Drakonis Severus (bxb)

By aspoleczny_gnom

174K 17.3K 5.2K

Mieszkańcy jednego z wielu Podgórz już od wieków wpatrują się w lśniący białym śniegiem szczyt. Kiedy podróżn... More

Zlecenie
Kielich
Złodziej
Wola
Bransoleta
Para
Cierpliwość
Kolacja
Znajomości
Krew
Alarm
Rutyna
Nauka
Koszula
Szkło
Kłamca
Rozkaz
Gwiazdy
Obraz
Wybaczenie
Głos
Nuda
Kryształ
Niepamięć
Historia
Wino
Czułości
Zabawa
Chmury
Śmiech
Skandal
Sprawiedliwość
Zguba
Wyjście
Sadza
Lalka
Dusza
Gniew
Walka
Ostateczność
EPILOG
Dodatek: Gniazdo
Dodatek: Gniazdo II

Dodatek: Stare sprawy

3K 246 102
By aspoleczny_gnom

Co za smród! Naprawdę, powinienem był wziąć z toaletki wszystkie te głupie flakony, a teraz rozlewać je przed sobą na każdym kroku. Może bez i inne kwiatowe pachnidła jakoś stłumiłyby zapach tego paskudnego siedliska zarazy. 

Adan cudem się na to zgodził pod wieloma warunkami, ale jak tak dalej pójdzie, to zabierze mnie zanim dojdę na miejsce, a w domu wyszoruje mnie do krwi. 

Zgodził się na moje zejście do osady pod tak wieloma warunkami, jednak kiedy tylko po powrocie pocałuje mnie w czoło, to nie dość że zwymiotuje, to jeszcze da mi na to dożywotni zakaz...

Swoją drogą, jego warunki okropnie utrudniały mi życie. Po pierwsze: w tak drogich szatach, w jakie mnie wcisnął, to nawet tutejszy burmistrz nie chodzi, no chyba że jedzie lizać buty jakimś innym szychom. Po drugie, nadal chodzi o ubrania; było mi cholernie gorąco! Miasto, jak każdy inny kompost, wytwarzało z kilkuset oddechów swoją własną, smrodliwą, ale jednak cieplusią aurę, która mnie dusiła w zestawieniu z wyjątkowo trzymającym ciepło płaszczem o perłowych guzikach, na których widok każdemu z przechodniów ostrzegawczo świeciły się zaropiałe oczyska.

Byle na rynek. Byle na rynek. Jestem ładnie ubrany, straż powinna więc przejmować się w miarę moim losem. 

Co prawda mój największy stróż krążył gdzieś na niebie, zapewne wręcz umierając z bólu kupra, bo "ojojoj, jak tu na dole groźnie". Zaskakujące, że wystarczyło mu kilka miesięcy na całkowite wyparcie faktu, jakim było to że żyłem na tym śmietnisku odkąd pamiętam, i jako tako sobie radziłem. Ale on i tak był gotowy zapikować w najbliższą, ciemną uliczkę, żeby uratować mnie przed jakimś czepiającym się szat dziadygą bez oka. 

Pewnie zdaniem Pana Opiekuńczego mogę się nabawić od bezdomnego infekcji, w każdej alejce mogą mnie zgwałcić i okraść, a każdy kto mnie pozna zrobi raban. 

Wszystko wyssane z palca.

Dziwnie było mi się poruszać po tłumie, kiedy wokół mnie tworzyło się coś na kształt małej, okrągłej strefy, do której żaden z przechodniów nie miał wstępu. Byłem omijany, ba, niektórzy wręcz mi się kłaniali, na co ja wyniośle nie odpowiadałem. Przedziwna zmiana perspektywy...

- Czy to... Nie, niemożliwe... - drgnąłem lekko, słysząc takie zdziwienie zamiast typowego "któż to". Nie obejrzałem się, nie byłem głupi. Ba, byłem na tyle mądry, że wyczułem zmianę w rytmie kroków co najmniej dwóch osób. Głos i chód wskazywał na mężczyzn, raczej rosłych. Skoro nie wyłowiłem ich twarzy z tłumu, musieli być zamaskowani, co choć nie było tutaj sensacją, oznaczało że typy były prawie na pewno spod ciemnej gwiazdy. 

