Rozdział 12

2.2K 187 13
                                    

Nabieram duży haust powietrza i podrywam się do siadu. Rozglądam się po jasnej polanie i marszcze brwi, dostrzegając, że jestem przy szkole. Jedyne co mi podpowiada, że wcale mi się nic nie przyśniło, ani nie lunatykowałem, to pieczenie ran na policzku, które zostawił po sobie smok.

Wzdycham cicho i podnosze się. Jestem totalnie zdezoriętowany. Nie wiem jak się wydostałem z wody, nie wiem jak się tutaj dostałem, ani nie wiem czy to wszystko naprawdę było prawdą. Z mieszanymi uczuciami ruszam do domu ognia.

Jednak gdy tylko wchodzę do budynku, pierwsze co mnie wita to wściekły profesor Jeremy.

- Gdzieś ty był McRae?! - warczy zły. Masuje sobie kark, albo wkopie pół domu, albo wykopie sobie grób.

- Ma spacerze? - mrucze, profesorowi drga nerwowo brew.

- Do jasnej cholery McRae! Nie było cię całą noc! Summer prawie zeszła! - woła. Przewracam oczami co jeszcze bardziej rozeźla nauczyciela. - Idziemy do dyrektorka! - woła, wzdycham głośno. Chociaż nie będzie mi się nudzić.

*

Siedzę niepewnie w gabinecie pani Mariny, która przygląda mi się szarymi oczami, prawie że białymi, a towarzyszy nam Pani Constantine. Pani Hall była zdecydowanie najbardziej przerażająca z całej kadry pedagogicznej.

- Jakieś wytłumaczenie Colin'ie? - pyta spokojnie.

- To tylko zwykły spacer. - mrucze. Pani profesor mruży oczy.

- A te rany? - pyta wskazując na policzek.

- Wpadłem w krzaki. - mrucze. Dyrektorka kręci głową.

- Kłamiesz. - mówi a jej spojrzenie przeszywa mnie. - Nikt nie lubi kłamstw Colin'ie. - mówi i splata swoje dłonie, aby oprzeć na nich głowę. - Więc powiedz prawdę i będzie po sprawie. - unosze brwi.

- To oznacza, że ma pani coś do ukrycia w lesie? - pytam a kobieta mruga zaskoczona.

- Co to ma oznaczać? - pyta prostując się. - Oskarżasz mnie o coś?

- Oskarża mnie pani o kłamstwo. - słuszne, ale to można przemilczeć. - Więc ja sugeruje, że ma pani coś do ukrycia w lesie, skoro nie możemy wychodzić.

- Macie ciszę nocną w domu. - mówi zirytowana. - To już wystarczający powód aby nie wychodzić do lasu.

- W dzień też nie możemy wychodzić. - mówię.

- Po za teren szkoły, bez opiekuna. - mówi.

- Więc co jest nie tak? - pytam. Pani Hall zaciska zła zęby. Jednak zanim się ponownie odzywa, przerywa jej perlisty śmiech pani Constantine.

- Trafił swój na swojego. - chichocze rudowłosa i wstaje z fotela, staje za mną i łapie mnie delikatnie za ramiona. - Cole to dobre dziecko Marino. A każde nawet najlepsze musi kiedyś narozrabiać. - chichocze i potrząsa głową. - Nie denerwuj się, to napewno się już nie powtórzy, prawdę Cole? - pytam z uśmiechem, a ja przytakuje. - No widzisz?

- I tak po prostu mu wierzysz? - czarnowłosa unosi brwi. - Constantine, chyba nie jesteś poważna.

- Jestem i to jak najbardziej. - mówi kobieta. Moje spojrzenie i Pani Mariny krzyżuje się, oboje jesteśmy tak samo zdziwieni. - Więc?

- Co więc? - pyta pani Hall kręcąc głową.

- Więc, proponuję aby pozmywał po kolacji za karę i odpuścimy ten temat. - pani Marina wzdycha głośno na słowa pani Constantine, ale kiwa głową.

- Niech będzie. - mruczy niechętnie.

Rudowłosa puszcza moje ramiona a ja wstaje powoli z krzesła.

Strażnicy SmokówWhere stories live. Discover now