05

569 56 36
                                    

Louis obudził się w nocy całkiem zgrzany i nieprzyjemnie mokry.

Czuł jak jego koszula klei się do jego pleców i naprawdę, starał się zasnąć ponownie, lecz miał głupie wrażenie, że czuje na sobie czyjś natarczywy wzrok.

Uniósł zaspany głowę, najpierw badając dlaczego jest mu dziwnie niewygodnie, co zaraz się rozwiązało, ponieważ leżał na mocno pozaginanej kołdrze jedną częścią ciała, gdzie druga była częściowo odkryta, ukazując prawie całość jego pupy.

Zaraz po tym zaczął zamglonym spojrzeniem przesuwać po pomieszczeniu, aż poczuł zimny dreszcz na widok otwartych drzei, które na sto procent przecież zamykał wcześniej.

Cholera, czyżby nie udało mu się prawidłowo zamknąć domu na noc?

Spojrzał na zegarek, jęcząc w duchu na godzinę czwartą dwadzieścia.
Ubrał swoje kapcie kraby i po cichu opuścił pomieszczenie, chwytając pierwszy lepszy podłużny przedmiot przypominający stożek, aby móc dźgnąć swojego niedoszłego oprawcę.

Zszedł powoli na dół i wszystko zdawało się być w porządku, może nie licząc wiązki światła wydobywającej się spod drzwi od łazienki na dole.

Szatyn wytężył słuch, lecz jedyne co do niego dotarło to delikatne szamotanie, przez co schował się za rogiem ściany, a jego serce waliło jak oszalałe.

W momencie gdy drzwi się otworzyły dotarło do niego to co się tutaj dzieje.
Otoczył go zapach tak mocny i obezwładniający w dobrym tego słowa znaczeniu, że omega była pewna że zaraz zemdleje, lecz tym czasem spotkał się twarzą w twarz z diabłem, bo nikt ludzki albo nikt z nieba niemógłby być tak piekielnie przystojny.

Jego oczy spotkały się z najpiękniejszymi tęczówkami, jekie kiedykolwiek widział i zaczął się czuć trochę jak daltonista bo nawet nie wiedział że taki odcień zieleni istnieje.

Westchnął cicho opuszczając uniesioną rękę.

Przesunął spojrzeniem po stojącej przed nim Alfie i nie miał nawet wątpliwości, że to właśnie jest Harry.

Wysoki, porządnie umięśniony mężczyzna, z pokaźną ilością tatuaży, łańcuszkiem z zawieszką krzyża zwisającym z szyi i delikatnymi włosami na szerokiej i nagiej i mokrej klatce piersiowej.

Louis spłonął rumieńcem, widząc że alfa stoi przed nim jedynie w samym ręczniku, a po jego ciele spływają jeszcze strużki wody.

Twarz alfy była piękna, ale jednocześnie nieco przerażająca.
Zdawałoby się, że bije od niej chłód i niesamowita powaga.

Ostro wyrysowana szczęka, całkiem spory, prosty nos, pełne usta w odcieniu malinowego różu, krzaczaste brwi, które teraz były zmarszczone, oraz okalające twarz bujne loki, nieco krótsze niż na zdjęciu, ale mimo wilgoci i tak było widać że są miękkie.

Ale zaraz zaraz, dlaczego on wygląda jakby był niezadowolony?- pomyślał szatyn mrugając szybko w swoim dziwnym tiku nerwowym.

-Nie spodziewałem się ciebie o tak wczesnej godzinie na nogach, zwłaszcza po tym jak zobaczyłem jak mocny masz sen- prychnął głębokim głosem mężczyzna, przez co Louisa przeszły dreszcze i poczuł się nieco jak karcony dzieciak.

-Wybacz Alfo, jakbym wiedział że będziesz tutaj tak szybko, oczekiwałbym ciebie. Dano mi informacje, że możesz wrócić za dzień lub dwa. Niesamowicie się cieszę, że mogę cię w końcu poznać Sir- Louis dygnął szczerząc się w swoim najlepszym uśmiechu, ale to nie zdawało się zrobić żadnego wrażenia na alfie.

-Mi również, aczkolwiek uważam że powinienem się bardziej ubrać, zważywszy na to, że ja jestem praktycznie nagi, a ty masz na sobie chociaż koszulę i bieliznę- spojrzał wymownie na delikatne, błękitne figi w różowe paski ukazujące się na odkrytym biodrze omegi.

Pretty WoundedWhere stories live. Discover now