Rozdział 25

2K 172 171
                                    

Omijanie James'a to była świetna zabawa. Oj tak. Była... W końcu Johnson nie wytrzymał i złapał mnie na korytarzu, dosłownie złapał. A dokładnie za kaptur i praktycznie mnie dusząc zaciągnął w inny korytarz. Teraz nawet się nie wyprze że ma czerwone oczy, bo są wściekłe czerwone.

- Czemu jesteś na mnie zły? - pyta, mimo wszystko spokojnie. Patrzę chwilę na chłopaka, myśląc nad odpowiedzią która by wbiła sztylet w jego serce, jednak powstrzymuje się gdy mina James'a rzednie coraz bardziej, a on sam robi się coraz bardziej smutny. Nic nie poradzę na to że moje sumienie się odezwało. - Dobra nie ważne - mruczy cicho i odwraca się, łapie go za kołnierz.

- Johnson matole. - mruczę - Tylko się droczę - śmieje się cicho, chłopak odwraca się, nadal ma czerwone oczy.- Ale teraz mi musisz powiedzieć czemu masz czerwone oczy.

- Bo mnie wkurzyłeś. - prycha.

- Ale czemu są czerwone? - pytam.

- Bo lubią. - jęczy - Bo prostu tak mam, nie powiem ci czemu, po prostu tak.

Śmieje się cicho.

- Okej. - mówię rozbawiony, a ten zerka na mnie zdziwiony.

- Okej? - pyta. Śmieje się i przytakuje. - Matko, gdybym wiedział od razu bym ci powiedział. - parska śmiechem.

- Mogłeś od razu. - mówię rozbawiony.- Jakoś nie za specjalnie interesują mnie twoje wady genetyczne.- śmieje się i uchylam się przed ciosem James'a.

- A było już tak fajnie.- burczy chłopak. Śmieje się głośno i łapie go za ramię, ciągnę go do klasy od zielarstwa.

- Więc z kim idziesz na bal?- pytam rozbawiony. James spogląda na mnie jak na głupka.

- A czy ja mówiłem, że gdziekolwiek idę?- pyta.

- Idziesz.- mówię - Więc z kim?

James burczy coś pod nosem niezadowolony, spoglądam na niego rozbawiony.

- Czyżby nikt nie chciał z tobą iść?- pytam rozbawiony i zaczynam się cicho śmiać.

Oczywiście jest to zbyt abstrakcyjne, aby James'a nikt nie zaprosił, zawsze wszędzie jest zapraszany. Czym innym jest to, że czasami James jest paskudnym dupkiem, mimo to da się z nim wytrzymać jeśli musisz. To doskonale udowodniły mi lekcje zielarstwa. Co jeszcze owe lekcje mi udowodniły? Omińmy to, że okazało się, że Andy to geniusz. Pokazały mi, że nie wszyscy moi przyjaciele, to przyjaciele. Jeszcze niedawno zaczynał się ten semestr, ja, Cain, Chloe, Logan, Mckleina trzymaliśmy się razem od zawsze. A tu co się okazuje? Że pare dni milczenia może zaprzepaścić całą naszą przyjaźń.

Wchodzę do sali i siadam w naszej ławce, James dosiada się do mnie, ma minę jak naburmuszone dziecko. Uśmiecham się lekko i kręcę głową. Obserwuje ludzi wchodzących do klasy, zauważam Chloe i uśmiecham się do niej lekko, jednak dziewczyna spogląda na mnie przelotnie i siada do swojej ławki. Już dawno zrezygnowałem z pomysłu aby próbować naprawić tą przyjaźń, przecież od zawsze jest wiadome, że nic nie może trwać wiecznie. Szkoda tylko, że nie powiedzieli, iż to "nic nie trwa wiecznie" zawsze będzie budziło dziwne kłucie tęsknoty w sercu. James podąża za moim wzrokiem, który zawiesza na mojej byłej przyjaciółce. Krzywi się lekko i nim zdążę zareagować uderza mnie podręcznikiem w twarz.

- Johnson!- jęczę łapiąc się za nos.

- Jesteś cholernie irytujący jeśli chodzi o tą twoją bandę lamusów.- mruczy chłopak, spoglądam na niego zirytowany.

- Co proszę?- pytam.

- Prosić akurat nie musisz.- parska, wywracam oczami. -To było wiadome, że w końcu przestaniecie się przyjaźnić.

Strażnicy SmokówWhere stories live. Discover now