Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 20

8 10 12
                                    

Po dwóch godzinach ciągłej jazdy zatrzymałam się. Byłam w miejscu gdzie powinien stać obóz Jacoba o którym mówił Jonathan.

Poklepałam Herę po łbie i poprawiając kapelusz, zawołałam:

- Jest tu kto?!

Na ziemi leżały koce, butelki po Alkocholu, skrzynie i dogaszające się ognisko. Gdzieś na przeciwko stał wóz. Ruszyłam do niego ostrożnym krokiem.

Trzymałam rękę na rewolwerze, który odpoczywał w kaburze. Nigdy nie byłam tak ostrożna i skupiona jak teraz.

Byłam już blisko wozu. Zobaczyłam co jest za nim...

Była to matka z niemowlęciem w ramionach. Kobieta trzymala w ręku odbezpieczoną Dubeltówkę...

Wtem z tylu głowy po czułam lufę rewolweru. Odwróciłam się do mężczyzny z rękoma w górze.

- Kim jesteś? - spytał.

- Sadie.... - Westchnęłam.

- Sadie jaka? - dopytał.

- Sadie Adler, od Jonathana McCalla. Szukam Jacoba - odpowiedziałam.

- No to chyba znalazłaś - Powiedział mężczyzna. - Gdzie szkarłatny?

- Jaki... szkarłatny? - spytałam zdziwiona.

- McCall. Tak na niego mówię - wytłumaczył.

- Zapewne w więzieniu w Sacramento... - oznajmiłam i wtedy opuścił broń.

- Cholera... po co tu przyszłaś? - zapytał Jacob.

- Mieliśmy tu przyjechać, byś nas zawiózł swoją koleją do Enchester Woords - oparłam się o wóz. - Gdy to złapali powiedział że będziesz wiedział co robić..

- Już się tym nie zajmuję, señorita - rzekł i położył broń na wozie.

- Czemu?

- Mój tatko - podszedł do kobiety z dzieckiem i pomógł jej wstać. - Był taki jak McCall...

- Czyli jaki? - zapytałam ponownie.

- Głupi... - zaprowadził ich na wóz po czym szepnął coś do ucha. Wsiedli do wozu.

- Też mi wytłumaczenie - zapaliłam papierosa.

- Był bandytą - spojrzał się na mnie. - Zabił go pewien mężczyzna, który... chyba pracował dla rządu...

- Jasne - skomentowałam.

- Siedziałem ukryty pod wozem.... mój ojciec, Ethan Smith... został zabity na moich oczach...

- Wiesz... naprawdę współczuję, ale McCall siedzi w więzieniu. Jeszcze dzisiaj pewnie go powieszą, więc pomóż mi go uratować, albo chociaż powiedz kto może to zrobić - Powiedziałam do niego.

- Jadę do mojego obozu - Powiedział. - Tam możesz się przespać i sama pojechać do tego cholernego Enchester Woords

- Proszę, Jacob. Jeżeli to zrobisz to napewno McCall będzie miał u Ciebie dług....

Jacob wsiadł na wóz, chwycił lejce, po czym westchnął między czasie. Pomyślał chwilę i odpowiedział patrząc na mnie:

- Jak już ci się uda... to przyjedź tutaj... będę czekał...

Wóz ruszył. Jacob Smith odjechał w dal i z niknal za zakrętem i pagórkiem. Złapałem się za głowę... czułam się bardzo bez radna. Wydawało mi się że Jacob to ostatnia nadzieja...

- Cholera - skomentowałam całą tą sytuację, po czym wsiadłem na koń, wyruszając w kierunku Sacramento...

Jadąc myślałam o tym jak wydostać McCalla z więzienia. Miałam mało broni na ogromne miasto... tylko karabin powtarzalny, Strzelbę tłokową, trzy laski dynamitu, dwie ogniste butelki i moje dwa rewolwery.

Stanęłam dosłownie przed miastem, tak by widzieć jego największy punkt. Coż wychodziło na to, że wieża ciśnień była tym miejscem...

Ruszyłam do niej, by się rozejrzeć. Weszłam na samą górę i wyjęłam lornetkę....

Biuro szeryfa było większe nawet od banku i Saloonu. Ten budynek był otoczony wozami, a przed wejściem stali uzbrojeni strażnicy, na dachu dwóch snajperów, a na ulicach dwa razy więcej stróżów prawa.

- No dobra... - przełknęłam gulę i znów spojrzałam w lornetkę.

Do biura było inne wejście. Od tyłu.
Był tam jeden strażnik. Łatwy w załatwieniu po cichu.

Zeszłam z wieży i ruszyłam na Herę udając się na tylne wejście biura szeryfa....

Stał tam ten jeden strażnik. W ręku trzymał karabin Lancaster. Był w mundurze Agencji Detektywistycznej Pinkertona.

- Nie wolno tu pani być - Powiedział do mnie, gdy podszedłem do niego. - W środku jest niebezpieczny morderca.

I wtedy wyjęłam nóż do rzucania i rzuciłam go w jego ciało. Musiałam to wykończyć normalnym nożem, ponieważ pierwszy atak przeżył.

Weszłam do środka z nożem. Zobaczyłam już pierwszych strażników zwróconych do mnie tyłem załatwiłam ich szybko.

Na pierwszym piętrze nie było prawie nikogo, tylko więźniowie i szeryf który spał.

Weszłam po schodach na górę, bo usłyszałam tam jakiś hałas.
Gdy byłam już na drugim piętrze usłyszałam rozmowę.

- Gdzie jest ta Adler? - zapytał kogoś głos. Zapewne Rossa.

- Pierdol się... - Rzekł głos McCalla, a po tym jego długi krzyk.

- Jeszcze raz. Gdzie jest Sadie Adler? - spytał ponownie Edgar.

I wtedy ja weszłam do pokoju przesłuchań z bronią wycelowaną prosto w twarz Rossa.

- Uwolnij go - Rozkazałam Rossowi. Ten posłusznie to wykonał. Gdy McCall był już wolny dałam mu moja strzelbę, a on zabrał mu rewolwer

- Popełniacie wielki błąd... - Powiedział Ross, gdy już wychodziliśmy.

- Zamknij ryj - odrzekł do niego McCall i z całej siły uderzył go w twarz. Ross padł na ziemię tracąc przytomność.

My szybko wyszliśmy z biura szeryfa i uciekliśmy na koniach.

Dojechaliśmy do obozu Jacoba o 21. Tak jak obiecywał czekał tam na nas na koniu.

- Gotowi do drogi? - spytał.

- Ta - Oznajmiłam zapalając papierosa.

Wena wróciła!

Mam nadzieję, że ogólnie rozdział się wam podoba!

Cześć

 Sᴀᴅɪᴇ Aᴅʟᴇʀ - Łᴏᴡᴄᴢʏɴɪ Nᴀɢʀᴏ́ᴅ / Red Dead Redemption Where stories live. Discover now