Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 3

33 10 9
                                    

Jechaliśmy do Los Eret drobnym galopem. Cisza jaka była nam znajoma od jakiś pięciu minut i wyjazdu z Fortu Presido Martini, zamieniła się w słuchanie planu Juana Hernandeza.

- Ja, pani Adler i Leo Mageett wejdziemy do miasta od wschodu. Reszta od zachodu. Atakuhemy Saloon, bo tam będzie czekać Presidos, zrozumiano? Wysadzamy tą tawernę w drobny mak, a kto wybiegnie z tyłu lub przodu, ma nie żyć!

- Seguro, jefe. - Odpowiedzieli.

- ¿Cómo podemos estar seguros de que Archibald Presidos estará en el Salón, jefe? - Jeden z nich zapytał.

Lo sé, Aldente. Su hermano al que mató, la Sra. Adler, lo confirma. Después de todo, no se van a despedir. El ataque al Presido Martini fue un intento de obtener información sobre la posición de Presidos. - Odpowiedział Juan. - Al parecer Archibald fue a Los Eret para hacer negocios ...

- ¡O simplemente emborracharte! - krzyknął Drugi Meksykanin.

Wjeżdżaliśmy już do miasta. Rozdzieliliśmy się. Jedni pojechali z jednej strony miasteczka, my z drugiej. Zatrzymaliśmy się przed Saloonem.

Wszczy oprócz mnie wyciągneli ogniste butelki i łaski dynamitu. Ja Poprostu czekałam w bezpiecznej odległości na tak zwane.... BOOOM

- Za Jake'a skurwysyny.

Saloon wybuchł. Wszyscy ludzie, którzy tam byli i pili lub zabawiali się z jakąś panienką nie żyli. Teraz był czas na butelki. Całe drewniane resztki budynku zaczęły się palić. Zapewne od bimbru, który z siłą wybuchu się potłukł i wylał.

Z Biura Szeryfa wyszedł zastępca i Sam szeryf.

- Ręce do góry! Zostajecie aresztowani za Wandalizm i Morderstwo! - krzyknął Szeryf.

- Ale to nie my, głupku! - krzyknął Hernandez. - To był mały incydent podkreślający nową erę!

- Zamknij się, ty jebany mrówkojadzie! Okaż trochę szacunku przedstawicielom prawa! - krzyknął Zastępca.

- Niech wasza banda zsiądzie z koni, póki jeszcze nie wystrzeliłem! - wrzeszczał Szeryf.

Wyciągnęłam broń i zastrzeliłam dwie kulki w Zastępcę, a W Szeryfa jedną, między oczy.

- Ale za to ja wystrzeliłam, ty cholerny dziadku - krzyknęłam.

Ruszyliśmy w stronę Nowego Austin.
Zrobiłam to wszystko tylko dla reputacji w tym gangu. Dla niczego więcej.

Gdy dotarliśmy na miejsce, czyli obóz Gangu z którymi od dzisiaj jeżdżę, zostaliśmy kilka trupów.

- Co tu się do licha stało? - zapytał się Hernandez. Podszedł do truchła jednego z kilku Meksykańców i rozkazał. - Alan! Idź zobaczyć skrzynię z łupem!

Alan Kane zeskoczył z konia i pobiegł do małej chatki niedaleko.

- Kim pani są? - spytałam.

- To nasi. Ci, którzy zostali pilnować obozu - Odpowiedział sięgając do kieszeni. Po chwili wyciągnął paczkę papierosów i nerwowo wyjął jednego.

Wyciągnęłam moją zapalniczkę i użyczyłam go ogniem. Poprawiając kapelusz schowałam zapalniczkę.

Dostałam ją od mojego męża Jake'a w 98. Kiedy to było.... piękne czasy.

Alan Kane przebiegł do nas. Gdy już stanął usłyszałam tylko dyszenie i próbę uspokojenia oddechu.

- Szefie..... ni.....nie ma pieniędzy........ skrzynia jest.......jest...... pusta.

- Jebane Del Lobo! - wykrzyczał tak, ze papieros, którego wcześniej zapaliłam wypadł mu z ust na gorący piach.- Kurwa, mać!

- Co teraz szefie? - zapytał Meksykanin, który słychać było, że nie umiał Amerykańskiego za dobrze.

- Teraz.... musimy odzyskać nasz łup za nim Del Lobo podzielą się nim z Los Pistoleros i El Chapo, a ci wydadzą to na Alkochol i dziwki - Warknął.

- Atak na Fort Mercer? - zapytałam.

- Tak, pani Adler. - Odpowiedział. - Szykujcie się do wielkiej bitwy...

Już jest rozdział 3 tej opowieści! Zapowiada się ciekawie? Piszcie w komentarzach!! Pozdro 27Sztosik


 Sᴀᴅɪᴇ Aᴅʟᴇʀ - Łᴏᴡᴄᴢʏɴɪ Nᴀɢʀᴏ́ᴅ / Red Dead Redemption Where stories live. Discover now