Epilog

114 4 0
                                    

główna baza DRESZCZu, Anchorage, Alaska
czternasty dzień Fazy Drugiej

— Co o tym sądzisz?

Mitchell po raz kolejny spojrzał na wykresy. Wyniki eksperymentu prezentowały się nad wyraz obiecująco, nawet pomimo tego, iż nie wszystko poszło zgodnie z pierwotnym planem.

„Ale może to i dobrze", pomyślał Dixon, pocierając gładko ogolony policzek. W końcu, gdyby nie nagła inicjatywa Nettie, nie mieliby tylu nowych wzorów.

— Myślę, że możemy przystąpić do Fazy Trzeciej — odpowiedział po chwili. Na jego twarzy zagościł nieznaczny uśmiech. — Rozumiem, że spotkamy się na miejscu, pani kanclerz?

Widoczna na ekranie kanclerz Paige uniosła brwi, przybierając zdziwiony wyraz twarzy.

— Zamierza tu pan przylecieć, doktorze Dixon? — spytała tonem pełnym wyższości.

— Oczywi...

— Nie uważam, żeby był tu pan potrzebny, doktorze — przerwała mu kobieta. — Proszę przeanalizować wyniki i przesłać mi raporty, a później zająć się sprawami ośrodka w Anchorage. To w końcu pańska praca — dodała.

Mitchell zacisnął dłoń w pięść. Ręce na szczęście miał skryte za plecami, więc kanclerz nie widziała tego gestu.

— Tak jest — wycedził przez zaciśnięte zęby.

Paige posłała mu jeszcze usatysfakcjonowane spojrzenie i rozłączyła się.

Dixon zmiął w ustach przekleństwo. Uderzył pięścią w blat biurka, aż podskoczył położony na nim tablet z analizą Fazy Drugiej.

— Nie uważam, żeby był tu pan potrzebny, doktorze — powtórzył słowa przełożonej. Jego głos ociekał kpiną. — To się jeszcze okaże, Paige.

Chwycił tablet i usiadł przy biurku. Założywszy nogę na nogę, zalogował się, używając swojego identyfikatora i zagłębił się w lekturze. Nie trwało to długo. Po kilku minutach w gabinecie rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia wideo.

Dixon zaakceptował rozmowę, a po chwili jego oczom ukazała się sylwetka jego podwładnego.

— Doktorze Dixon.

— Dyrektor Janson, cóż za niespodzianka — przywitał się Mitchell. — Czemu zawdzięczam tę przyjemność?

Janson odchrząknął, a obraz zgasł na moment. Dixon zmarszczył brwi.

— Jest pan na Pogorzelisku? — spytał. Tylko w tamtej bazie był tak słaby zasięg.

— Niestety tak. Wystąpiły pewne... Komplikacje — oznajmił Janson. Nigdy nie owijał w bawełnę, a Dixon właśnie za to go cenił.

— To dlaczego dzwoni pan do mnie, nie zaś do pani kaclerz?

— Uznałem, że nie ma potrzeby zawracać kanclerz głowy taką błahostką. — Dyrektor wyglądał na niemal zakłopotanego. Dixon omal się nie zaśmiał, widząc jego minę.

— Rozumiem. O co zatem chodzi? — Płynnie przeszedł do rzeczy. Potrafił oddzielić sprawy prywatne od zawodowych, a napięte relacje pomiędzy dyrektorem Jansonem a kanclerz Paige zdecydowanie należały do tej pierwszej kategorii.

— Zlokalizowaliśmy na Pogorzelisku obóz buntowników. To oni pomogli Obiektom się ukryć — wyjaśnił Janson.

Mitchell zamrugał, jakby nie dowierzał własnym uszom.

— Prawa Ręka? — dopytał niemal bezgłośnie.

— Prawa Ręka. — Janson skinął głową.

Mitchell zaklął siarczyście.

— Tak, jakbyśmy i bez nich mieli mało problemów... — mruknął do siebie pod nosem, po czym zwrócił się do Jansona: — Macie ich na celowniku?

Dyrektor znowu skinął.

— Dwa uzbrojone góroloty krążą nad ich terytorium — powiedział, a z jego słów przebijała lekka duma, że miał wszystko pod kontrolą.

Dixon nie wahał się z odpowiedzia.

— Obróćcie ten obóz w pył.

𝐓𝐇𝐄 𝐃𝐄𝐒𝐄𝐑𝐓 𝐁𝐀𝐒𝐄 ━ 𝑡𝘩𝑒 𝑐𝘩𝑟𝑜𝑛𝑖𝑐𝑙𝑒𝑠 𝑜𝑓 𝑡𝘩𝑒 𝑚𝑎𝑧𝑒¹Where stories live. Discover now