Zniknąłem mając na pieńku z naprawdę sporą grupką, której wolałbym nie oddawać długów, zwłaszcza że odsetką pewnie byłby mój skalp. No dobra, akurat tego się obawiałem, ale nie ma co od razu przyznawać przez to racji Adanowi. 

Świat chyba jednak postanowił udowodnić mi jak bardzo mogę go znowu cmoknąć w dupę, jeśli chodzi o szczęście, bo nim zdążyłem minąć ciemną, walącą szczynami szczelinę między kamienicami, zostałem w nią brutalnie wepchnięty. Nie chciałem upaść na ziemię, zbyt dobrze wiedziałem co może wchodzić w jej skład, przez co dla podtrzymania się w pionie musiałem nadwyrężyć swój uraz sprzed miesiąca. Kostka zapulsowała tępo, a ja tak czy siak upadłem cicho na tyłek. Szczęście czy nie, po sekundzie ktoś złapał mój kołnierz w pięść, a mnie przycisnął do ściany z takim impetem, że kaptur sam zsunął mi się z głowy. Moja tożsamość stała się oczywista dla napastników, ale i ja ich rozpoznałem, co bynajmniej mnie nie uspokoiło. Poznałem przynajmniej jednego z nich. Jego tępy wzrok i mina typowa dla wiernej marionetki albo psa... Pamiętałem go. Przyniósł mi stołek swego czasu. Teraz nie był taki uprzejmy. 

- To on! - krzyknął, niby do swojego kompana, ale ślina obryzgała głównie mnie, jak na złość. - Okradł pana! - ponownie uderzył mną w sypiący się budynek. Jęknąłem cicho na bezdechu, po czym zakaszlałem. Bałem się już. 

Dobra, Adan mógł mieć jednak ociupinkę racji. Pomysł szukania swojej pamięci pośród tego syfu było moim najgorszym pomysłem od czasu gdy wpadłem na to, że nauczę się prostego zaklęcia, i od razu je wypróbuję. Nie dość że wybuchło mi w twarz, to szlam który mnie oblepił wywołał jakąś paskudną wysypkę.

Adan ma zawsze cholerną rację, a teraz niech ratuje mój tyłek! Zaczynałem się bać, zwłaszcza że w wolnej dłoni draba zabłyszczał ząbkowany nóż, którego dotyk pamiętałem jak każde ostrze które kiedykolwiek mnie dotknęło.

- Widać, że się na tym dorobił. Zobaczy ino jak się nosi. Jak jakieś panisko. Taki gówniarz... Myślisz że jesteś cwańszy? - wstrzymałem oddech. Powietrze, jakie owiało moją twarz, pachniało kwaśnym rozkładem zębów i piwem. Przycisnąłem policzek bokiem do ściany, wydając z siebie cichy pisk przerażenia. Nóż wślizgnął się niegładko przez rdzę pomiędzy perłowymi guzikami, podważając jeden z nich. 

- Czujesz jak pachnie? No proszę, woda kwiatowa? A wszystko to za to co ukradłeś Tol... Panu. - idioci byli straszni, śmierdzieli. Panika zaczynała przejmować nade mną kontrolę, ale nie chciałem się szarpać. Ostrze było zbyt blisko moich miękkich punktów. Zbyt blisko serca, chociaż sunęło w dół, ostrzegawczo zahaczając za nitki. Czułem, że jestem bliski zwymiotowania. Czarę przelał jęzor draba, który bezwstydnie przejechał po moim policzku. Byłem praktycznie pewny, że w tamtej chwili zrobiłem się zielony. Kwas podszedł mi do przełyku.

To chyba mechanizm obronny. W sumie rzyg na agresora powinien go skutecznie zdezorientować. 

