Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 2

47 11 1
                                    

- Juanie Hernandezie! Przyszłam po Ciebie! - krzyknęłam stąpając po Thivees Landing. - Wyłaś stąd teraz!

- Pani Adler? Sadie Adler? - usłyszałam Hernandeza za moimi plecami. Odwróciłam się i go zobaczyłam.

- Tak - odpowiedziałam. - We własnej osobie.

Wokół mnie zgromadziło się kilkudziesięciu Meksykańców.

- ¡Escúchame Amigos! Es Sadie Adler, a quien quería sacarme los dientes con mi Revolver, quisiera o no, pero! - krzyknął do nich, a ci zaczęli się śmiać. - En cualquier caso, es una señorita muy honorable! Co Cię tu sprowadza, pani Adler?

- Chcę do was dołączyć - odpowiedziałam.

Wszyscy wpadli w śmiech.

- Seńorita u nas?! O nie, nie, nie... nie pozwoliłbym, by piękna dama dołączyła do pogromców El Chapo, Del Lobo i Los Pistoleros - odpowiedział Juan.

- Potrafię zabić - powiedziałam. - I dobrze strzelać.

- Rozumiem, Rozumiem, ale widzisz ja jestem legendą Meksyku i tego stanu. Zapisałem się już na kartach historii, pani Adler. Jestem Juan Hernandez! Pogromca El Chapo i Del Lobo!!

- Przyda wam się pomocna dłoń, panie Hernandez - powiedziałam.

- Pomyślmy. Chcesz do nas dołączyć tak? - zapytał mnie.

- Tak, chce - odrzekłam.

- Dobrze! Ruszamy na twoją pierwszą akcję! - powiedział głośno i ruszył na konia.

- Dokąd?! - zapytałam.

- Ruszymy na Presido Martini, Seńorita. To obóz Gangu Los Pistoleros. Jest niedaleko Miasta Los Eret - powiedział wyjmując z juków konia karabin.

Gdy wszyscy byliśmy na koniach cały gang El Hernandez czyli pięciesięciu ludzi, ruszyliśmy na zachód, w stronę Tumbleewed.

Gdy mijaliśmy Tumbleewed, bo chyba tak to miasto się nazywało Hernandez i jego ludzi ustali.

- Cśśś - pokazał palcem znak oznaczający ciszę. - Patrol z Fortu Mercer...

Faktycznie. Jakieś dwie mile przed nami prędko przejechało piętnastu jeźdźców Del Lobo.

Gdy już zniknęli na horyzoncie, ruszyliśmy dalej. Koło mnie podjechał jako jedyny Amerykanin.

- Witaj Sadie Adler - Powiedział do mnie. - Witaj w El Hernandez.

- Kim jesteś? - zapytałam.

- Ich tłumaczem - Odpowiedział.

- Czemu nie zaatakowaliśmy tych Del Lobo? - zapytałam zapalając papierosa.

- Szef, nie lubi nie zaplanowanych ataków - Oznajmił. - Alan Kane

- Moje imię już chyba znasz - Warknęłam.

- Jasne, że znam - potaknął Alan.

- Dokąd to zmierzamy, Alanie? - zapytałam.

- San Perito, Seńorita. Stan wypełniony jest Los Pistoleros, naszym wrogiem. Lider Los Pistoleros, Archibald Presidos, zabił szefowi rodziców w 59 - Odpowiedział.

- Mogę zgadnąć, że to długa historia - rzekłam.

- Ta. Jasne - odpowiedział.

Po kilku godzinach drogi przez pustynię Nowego Austin trafiliśmy do granicy Stanu San Perito. Gdy wjeżdżaliśmy do stanu Alan Kane zapalił cygaro.

Nic w sumie wielkiego tym, że na wschodzie zapowiadało się na burzę.
Poprawiłam kapelusz i sprawdziłam co mam w jukach.

- Kostka cukru, Marchew i Jabłko, twoje ulubione Hera - Zsiadłam z konia, po czym konia nakarmiłam.

