Rozdział 10

2.6K 192 16
                                    

Z hukiem ląduje na ziemi, turlam się parę razy zanim się zatrzyam. Jęczę głośno a Ashera ląduje przy mnie i trącając mnie nosem.

- Żyje. - mrucze cicho i poklepuje Ashere po nosie. Słyszę westchniecie Louis'a i to jak ląduje.

- W ciągu 30 minut treningu, spadłeś już 5 razy Cole. - mruczy zrezygnowany, a ja wzdycham głośno.

- Zauważyłem. - mrucze i podnosze się do siadu. Masuje obolałe ramię.

- Nie chce nic mówić, ale jesteś kiepski. - mruczy szatyn i zeskakuje ze swojego smoka. - Bardzo kiepski, stary. - mruczy i przytakuje swoim słową.

- Wiem Louis, wiem. - jęczę i zerkam naburmuszony na chłopaka. - Mówiłem aby zacząć z ziemi. - burcze cicho.

- A ja ci mówiłem, że lepiej od razu iść na głęboką wodę. - uśmiecha się szeroko chłopak. - Więc wstawaj i zaczynamy od nowa.

- Może przerwa? - jęczę głośno a chłopak wzdycha.

- McRae! Nie bądź mięczakiem. - mówi zirytowany.

- Jeśli nim będę, to zrobimy przerwę? - pytam a Lou wywraca oczami.

- Niech ci będzie. - mruczy niezadowolony. Uśmiecham się lekko pod nosem. - Ale nie myśl sobie, że tego nie nadrobimy. - mruczy i mruży swoje jasne oczy, przytakuje niechętnie.

Louis jest naprawdę fajny, jednak treningi z nim to istna katorga. Chłopak próbuje nauczyć mnie obrony w powietrzu, jednak z całego treningu obroniłem się może przed trzema ciosami. Boli mnie dosłownie wszystko, Louis jest już w czwartej klasie, nic dziwnego, że jest dobry w tym co robi, bo o ile dobrze się zorientowałem, uwielbia on walki.

I mimo tego, że najpierw nie darzyłem go zbyt dużą sympatią, od ostatniej lekcji z Panem Clark'iem, która odbyła się tydzień temu, zdążyłem naprawdę go polubić. Nie narzucał się jak Isabelle, ani nie był wrogo nastawiony jak Aaron, po prostu był sobą i gdy się mijaliśmy na korytarzu, zaczepiał mnie, chwile gadaliśmy i szliśmy dalej. Wczoraj zaproponował mi mały trening, byłem zdziwiony, ale jednak zbyt ciekawiło mnie jak można walczyć z grzbietu smoka, i już wiem, że to jest prawie nie wykonalne. Bynajmniej przeze mnie.

Ashera szturcha mnie pocieszająco nosem, uśmiecham się krzywo. jeśli tak dalej pójdzie, skończę połamany.

- Starczy ci już? - pyta Louis a ja jęczę przeciągle, chłopak uśmiecha się krzywo. - W końcu uda ci się nie spaść.

*

Ponownie tego dnia dostałem długim kijem po głowie od Louisa, tylko w porównaniu do poprzednich uderzeń, w końcu nie zarzucił mnie z Ashery.

- Ha! - wołam głośno, Louis parska śmiechem.

- Jeden raz. - mruczy rozbawiony i ponownie mnie uderza, tym razem, prawie strącając mnie z grzbietu.

- To nie fair! - jęczę - Ja ledwo na nim siedzę! - burczę zły.

- Mówiłem Ci, że siodło się przyda. - mruczy rozbawiony chłopak i poklepuje swoje siedzenie. Wywracam oczami.

Rzecz jasna, Louis od początku mówił abym załatwił sobie siodło, bo inaczej, a z bólem musze mu to przyznać, będę spadał z grzbietu Ashery. Jednak nie czuł bym się komfortowo z tym, że mój smok będzie musiał mieć siodło, jak zwykłe zwierzę.W końcu to nasi towarzysze. Towarzysze innych osób, które w zwykłym świecie noszą takie rzeczy jak siodła, uzdy, tutaj tego nie mają. Więc dlaczego mam na to skazywać swojego przyjaciela? Zwłaszcza, że sam Ashera nie jest zbyt na to chętny.

Strażnicy SmokówWhere stories live. Discover now