Myślenie ulicznika powoli wracało mi do głowy, byłem zdolny coraz bardziej do paskudnych rzeczy, byle tylko się wykaraskać z tej przejebanej sytuacji. Nawet przez myśl mi przeszło... Danie im tego, co najwidoczniej chcieli w tamtym momencie. 

Jestem obrzydliwy... Brzydzę się samego siebie.

- Dosyć tego! - drab który dociskał mnie do ściany nagle został miotnięty w głąb cuchnącej uliczki. Wszystko wokół zmatowiało od pary. 

Bogowie, ten gorąc był niesamowity. 

Z ulgą stanąłem na całych stopach, wciąż z ciężkim oddechem patrząc na widocznie podkurwionego mężczyznę mojego zaplutego życia. Adan... Nie zapowiadało się żeby planował okazanie dziś jakiegoś miłosierdzia. Para jeszcze uchodziła spod jego szaty, sunąc po ziemi. Musiał naprawdę się przemienić na gwałt, w paskudnej dosłowności tego stwierdzenia. 

- Lyiar! O Wszechmatko, nic ci nie jest? - jego silne dłonie na moich ramionach były tym co najbardziej trzymało mnie w ryzach. Przytulił mnie do siebie, a ja nie protestowałem. Ba, miałem ochotę schować się pod połami jego płaszcza przed całym złem tego świata, mojego świata. Być jak najbliżej.

- Prze-przestraszyłem się trochę, a-ale nic mi nie jest... - wyjąkałem po chwili, ale mój ton raczej go nie uspokoił, a przynajmniej nie na tyle by nie łypać i nie warczeć w stronę zdezorientowanych drabów. 

Wielcy mężczyźni na widok wzroku mojego obrońcy zaczęli pełzać do tyłu. Przecierać uliczkę z zalewających ją zawartości nocników. Żałośnie chować się jeden za drugim, klnąc za każdym razem gdy nieuchronnie jeden zostawał żywą tarczą.

- Wy... - Adan zazgrzytał zębami, w których dostrzegłem nietypową dla jego ludzkiej formy szpiczastość. Błyskała ona do tej pory zaledwie kilka razy. Nigdy nie wróżyła nic dobrego.

Tym razem moja złośliwa, mściwa część była pewna że to się zmieni. 

- M-my... My panie nic nie... Znaczy... T-to dłużnik! Okradł naszego pana! To złodziej i dziw... - ten którego nie kojarzyłem nie skończył. Przeszkodziła mu w tym ręka Adana na gardle. Zatkało mnie. Nie widziałem go nigdy takiego. Emanująca od niego moc... Byłem jej świadomy, ale ona nigdy nie ujawniała się w taki sposób. Ostry, niebezpieczny, pulsujący jak wulkan gotowy do wybuchu i siania nim zniszczenia. To było w pewien sposób...

Nie! Nie mogłem być aż tak samolubny i... zboczony...

Mimo wszystko zacisnąłem uda, z trudem podchodząc do potężnego smoka. Skupiłem się na jego monologu.

- Jeszcze jedno złe słowo w jego kierunku, a... - o szlag, do gry weszły pazury, czas na interwencję. Nie ważne jak to jest podniecające...

Zaraz, co?

No nie ważne, nie mogę być aż tak samolubny! On będzie tego potem żałować, a jeśli on będzie, to ja też. 

Na szczęście zdążyłem podjąć obiektywnie dobrą decyzję zanim czas postawił mnie przed faktem dokonanym. Złapałem mężczyznę za ramię. 

Jego biceps był taki... Kurwa, rozproszenie napalonej dziewicy. Jednak dostaję pierdolca. 

Szybko zdałem sobie sprawę, że wszystkie pary oczu wgapiają się we mnie, podczas gdy ja stałem jak kołek, jedynie dezorientując wszystkich, w tym modlących się o odpuszczenie licznych grzechów gwałcicieli. Szykowali się na rychłe zwęglenie i spotkanie ze stwórcą. Byli już tak dobrze wymodleni, że aż żal było mi ratować ich dupska.

