Balto. Hakoda natychmiast dojrzał swojego syna i młodego wojownika zmierzających do wioski. Wódz pomógł zatrzymać konifera roztrzęsionymu chłopcu, który gdy tylko zsunął się z klaczy opadł na kolana. Tata nie myśląc podniósł swoje dziecko oglądając chłopca z każdej strony.
- Gdzie Cię pognało? - Zaśmiał się.
- Nic mi nie jest - wyszeptał chłopiec odganiając łzy - Balto ma ranę na plecach. Zaatakował go wilkodźwiedź. Usłyszałem, krzyk i-i-i
- Uratował mnie - Wysapał Balto zsuwając się z Tui z pomocą Denahiego i Bato.
- Prowadźcie go do Atki - Natychmiast rozkazał wódz - Dobra robota - Hakoda zmierzwił włosy chłopcu.
- Wilkodźwiedź? Tutaj?
- Przecież jest środek lata, powinny być na zachodnim wybrzeżu co najwyżej!
- Coraz więcej zwierząt głoduje. Trzeba w końcu naprawić wodopój!
- Może uda się tam dotrzeć o ile śnieg z zimy już nie zalega... - Wojownicy na około wznieśli dyskusję. Coraz częściej pojawiające się tu drapieżniki stawały się irytujące i niebezpieczne. Kwestia czasu aż dojdzie do tragedii. Zuko patrzył jak mężczyźni prowadzili coraz bardziej opadającego na siłach Balto do igloo uzdrowiciela. Na widok krwii drgnął i schował twarz w kapturze taty. Hakoda po upewnieniu się że z Zuko wszystko gra odstawił go na ziemię. Chłopiec był już za ciężki na tak swawolne noszenie go, co swoją drogą cieszyło i Kannę i Hakodę.
- Zepsułem rękawiczki - mały książe uniósł swoje ręce w górę.
- Zrobię ci nowe - Lana dopadła do jedenastolatka - Dziękuję - I przytuliła zdziwionego chłopca, które nie wiedział co powiedzieć, więc zawstydzony zwiesił głowę.
- ZUKO - Zza zbiorowiska wrzasnął Sokka - WYGRAŁEM!
- NIE WYGRAŁEŚ! - Chłopcy natychmiast zaczęli się sprzeczać. Wojownicy przerwali dyskusję i z politowaniem obserwowali dwóch krzykaczy.
- DOBRA REMIS! Za to że uratowałeś tego głupka.... - Sokka skrzyżował ręce.
- SOKKA! - Zganił Hakoda - A teraz zajmijcie się Agni i Tui zanim w szkodę wejdą! Na pewno w porządku Zuko? - Zapytał wódz patrząc czujnym okiem na chłopca. Książę kiwnął głową ostatni raz wzdrygając się, odganiając spięcie. Stojący obok Amruq z Rohan uśmiechnęli się do siebie i przybili żółwiki. Wyprawy na drobne polowania z Sokką i Zuko podbudowały odwagę chłopca, a ruszenie na szarżującego wilkodźwiedzia to było coś, ale Zuko od zawsze był opiekuńczy. Od kiedy się pojawił nie chciał by komukolwiek coś się stało, czy by ktokolwiek był smutny. Tak jakby nie chciał by ktoś przeżył to samo co on. Bardzo to się objawiało wobec Sokki i Katary. Został ogniwem spajającym rodzeństwo. Zawsze unikał kłótni. Tylko Sokka wiedział że jest to spowodowane Azulą. Zuko bał się że każda kłótnia zosculuje do konfliktów jakie kiedyś miewał z siostrą. Nieświadomie więc opiekował się młodszym rodzeństwem, drgając z przestrachem na każdą poważniejszą sprzeczkę, która kończyła się fochem.

