Rozdział 5

2.3K 96 4
                                    

Dwa dni. Dwa dni! Tyle kurwa minęło od przyjścia Marcela z Klausem do mnie. Tyle i tylko tyle. Niech się zajmie sobą, jest tyle barów w okolicy. Ale nie, przecież po co! Mikaelson musi być w Rousseau's.

- Co tym razem? - spytałam Klausa w momencie kiedy usiadł przy barze.

- A czy muszę mieć powód, żeby się napić? - wywróciłam oczami.

Co za człowiek, czy on musi mnie tak denerwować?

Klaus jest naprawdę niezłym ciachem. Gdyby nie był takim palantem naprawdę mogłabym z nim normalnie rozmawiać. No ale jak tu się oprzeć tym błękitnym oczom i idealnym złotym puklom.

- Widziałem to rybko.

- Czego chcesz?- spytałam.

- Burbon, ale bez werbeny.- zaznaczył z uśmiechem.

Niech już sobie, idzie. Naprawdę dziś mi tak dobrze szło, byłam oazą spokoju. I nagle bach, czar prysł na horyzoncie pojawił się Niklaus Mikaelson. Bądź twarda, dawałaś sobie rade z gorszymi cwaniaczkami. Podałam mu butelkę i spojrzałam w oczy.

- Proszę, oto twój Burbon. Teraz możesz iść. - wycedziłam.

- O nie, wolałbym wypić na miejscu. Poproszę szklankę.

Wzięłam głęboki wdech, uspokój się, opanuj. I wydech. Przynajmniej wiem, że zna takie słowa jak 'proszę'.

Podałam mu szklankę. Klaus złapał za butelkę, szybko chwyciłam go za rękę. I przez jedną setną sekundy ujrzałam siebie, jak wywracam oczami. Odskoczyłam jak poparzona. Klaus zacisnął dłoń na szklance, ta pod wpływem jego siły pękła.

- Nie masz prawa grzebać w mojej głowie!- krzyknął Klaus. Wszyscy spojrzeli na nas.

- Nic tu się nie dzieje, nie ma tu nas.- powiedziałam - Wiem, że coś knujesz z Gerardem. I chcecie mnie przekonać na swoją stronę. Ale ja się nie dam. I odkryje wasz mizerny plan, i obiecuję, że w Nowym Orleanie będzie znów spokojnie.

- Co chcesz przejąć władzę!?- pokręciłam głową z niedowierzania.

- Nie ja chce, spokoju. A do póki wy knujecie, mieć go nie będę! Camille dobrze, że jesteś. - rzuciłam do dziewczyny która przyszła.

- Z przyjemnością zastąpię cię, leć.

- Proszę cie Cami, mam dla ciebie pacjenta. Naprawdę ciężki przypadek pół głupstwa ale wierze, że dasz radę z nim wytrzymać. - Spojrzałam na hybrydę -Tylko nie zbliżaj się za blisko, bo to gryzie. - posłałam mu znaczące spojrzenie.

-Chyba nie uciekasz przede mną? - spytał śmiejąc się.

- Spokojnie, po prostu nie biorę cię pod uwagę, w moich planach.

Wyciągnęłam telefon i szybko napisałam do Katherine.

C- daj mi pół godziny.

K- Ok.

Poszłam do toalety, szybko założyłam skórzane spodnie i czarny top. Zrobiłam makijaż i rozpuściłam włosy. Na szczęście z porannych loków zrobiły się ładne fale.

Wzięłam swoje rzeczy i wyszłam. Przy barze zastałam Katherine, siedziała niebezpieczne blisko Klausa. Kiedy podeszłam Camille postawiła przed Kat dwa kieliszki.

- Tequila? - wzięłyśmy kieliszek i uniosłyśmy w geście toastu.

I po tequili.

- Chodź już. Pa Cami. - przy wyjściu jednak zawróciłam na chwilę - O i jeśli chcesz wiedzieć, to było przypadkowo. Wiesz fajnie jest wiedzieć, że zadręczam cię w myślach.

Zmierzchwiłam mu włosy i wyszłam pośpiesznie, zanim zdążył się zemścić.

I hate you SWEATHEARTWhere stories live. Discover now