- Adan, odpuść, proszę... Nie warto. - po spojrzeniu na twarz mężczyzny byłem pewien iż daleko mi do przekonania go. Musiałem podjąć inną taktykę, jak mam być szczery sam ze sobą, całkiem ciekawą. 

Stanąłem przed nim, dzięki czemu już nie było mu tak łatwo gromić wzrokiem tą parę śmieci. Skupił się na mnie. Dobrze. O to mi chodziło. Śledził ruch mojej dłoni, którą czule pogłaskałem go po szczęce. 

- Mają trochę racji, wiesz? Przecież mówiłem ci jak się utrzymywałem. Mam tu wrogów, i o tym wiem. Muszę z tym żyć, a oni nie zasługują na tyle twojej uwagi, prawda? Więc uspokój się. Nie róbmy sobie kłopotów.

- To żaden kłopot. Te dranie, oni mogli cię...

- Ale tego nie zrobili. Uratowałeś mnie i to wystarczy. Chodźmy już po prostu. - wcisnąłem moją drobną dłoń w jego rękę, sprowadzając ją na dół, do mniej wojowniczej pozy. Adan jeszcze raz omiótł spojrzeniem wszystko wokół, po czym, ku mojemu przerażeniu, sięgnął wolną ręką pod swoją szatę. Spodziewałem się, że wyciągnie stamtąd jakiś zabójczy amulet, jak na przykład nóż, więc nieźle się zdziwiłem, gdy okazało się że w ręce trzyma znajome mi naczynie. Kielich, taki sam jaki ukradłem wieki temu, a może nawet ten sam. 

Z nieodgadnionym wyrazem na twarzy rzucił przedmiot w stronę drabów. Metal brzdęknął pusto o czaszkę jednego z nich, ale ten drugi, mniej ogłuszony, zdążył złapać coś, co zapewne w jego głowie wystarczyło żeby błysnęło złoto, a już rzucał się jak szalony, gotów upaść ryjem w stare szczyny, byle tylko uratować przed tym samym losem kielich. Cóż za poświęcenie. 

- Weźcie to do swojego pana. Jeśli dowiem się że nie trafiło do niego z pozdrowieniami od kieszonkowca, to gorzko tego pożałujecie. Od dziś jesteście z nim kwita. 

Chwilę po tym jak skończył, szumowiny już grzeczniutko spierdalały, aż się za nimi kurzyło. 

A może to była chmura smrodu... 

W każdym razie aż potykali się jeden o drugiego. W sumie to było ciekawe. Przeraziła ich dosłownie atmosfera, jaka otaczała wściekłego smoka. Nie mogli wiedzieć do czego był zdolny, ale i tak wystarczyło kilka słów, a nawet nie wycelowali w niego ostrza. 

Nieźle... Trochę zazdroszczę mu takiej umiejętności.

- Dobra, skończyłeś bawienie się w mojego obrońcę? - przewróciłem oczami. Zawiść wytłukła wdzięczność z mojego tonu.

- W życiu nie przestanę. Wciąż pakujesz się w kłopoty. Trzeba cię cały czas pilnować. 

- Nieprawda! - oburzyłem się, tupiąc nogą, na co on się bezczelnie uśmiechnął. Tak, zdecydowanie nie otaczała mnie aura grozy. Brunet nie miał obaw przed objęciem mnie ramieniem i ponownym przyciągnięciu do swojej piersi. Poczułem jego twarz we swoich włosach. 

- Niech ci będzie. - westchnął. - Ale czy możemy już załatwić to co trzeba? Nie podoba mi się...

- Ten zapach? Tak, jest ohydny. Będę musiał się wyszorować gdy wrócimy.

- Chętnie ci w tym potowarzyszę. - zaśmiał się. I dobrze. Poświęciłem się żeby poprawić mu humor. Będę musiał przez to znieść palenie się ze wstydu, ale uszczknę mam nadzieję trochę widoków spod jego koszuli, tak w zemście. 