Balto leżał na brzuchu z nagimi plecami, które cierpliwie zszywał Atka. Lekarz bez słowa zajął się trzema niezbyt głęboki, lecz wymagającymi szycia ranami po pazurach. Osiemnastolatek nie narzekał, zająć swoje myśli Zuko. Nie mógł pojąć dlaczego gówniarz mu pomógł, po tym wszystkim. Przecież on go jawnie odrzucał, dokuczał mu. Ten bachor jest dziwny.
- Masz sporo szczęścia, wiesz o tym - mruknął Atka rzeczowym i zganiającym tonem. Balto kiwnął głową i syknął z bólu gdy naruszył jeden szew nagłym ruchem - No! Nie ruszaj się.
- Dlaczego on mi pomógł... - Szepnął. Uzdrowiciel odetchnął.
- Bo to Zuko. Dobry dzieciak, który zaczyna za dużo krzyczeć - Znikomy uśmiech mignął na twarzy Atki. Jego dzieciak zaczyna się rozbestwiać, co zważając na to jak się na początku zachowywał, było bardzo dobre. Nareszcie zachowuje się jak dziecko, młodziutki nastolatek. Jego nastolatek.
- Dlaczego mnie nie zostawił tam? Dlaczego wrócił?
- Ehh, jego się pytaj, nie mnie - Atka zawiązał ostatni szew - Ale zważając na to że zawdzięczasz mu życie, radziłbym skończyć z tym zachowaniem, gówniarskim jak dla mnie - Balto mruknął i przymknął oczy. Po chwili poczuł dłoń na czole - Proś Tui i La by nie wdało się zakażenie. Zaraz ci dam leki - Do igloo wpadła Lana i Ole. Kobieta natychmiast klęknęła przy swoim synie, delikatnie przeczesując palcami jego włosy. Ole spojrzał na chłopaka. Upewnił się że nic mu się już nie stanie i zwrócił się do uzdrowiciela.
- Co z nim?
- Będzie żyć. Dzięki ZUKO - Atka podkreślił ostatnie słowo. Chciał wbić nastolatkowi do głowy że to osobie, której najbardziej nienawidził, zawdzięcza życie.
- Muszę mu podziękować - Wysapał Balto nim zasnął, zmożony przez wznosząca się gorączkę. Lana rozszerzyła oczy i uśmiechnęła się ciepło. Atka kiwnął głową z satysfakcją.

Sokka i Zuko wprowadzili konifery do zagrody. Dwie klacze, które razem z Katarą odchowali służyły im za wierzchowce, na których chłopcy uwielbiali jeździć. Poza pingwinami, był to najlepszy sposób na spędzenie czasu. Katara często im towarzyszyła, jednak interesowała się wieloma innymi rzeczami i przede wszystkim pomagała babci. Chłopcy usłyszeli za sobą głos Hakody.
- Mam coś dla was - Dzieci stanęły obok siebie. Sokka lekko przekrzywił głowę. Nie zbliża się żadne święto. To nie podarunek z wyprawy, bo wojownicy wrócili tydzień temu. Nie ma urodzin, Zuko też nie. Więc co takiego ma dla nich Hakoda. "Byle nie bojowe zadanie" - pomyśleli. Wódz za siebie wyciągnął dwa nowiutkie metalowe bumerangi. Świeżo naostrzone i wypolerowane - Myślę że już czas żebyście dostali prawdziwe bumerangi - chłopcom zaświeciły się oczy - Tym bardziej po tym co dzisiaj zrobiłeś Zuko. Jestem z was obu bardzo dumny, jak pomagacie w wiosce i wykonujecie swoje obowiązki. Pamiętajcie że to już nie są zabawki. Bardzo łatwo można się skaleczyć. To jest prawdziwa broń, więc ostrożnie - Wyjaśnił i podał broń chłopcom. Dzieci już chciały chwytać gdy Hakoda cofnął dłoń - Obiecujecie że będziecie ostrożni?
- TAK! - Wrzasnął Sokka.
- Obiecuję - Dodał Zuko. Po chwili trzymali w swoich dłoniach tradycyjną broń Południowego Plemienia Wody. Hakoda wyciągnął też pochwy na bumerangi i pomógł je założyć Socce i Zuko - Babcia je robiła, więc powinny leżeć idealnie - Chłopcy tryskali radością. Natychmiast pognali pochwalić się Katarze, Rohanowi i Amruqowi, Bato i Atce. Hakoda obserwował swoich synów opierając się o zagrodę. Natychmiast Agni i Tui zaczęły trącać go nosem w poszukiwaniu smakołyków. Wódz pokręcił nosem. Jego dzieci rozpieściły te dwie klacze.

