𝘾𝙃𝘼𝙋𝙏𝙀𝙍 𝙓𝙑𝙄𝙄𝙄;

1.3K 93 9
                                    

   Gdy odwróciłem się, moim oczom ukazała się zaskoczona twarz Bruca Bannera.

   -J-ja...- zacząłem lecz nie wiedziałem co powiedzieć. Całe życie marzyłem by zobaczyć Doktora Bannera, a nagle na niego wpadam w laboratorium, w którym nawet nie powinienem się znajdować.

   -Spiderman?- spytał nie ukrywając zaskoczenia, a moje oczy się zaświeciły.

   -J-ja... Przepraszam proszę pana, n-nie powinno mnie tu być ale zobaczyłem błąd w równaniu i tak j-jakoś...- zająłem się z wyraźnym rumieńcem na twarzy. Boże dziękuję ci, że mam na sobie maskę.

   Wzrok doktora powędrował lekko na tablicę z równaniem, a potem zrobił się cały blady. Chwila, czy to znaczy, że to on zrobił tak oczywisty błąd?!

   -Co do cholery...- mruknął z niedowieżaniem w głosie, patrząc na tablicę.

   -J-ja już pójdę... N-napewno Pan Stark mnie szuka- zacząłem, lecz Hulk mnie szybko zatrzymał łapiąc za rękę.

   -Jak ty to do cholery zrobiłeś...- spytał patrząc na mnie, gdy nagle poczułem, że nogi mi się zaczynają uginać i ześlizguje się powoli po ścianie, zostawiając tam krwisty ślad.

   No tak, rana. Jakim musiałem być idiotą żeby o niej zapomnieć!

   W momencie, gdy już miałem upaść na podłogę, doktor szybko mnie złapał, a przed moimi oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy.

***

Pov Bruce

   Gdy Spiderman zaczął upadać na ziemię, szybko go złapałem. Kompletnie nic nie rozumiałem, miałem ochotę klnąć pod nosem, że nie było mnie wczoraj ani dzisiaj na spotkaniach bo bym przynajmniej wiedział, że odwiedzi nas Spiderman. A ten idiota Stark nawet mnie o tym nie powiadomił!

   Zbladłem, gdy zobaczyłem czerwoną plame pozostawiają na ścianie. Spojrzałem szybko na strój Spidermana, który w jednym miejscu był cały przesiąknięty szkarłatną cieczą.

   O co tu chodziło do cholery...

***

   Już od godziny chłopak leżał na kanapie w laboratorium. Był nieprzytomny, a ja miałem kompletny mentlik w głowie. Myślałem nawet czy nie zawołać reszty ale uznałem, że sobie sam poradzę, a skoro Spiderman im nie powiedział to musiał mieć jakiś konkretny powód.

   Gdy go opatrywałem, przerwałem kawałek jego stroju, a już tam miał masę ran i siniaków. Nie znałem go właściwie wcale ale strasznie zacząłem się o niego martwić.

***

Pov Peter

   Powoli otworzyłem oczy, lecz gdy zobaczyłem jasne światło, momentalnie je zamknąłem. Poczułem pod sobą miękki materac, więc od razu zerwałem się do siadu, nawet nie myśląc jaki ból to przyniesie.

   -Nie wstawaj- rzekł męski głos, pomagając mi się spowrotem położyć.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę do kogo należał owy głos

   -P-Pan Bruce Banner- wyjąkałem, tym razem ostrożnie wstając do siadu.

   Mężczyzna tylko lekko pokiwał głową, po czym odwrócił się tyłem, sięgając po bandaże.

   -Co się stało...- spytałem, próbując sobie cokolwiek przypomnieć ale miałem tylko pustkę w głowie.

   -Sam chciałbym wiedzieć. Wróciłem do laboratorium i cię tu spotkałem jak poprawiałeś moje równanie- zaśmiał się starszy, podając mi szklankę z wodą.

   -Potem zemdlałeś, nie wiem co się stało ale straciłeś bardzo dużo krwi- dodał, a ja zerknąłem na wielką plamę krwi na ścianie i momentalnie się zaczerwieniłem.

   -P-przepraszam, że zająłem pański czas. J-ja już będę się zbierał, nic mi nie jest panie Bruce- wyjąkałem, powoli się podnosząc, lecz starszy mnie tylko zatrzymał ręką co wiązało się z lekkim wzdrygnięciem z mojej strony.

   -Nawet nie myśl, że cię teraz puszczę. Jesteś ranny, a ja nie zostawiam pacjenta bez opieki- zaśmiał się starszy, na co ja się lekko uśmiechnąłem.

   -Swoją drogą miło cię poznać Spidermanie, jak już możesz kojarzyć jestem Hul- zaczął starszy ale ja mu przerwałem.

   -Jest pan Doktorem Brucem Bannerem! Czytałem pana książki o promieniach gamma. Są niesamowite!- rzekłem z ekscytacją, powodując wielkie zaskoczenie u mężczyzny.

   -Rozumiałeś je?- spytał po chwili, na co ja lekko pokiwałem głową.

   Spojrzałem w róg pokoju, gdzie znajdował się duży czarny zegar i momentalnie zbladłem. Była godzina 12, a o 15 mieli wracać opiekunowie.

   -Musze iść... Naprawdę Panie Bruce- rzekłem z lekkim przerażeniem w głosie.

   Mężczyzna tylko spojrzał na mnie z dezaprobatą, po czym podał mi jakąś dziwną tubkę z nieznaną mi mazią.

   -Dzęki temu rany powinny szybciej się zagoić, idź oknem, ja wymyślę jakąś wymówkę dla reszty- rzekł, na to ja szybko dziękując wyleciałem przez okno.

   Po drodze przyznam wywróciłem się kilka razy i obtarłem kolano ale to teraz nie było ważne.

***

   Otworzyłem drzwi do domu, a moim oczom pokazał się wciąż nie wysprzątany salon. Szybko sięgnąłem po telefon, od razu pisząc do przyjaciela.

Peter:

Stary mogę cię o coś prosić?

Lady Harry:

Jasne, dla ciebie wszystko bracie 🙃

O co chodzi?

Peter:

Niedługo wraca państwo Wilson, a nie zdążyłem posprzątać domu! Błagam, Harry!

Lady Harry:

Już pędzę 🙄

Ale kiecki sprzątaczki dla mnie nie kupuj 😉 sam przyniosę

   Zaśmiałem się na ostatnią wypowiedź przyjaciela i szybko pobiegłem przebrać się ze stroju.

***

   -Boże, dziękuje pani sprzątaczko! Bez pani nie dałbym rady!- krzyknąłem  teatralnie, spoglądając na przyjaciela ubranego w damski strój sprzątaczki.

   -Nie ma za co kochana, wynagrodzisz mi to kiedyś- rzekł damskim głosem, na który krótko się zaśmiałem.

   -A tak na poważnie, jak tam rana?- spytał ze zmartwieniem w głosie. Harry może nie wyglądał ale znałem go na tyle, by wiedzieć, że bardzo się o mnie martwił. Jak byliśmy młodsi to nawet złapał mnie za rękę i nie chciał puścić do moich opiekunów, bojąc się że coś mi się znowu stanie.

   -Już lepiej, chodź ta maź strasznie capi...

Przypadek czy przeznaczenie? | Peter ParkerWhere stories live. Discover now