I sobie również poprawiłem humor. Nie ma przegranych w tym układzie, nie licząc mojej godności. 

- Zgoda, ale w zamian masz nie marudzić. - pstryknąłem go w nos, z trudem wyginając się z jego objęć. W takim tempie nie mieliśmy szans załatwić tego co chciałem przed zmrokiem, a na noc na dole nie porywałem się z jakimś wielkim entuzjazmem. Nawet gdy nie miałem jeszcze pięknej alternatywy jaką była góra, unikałem nocy w mieście. Na mój gust za dużo w nim gwałcicieli.

- Dlaczego w ogóle miałbym? - zapytał Adan, ale nie odpowiedziałem mu na to, postanawiając że uświadomi go rzeczywistość. Zostawiłem go w tyle, tak tylko w ramach groźby. Sam przystałem zanim wyszliśmy z alejki, bojąc się to zrobić samemu. Gdy mężczyzna nadgonił, wspólnie podążyliśmy drogą, opustoszałą przed zmrokiem przez ludzi szanujących swoje gardła. 

Ja oczywiście prowadziłem, korzystając z tego że zdziwieni naszym ubiorem przechodnie omijali nas, bojąc się nawet rozpryskać kałużę zbyt blisko. Dzięki temu, wśród brudu i smrodu dostrzegłem powód dla którego przemierzyłem całe miasto, zamiast kazać wysadzić mnie przy domku w lesie, co wedle wszelkiej logiki byłoby najszybsze i najbezpieczniejsze. "Coś" nie wiedziało co ze sobą zrobić, i najwyraźniej schudło. Nic dziwnego, w końcu go nie dokarmiałem. 

Czułem na plecach zdziwiony wzrok nie tylko zbyt trzeźwych kloszardów, a i mojego ukochanego. Chyba nie spodziewał się tego typu niespodzianki. Rudego, brudnego kota z przykrótkim ogonem i niezdrowo wystającymi żebrami. Nie spodziewał się tym bardziej tego, że podniosę zwierzaka, a ten mi na to pozwoli, jakby tego było mało, nawet mrucząc. Adan patrzył na mnie z niedowierzaniem. Już otwierał usta, ale zamknął je po moim wymownym łypnięciu. 

Miał nie marudzić, a najwidoczniej do tego zmierzał.

Pogłaskałem kota po głowie. Zielone ślepka, a raczej jedno, to zdrowe, lustrowało bruneta bystrym spojrzeniem. Inteligentny zwierzak... Pewnie biedny czuł w kościach, że zaraz ktoś może mieć coś przeciwko temu mojemu beztroskiemu głaskaniu jego futerka, umówmy się, średniej czystości.

- No co? Beze mnie by tu zdechł... - mruknąłem. Razem z kotem miałem spore szanse na rozpuszczenie serca maga. Zamrugałem kilka razy na próbę, po czym przeniosłem błagalne spojrzenie na twarz marudy. Widziałem, że się rozpływał... Tak, smak zwycięstwa to dla mnie rzadki rarytas ostatnimi czasy.

- Będziesz go karmić? 

- Tak, oczywiście.

- Nauczysz go załatwiać się do piasku? 

- Um... Postaram się? 

- Będziesz go wyczesywać, zamiatać za nim i naprawiać wszystko co...

- Nie zniechęcisz mnie, więc już przestań. - przerwałem mu, bo jeszcze by zrzucił na mnie więcej absurdalnych obowiązków. Przecież to był kot z ulicy, wystarczyło go dokarmiać.  

Adan westchnął, ściskając swoją skroń, na co mi zrobiło się smutno. Naprawdę chciałem zabrać kota ze sobą, ale nie miałem w planie irytować mojego gospodarza. Może za dużo oczekiwałem?

Moje myśli rozwiała dłoń, położona na moim ramieniu. 