↢ ℍ𝕆ℙ𝔼 ↣

Z Tui i La
Noc Polarna mijała w tym roku spokojnie. Nie było jakichś wielkich śnieżyc ani zawieruch. Zuko jak co roku przygasł i potrafił przespać cały dzień. Jednak dało się go obudzić na jedzenie czy zabawę. W czasie wczesnego ranka chłopiec mógł nawet wykonać jakieś lekkie obowiązki. W środku zimy wioskę obiegła smutna wiadomość. Kuthruk odszedł do duchów. Rozpoczęły się więc trudne przygotowania do pożegnania. Nie można było rozpalić ogniska na środku wioski. Lecz mimo to wojownicy hardo zabrali się za wykonanie małej łódki, którą odprawią Kuthruka w ostatnią podróż. Koda wbijał gwoździe lejąc łzy. Wiedział że kiedyś będzie musiał się pożegnać z ojcem. Nie sądził że tak szybko i tak nagle. Jego matka została porwana przez Naród Ognia, mężczyzna nie zdążył jej poznać. Kuthruk sam go wychowywał. Tak bardzo go kochał. Wszyscy pracowali w milczeniu, nigdy nie ma słów, które ukoją ten ból. W takich momentach można tylko być przy drugiej osobie i nie pozwolić jej zapaść się w żalu. Zuko jak ktoś go szturcha. Uniósł się trąc oczy.
- Choć, musimy pożegnać Kuthruka - Obok w ciszy Katara i Sokka zakładali kurtki i buty. Nawet wiecznie uśmiechnięty Sokka mił zgaszoną minę. Lubi tego dziwnego starca. Zuko słyszał wczoraj jak Kanna informowała go o tym że Kuthruk zmarł, jednak chłopiec był pewny że to sen. Na raz oczy zaszły łzami. Hakoda opiekuńczo objął go ramieniem i pomógł wstać. Po chwili cała czwórka wyszła z igloo i skierowała się do portu, gdzie stała rodzina starca oraz Kanna z przyjaciółkami. Właśnie żegnała najlepszego przyjaciela swojego męża. Przez głowę przelatywało jej teraz tyle wspomnień. Tyle żali i cudownych chwil. Mogła do niego przychodzić częściej, mogła, mogła... Już nic nie mogła. Kuthruk odszedł. Calutka wioska zebrała się wokół małej łódki, na której leżał stary mężczyzna. Wyglądał jakby spał i zaraz miał wstać i chrapliwym głosem zaproponować wszystkim jakiegoś swojego specyfiku. Koda bez słowa popchnął łódkę we wzburzoną wodę. Hakoda zostawił dzieci obok Kanny i wraz z Bato, Denahim, Ole, Keenayem i Sitką napiął cięciwy łuków. Wystrzelone strzały błysnęły w tej ciemności. Po chwili łódka na horyzoncie zajęła się ogniem. Iskry pchane przez wiatr tańczyły zmierzając ku górze, gdzie duch Kuthruka zabrał La i poprowadził do swojej krainy. Przywitali go wszyscy, którzy od dawien byli z duchami. Zuko obserwował ceremonię w ciszy. Tak bardzo chciałby pójść jeszcze spać, lecz nie mógł. Nie znieważy w ten sposób tego fajnego dziadzia. Obok Katara zacisnęła zęby.
- Patrz Kuthruk, odbuduję wioskę. Będzie tu pełno magów, tak jak kiedyś - wyszeptała niesłyszalnie. Gdy tylko ogień się dopalił wojownicy wznieśli okrzyk. Kuthruk jest z duchami. Już nic go nie boli. Jest szczęśliwy więc i oni będą. Najgłośniej krzyczał Koda, żegnając swojego ojca. Wiatr porwał szloch, śmiech i okrzyk. Przynajmniej ten człowiek dożył sędziwego wieku i nie zginął przez wojnę. Wszyscy wracali do wioski opowiadając zabawne historie z Kuthrukiem. Kanna wraz z koleżankami wspominały młodość. Wódz niósł śpiącego chłopca na rękach, obok niego dreptali Sokka i Katara. Nim weszli do igloo Hakoda spojrzał w górę.
- Zajmij się nim tato - szepnął i wszedł do domu.

↢ ℍ𝕆ℙ𝔼 ↣

HOPEWhere stories live. Discover now