Rozdział 11

1.6K 80 12
                                    

Wszystko idzie pięknie. Słodziutkiej Cami będą imponowały zaloty Marcela, uda niedostępną, powie coś mądrego w jej stylu, a Klaus zajmie się resztą. Tak jak zakładał plan. Szczerze to nawet nie musiałam się wysilać.

Zanim pojawił się Marcel szybko odjechałyśmy spod baru. Prosto pod kościół. Teraz my czekamy na wiadomość od Klausa. Czekaj skąd on ma mój numer? Ja specjalnie jechałam dziś do nich żeby pogadać, bo nie miałam numeru telefonu. Spojrzałam na Rebekah.

- Skąd twój brat ma mój numer? - spytałam zdziwiona. Z jednej strony wcale się nie dziewię, bo to przecież tylko Klaus. A z drugiej strony, ja mu nie dałam, więc skąd go ma?

- Od Pierce. - odrapała krótko.

Walnęłam pięścią w kierownice. Zabije. Ją. Kto inny jak nie ona? Czemu dowiaduję się ostatnia? Uwielbia uprzykrzać mi życie, na każdy możliwy sposób. Nie dziwię się mu, że chciał ją poświęcić w rytuale. Za chwilę sama to zrobię, bez rytuału. Tak po protu.

Wybrałam numer i czekałam. Po dwóch sygnałach odebrała.

- Katerina Petrova! - wysyczałam, dokładnie akcentując jej prawdziwe imię i nazwisko. Zawsze tak do niej mówię kiedy przesadzi. - Przygotuj się na kąpiel w naparze z werbeny! - mogę wyobrazić jak wywraca oczami i oddala słuchawkę od ucha, żeby mnie nie słuchać. A teraz czeka aż się rozłączę, bo wie, że to zrobię kiedy skończę litanie.

Rozłączyłam się z uśmiechem na twarzy. Jak chcą to potrafią się dogadać. Ciekawe kiedy mu dała ten numer.

- Śmiejesz się z tego co właśnie powiedziałaś, czy to na myśl o Niku i o tym, że ma twój numer. - wtrąciła Rebekah.

Spojrzałam na nią, unosząc brwi. Serio? Ona też. Co tak wszyscy się uparli? Naglę wszyscy chcą siw zabawić w swatkę. Po za wyglądem nie ma niczego co mógłby zaproponować. A po za tym, ja i związek. On i związek. To się kupy nie trzyma.

Moje myśli przerwało powiadomienie. Odblokowałam telefon i ujrzałam powiadomienie o nowej wiadomości.

K- Gotowe.

- O wilku mowa.

Wyszłyśmy z auta i ruszyłyśmy spokojnym krokiem do kościoła. Weszłam i rozejrzałam się dookoła. Za ołtarzem dostrzegłam drzwi.

- Pst. - zwróciłam uwagę pierwotnej, która spojrzała na mnie jak na idiotkę. Moc rażenia jej oczu sprawiła, że prawie się tak poczułam. Skinęłam głową na drzwi. Tym razem to ona skinęła głową, na znak, że wie o co mi chodzi.

Szybko znalazłam się przy drzwiach, zaraz za mną Rebekah. Otworzyłam drzwi i spojrzałam na schody prowadzące w górę. Upewniłam się, że jest za mną i weszłam powoli na górę. Kilka desek zaskrzypiało pod naszym ciężarem. Trochę jak w horrorze. Biorąc pod uwagę co tu się wydarzyło, nie dziwie się, że nie są prowadzone msze. Kiedy dotarłam na górę, bez wahania podeszłam do drzwi. Z pokoju za nim dobiegał trzepot bijącego serca. Uchyliłam drzwi i wyciągnęłam nogę by wejść, ale jakaś niewidzialna bariera mnie powstrzymała. Zajrzałam do środka i ujrzałam średniego wzrostu dziewczynę. Na oko szesnaście, siedemnaście lat. Miała włosy tego samego koloru co ja, tylko, że moje były dłuższe. Nie chwaląc się oczywiście.

- Davina Claire. - powiedziałam hardo, kiedy dziewczyna mnie dostrzegła.

Dziewczyna stała przy jasnej trumnie. Była urocza, taka dziewczęca i niewinna. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie.

- Hej, chciałabym z tobą pogadać. Nazywam się Cassandra Lowell.

- Po co przyszłaś? - spytała. - Nie oddam go.

Widać było, że się denerwuje ale chcę zamaskować to swoją pewnością siebie. Zignorowałam ciskające spojrzenie blondynki. Przyszłam tu nie tylko dla Klausa.

- Chcemy odzyskać trumnę razem z zawartością. - zaznaczyłam. - A ja chciałabym ci pomóc. Widzisz, ja też nie miałam łatwego życia. Gdyby mi ktoś pomógł było by inaczej.

- Jak chcesz mi niby pomóc? Nie możesz. -prychnęła.

- Mogę. Powiedz mi czego pragniesz?

Dziewczyna zamyśliła się na chwile. Dobrze wiedziałam czego, ale to ona musiała to powiedzieć na głos. Nie ja, nikt inny tylko ona.

- Skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać?

- Mogłabym cię zabić, albo zmusić do zaproszenia. Nie zrobiłam tego, bo chcę się dogadać a przede wszystkim pomóc. - swobodnie oparłam się o futrynę i czekałam na odpowiedz.

- Wolałabym nie być czarownicą, nie musieć się tu ukrywać. - powiedziała po dłuższym milczeniu.

- A co jeśli powiem, że mogę sprawić abyś zaczęła normalne życie? Jak już mówiłam, mam znajomości. Wystarczy, że jakaś dziewczyna zgodzi się za ciebie wziąć udział. A co do twojej mocy, lepiej nie porzucaj tego. - poradziłam. - Jesteś potężna, wykorzystaj to.

Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie, unikając wzroku blondynki. Jeszcze mi podziękuję.

- Zastanów się nad tym. O i co do Elijah wyciągnij sztylet, sam się obudzi i przekaż mu, że rodzina na niego czeka. I odpowiedź na moją propozycję przekaż Elijah. To do zobaczenia.

Pomachałam jej i wycofałam się. Przy wyjściu się zatrzymałam i pokazałam Rebekah żeby była cicho. Usłyszałam otwieraną trumnę, i po chwili sztylet opadł na podłogę.

Wróciłyśmy do auta i ruszyłyśmy do niej. W drodze powrotnej nie zamieniłyśmy nawet słowa. Jest złą albo zmieszana. Ale przynajmniej już coś wiemy.

- I jak tam? Macie Elijah? - spytał Klaus kiedy weszłyśmy.

Blondynka spojrzała na niego i na mnie. Podeszła do barku z alkoholem i nalała sobie spora ilość.

- Niech ci Cassandra opowie. O wszystkim. - zaznaczyła. Usiadłam na fotelu i obserwowałam jego reakcje na moje słowa.

- Wiemy gdzie jest Elijah. Za niedługo powinien tu być, wystarczy poczekać. - zawahałam się - I dogadałam się z Daviną.

- Co to znaczy? - warknął. Dobrze, że jestem nieśmiertelna.

- To oznacza,że chcę jej pomóc! Ona nie chcę być w całym tym gównie. Marcel na niej żeruję,a ja na to nie pozwolę, tobie też. - trochę mnie poniosło.

I hate you SWEATHEARTWhere stories live. Discover now