- Niech ci będzie, chociaż i tak wolę psy. - przymknął oczy i pocałował mnie w czoło, co przyjąłem z uśmiechem. Powoli kupował mnie tymi pieszczotami. Niemal przyzwyczaiłem się do dzielenia łoża na tyle, by go z niego nie skopywać przez sen. - Czyli to o niego całe to marudzenie o wyjście? Możemy teraz wracać? - zapytał, zapewne z wielką nadzieją, że potwierdzę. Niestety nie miał dziś do tego szczęścia. Pokręciłem przecząco głową, dalej idąc przez ulicę, aż siłą rzeczy zawlokłem go do sypiącej się bramy wjazdowej. 

Gdyby nie to, że nadal wzgardzam całym tym miejscem, może poświęciłbym myśl czy dwie na martwienie się jak to "nas" reprezentuje jako miasto. Chyba jednak całkiem dobrze, z pewnością adekwatnie.

Przekraczając tą wzbudzającą wstręt i niepokój budowlę, poczułem bardzo znajomą ulgę. Nie chodziło nawet o to, że cieszyłem się po prostu z faktu iż nic nie spadło mi na głowę. Opuszczanie miasta w jednym kawałku zawsze było dla mnie powodem do euforii. Przystanąłem. Potrafiłem z pamięci powiedzieć które drzewa ścięto w ciągu tego roku. Las widocznie cofał się i przerzedzał, razem z nim śpiew ptaków. Jeszcze kiedyś słyszałem go bliżej. 

Kot poruszył się na moich rękach, a Adan zaniepokojony lekko mnie popchnął. Dodało mi to śmiałości, jak i dosłownego rozpędu. 

- Tutaj mieszkałeś? - zapytał już po chwili, gdy znaleźliśmy się w gasnącym, zielonym cieniu lasu, który zmieniał się powoli w mrok. Tego akurat unikałem. Zwykle przemierzałem tą drogę wcześniej. 

W odpowiedzi na pytanie kiwnąłem głową. Rozpoznałem drzewo, za którym trzeba było skręcić, chociaż trochę przez ten czas się podłamało. Miało charakterystyczną narośl, prawie jak znacznik. Dostrzegłem jak Adan pogłaskał ją z zaciekawieniem. Już po chwili mimo szarości, staliśmy przed doskonale widocznym, leśnym domkiem. Moim domem. Na pewno zamieszkałym teraz przez wszelkiego rodzaju faunę i florę. Nieproszeni goście już od lat garnęli się żeby przejąć ten fragment polanki. Pokrzywy zrobiły z niej fortecę, pozornie nie do zdobycia.

Ha, nie dla mnie i mojej zgrabnej rączki, uzbrojonej w zmurszałego kija. Kora, chyba jakiegoś kruchego drzewa, może czereśni, brudziła mi rękę, tym mocniej, im intensywniej wymachiwałem nią przed sobą jak magiczną rózgą. Adan szeleścił tuż za mną, tylko że on, jak na tchórza przystało, stawał już w miejscach zabezpieczonych śladem mojej stopy. W ten sposób bohatersko dotarłem do drzwi, które lekko popchnąłem do wewnątrz. 

Chciałbym stwierdzić, że to drzwi zatrzeszczały, ale zdecydowanie tak nie było. To cały dom trzeszczał, trząsł się i sypał na mnie kurzem, gdy tylko przekroczyłem próg. Kijek odrzuciłem na bok, a brudną rękę oparłem na biodrze. Na drugim ramieniu trzymałem kota, więc było ono praktycznie wyłączone z użytku, przynajmniej dopóki kulka brudnej sierści nie sturlała się ze mnie brawurowo, i nie ruszyła na eksplorację domu. 

- Nie ma to jak w domu... Myślałem, że bardziej się stęskniłem za tym miejscem, a jak tu teraz jestem to tak jakoś... Nah. Chyba bardziej mi się podoba u ciebie. Wydaje mi się, że bardziej tam... higienicznie. Właściwie u ciebie nigdy nie widziałem nigdzie kurzu... No a przynajmniej nie tam gdzie sam mnie ciągałeś. Tutaj też by się przydała taka magia. - westchnąłem, smutno oglądając spustoszenie zasiane we wnętrzu przez czas i nieużytek. 