Wracając do burzy była ona coraz bliżej nas. W oddali widzieliśmy już jakieś miasto, ale wątpię by to było to Los Eret. Jedziemy już parę godzin. Słońce już prawie zachodzi, co oznacza, że chyba przyjdzie nam walczyć w nocy.

Po godzinie byliśmy już Milę oddaleni od miasteczka. Rozbiliśmy obóz, który przypominał wielkością ten z Clemens Point, niedaleko Rhodes.

Paląc już, któryś papieros z kolei Juan zagaił mnie do rozmowy.

- Pani Adler - Powiedział siadając przed ogniem na przeciwko mnie. - Jutro rano zaaatakujemy Los Eret, za chwilę zaś Presido Martini.

- Jasne - odpowiedziałam gasząx papierosa.

- Ma pani jakiś Karabin? - zapytał. - Będzie niezła Jadka.

- Mam Karabin Powtarzalny i Lancaster w jukach - Oznajmiłam. - Laski dynamitu, parę Ognistych Butelek oraz Dwa rewolwery, które mam od 1899.

- No dobra - Wstał z kłody. - Możemy ruszać! Alberto, Chang, Alan! Zbierzcie ludzi. Będę czekał z panią Adler przed Presido Martini.

Ruszyliśmy galopem. Juan założył niebieską maskę, więc ja również.
Zatrzymaliśmy się przed ogromnym fortem. Z góry ktoś na nas popatrzył. Miał broń.

- Kto tam? - zawołał

- To ja Juan Hernandez! - krzyknął i dał mi znak by zapalić lont dynamitu i to zucić. Gdy to już zrobiłam, brama wybuchła.

Konie żuciły nas z siodeł. Rozpoczęła się strzelanina. Zabiła dwóch z Lancastera, którzy strzelali do Hernandeza. Potem zabiłam jednego i dwóch żucających do nas Dynamitem.
Hernandez strzelał z obrzynów, zaś ja po chwili z Lancastera przeżuciłam się na Cattlemany. Zostało ich dwudziestu. Może trochę więcej, ale naszym celem było dostać się do magazynu Presido Martini.

Wtem strzały ucichły, a my biegiem udaliśmy się do magazynu. Tam czekał na nas Meksykaniec z Kartaczownicą.

- O w mordę! - krzyknął Hernandez chowają się za osłonę.

Meksykaniec krzyczał coś po meksykańsku do Hernandeza, a On odpowiadał mu tylko strzałami z jego obrzynów. Nie mogliśmy w gościa trafić, bo skrzynki za którymi się chowaliśmy niszczyli się od strzałów zadawanych przez Gatlinga. Przez to musieliśmy zmieniać pozycję strzału.

Po chwili skupiłam się i oddałam trzy celne strzały w Meksykańca.

- Jednak dobrze strzelasz, pani Adler! - krzyknął Juan. - Niech mnie piorun strzeli! Trzy celne strzały między oczy. Jest pani najlepsza z moich ludzi!!

- Mówiłam, że się przydam...

- No dobra. Skoro mam koło mnie dobrą strzelczynię..... to możemy ruszać atakować na Del Lobo! - wyszedł z magazynu. - Chociaż dalej chce dorwać Tego Presidos.....

- Tego co zabił co ojca? - zapytałam.

- Tak.... chyba wiem gdzie się ukrywa.. - Spojrzał na Miasto w Oddali. - Los Eret, moja droga. Jebane Los Eret......

Łapcie trochę spóźniony rozdział! Piszcie w komentarzach co myślicie i nie zapomnijcie o gwiazdach. Motywuje mnie to do dalszej pracy! No dobra pozdrawiam! Cześć


 Sᴀᴅɪᴇ Aᴅʟᴇʀ - Łᴏᴡᴄᴢʏɴɪ Nᴀɢʀᴏ́ᴅ / Red Dead Redemption Where stories live. Discover now