20 | Vince i Mary

64 8 7
                                    

góry Sierra Madre, Pogorzelisko, dawne tereny Meksyku
ósmy dzień Fazy Drugiej

— Nie ruszać się, powiedziałem! — warknął jeden z mężczyzn, który najwyraźniej był przywódcą tej grupy. Miał na sobie, jak każdy z członków, te same wojskowe ciuchy, buty oraz kominiarkę, nie sposób więc było stwierdzić, czym różni się od pozostałych.

Mężczyzna widząc, że jego groźby odniosły oczekiwany skutek, gwizdnął na swoich podwładnych, po czym wskazał ręką na nastolatków.

— Skrępować im ręce — rozkazał, a dziesiątki ludzi posłusznie ruszyły wykonać zadanie.

Streferzy nie stawiali oporu. Byli na to zbyt zszokowani i zmęczeni wędrówką oraz upałem. Co poniektórym było już naprawdę wszystko jedno, czy trafią do bezpiecznej przystani czy w łapy zorganizowanej grupy przestępczej, której członkowie pewnie byli zarażeni Pożogą. Natomiast dziewczyny z Grupy B szarpały się, kiedy wiązano im ręce za plecami, lecz ich opór nie zdał się na wiele poza tym, że zarobiły kilka siniaków.

Kiedy już ręce wszystkich były unieruchomione, a nastolatkowie rozbrojeni, mężczyźni odeszli kilka kroków, po czym ponownie wymierzyli do nich z karabinów. Tymczasem przywódca przewiesił swoją broń przez ramię i podszedł do nich.

— Mówić, który z was jest liderem? Hm? — warknął ostro, tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Szybciej! Nie mam całego dnia na pogaduszki, a nie zamierzam wyschnąć na wiór, stercząc w tym słońcu.

Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, usłyszeli chrząknięcie Jorge.

— Chwila, ja skądś znam ten głos — mruknął Latynos i zaczął przepychać się pomiędzy dzieciakami. — No dalej, przepuśćcie mnie...

— Jorge, nie! — krzyknęła Brenda. Chciała złapać go za rękę, ale przeszkodził jej w tym sznur na nadgarstkach.

Jorge zignorował jej krzyki i uparcie szedł do przodu. Gdy stanął twarzą w twarz z tamtym mężczyzną, uśmiechnął się do niego, ku zdziwieniu wszystkich.

— Vince, stary wygo! Kopę lat — zawołał. Mężczyzna w kominiarce przez chwilę przyglądał się Latynosowi, po czym serdecznie się roześmiał. Klepnął Jorge po ramieniu.

— Jorge! No proszę, co za spotkanie. — Facet zwany Vince'em pokręcił głową z niedowierzaniem. Zlustrował Jorge od stóp do głów, jakby upewniał się, że to na pewno on. — Daleko zawędrowałeś od Miasta.

— Biuro podróży znalazło mi bardzo kuszącą ofertę wycieczki zagranicznej — zażartował Latynos, ruchem głowy wskazując na nastolatków za swoimi plecami. Chrząknął i uniósł ramiona. — A teraz, kiedy już wiesz, że nie stanowimy zagrożenia, może mnie łaskawie rozwiążesz i pogadamy jak za dawnych lat, co?

— Chwila, moment. — Vince uniósł dłoń. Przyglądał się nieufnie Streferom i Grupie B. — To, że tobie ufam, nie znaczy, że zaufam tej bandzie małolatów. Nawet nie wiem, skąd się tu wzięli.

— Z DRESZCZu, a niby skąd — burknął pod nosem Jorge, po czym niemal niezauważalnie wywrócił oczami. — Vince, znamy się tyle lat, że już nawet nie pamiętam, jak długo...

— Pięć lat, Jorge, pięć lat — przypomniał mu Vince bez wesołości. Jorge zbył go machnięciem dłoni.

— Mniejsza. Chodzi mi o to, że nie pomagałbym zupełnie losowej grupie dzieciaków dotrzeć do Prawej Ręki — ostatnie słowa wypowiedział nieco ciszej, prawie że szeptem. Właśnie dlatego zrobiły większe wrażenie na najbliżej stojących Streferach.

𝐓𝐇𝐄 𝐃𝐄𝐒𝐄𝐑𝐓 𝐁𝐀𝐒𝐄 ━ 𝑡𝘩𝑒 𝑐𝘩𝑟𝑜𝑛𝑖𝑐𝑙𝑒𝑠 𝑜𝑓 𝑡𝘩𝑒 𝑚𝑎𝑧𝑒¹Where stories live. Discover now