- Może lepiej nie dotykaj niczego? To nie wygląda na bezpieczne. Skaleczysz się, wejdzie zakażenie i... - przerwał mu szelest siennika, na który się rzuciłem. W powietrze wzbiła się chmara kurzu, przez którą zarówno on i ja zaczęliśmy kaszleć. - Zrobiłeś mi specjalnie na złość, prawda? 

- Jak ty dobrze mnie znasz... No popatrz, nikt mi nie podrzucił pod łóżko miecza! - zaśmiałem się, na co starszy mi zawtórował, chociaż zaczynałem wątpić w to że mój żart zadziała jak to zaplanowałem. 

Tja, mógł się skończyć tym, że sobie mnie wsadzi do kieszeni, i tyle będzie z mojej wolności. Proponował mi to wcześniej ze względów bezpieczeństwa, a raczej nie miałem nadziei, że takie zaklęcie zmniejszające wcale nie istnieje. 

A jakby tak było, ty wymyśliłby je specjalnie po to, żebym przypadkiem nie wbił sobie głupiej drzazgi. 

- Ale nie wygląda to tak źle jak gdy tutaj mieszkałeś, prawda? Jak na to patrzę... Mam ochotę cię jeszcze raz porządnie wyszorować. 

- A tylko byś spróbował. Ja cię zaraz wyszoruję, szarlatanie...

- Dla mnie to nie brzmi jak groźba, raczej całkiem zachęcająca obietnica. - klapnął obok mnie na posłaniu. 

No proszę proszę. A myślałem że nie będzie miał odwagi splugawić tym swoich smoczych pośladów.  

Obaj wpatrywaliśmy się w sufit, ale chyba tylko to znudziło maga, bo ten zaraz przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno. Uśmiechnąłem się. Każdy z motylich pocałunków na moim policzku i karku sprawiał, że cicho chichotałem.

- Nie mogę uwierzyć, że kiedyś tu mieszkaliście...

- My... Znaczy ja i ona? Też tu mieszkała? Nie wiedziałem... Myślałem, że sam to wszystko znalazłem... To lekkie rozczarowanie. Lepiej się czułem gdy w swojej zaradności własnoręcznie znalazłem i przejąłem ten dom. Może zostańmy przy tej wersji? Jestem dzielnym dzieckiem ulicy, które wygrało z brutalnym światem. Bez niczyjej pomocy... Nie licząc jednego wielkiego smoka, ale to się nie liczy. - zamyśliłem się, opierając głowę na jego obojczyku. - Właściwie trochę zastanawia mnie to wszystko... Znaczy jak było gdy mieszkałem z nią... Tutaj. 

- Oh, to już przyjmujemy tą wersję? - chuchnął mi we włosy. Jego oddech nie ważne co zawsze był ciepły. Cieplejszy niż u innych ludzi którzy dyszeli mi na kark. Przyjemniejszy. - Sam nie jestem pewien... Długo nie wiedziałem... O tobie. Strasznie żałuję... Nie zasłużyłeś na to wszystko. To moja... - wkurzony obróciłem się na nim i ścisnąłem jego wargi palcami, że już wreszcie przestał paplać takie głupoty. No debil no. Jak ma zapędy masochistyczne, to trzeba było mi powiedzieć, a nie się pocić i samemu biczować, gdy mieszka z osobą która chętnie by mu dała po twarzy. Raz na jakiś czas, ale od serca.

- Hej hej hej, temat był skończony. To nie jest stan odwracalny, więc przestań odgrzebywać trupa bo zaśmierdniesz. I jakbyś chciał wiedzieć to mi ciebie też żal. Miałeś przekichane z tą wariatką. Jesteś bardziej zrujnowany psychicznie niż ten sufit, który swoją drogą chyba coraz bliżej jest zawalenia się, więc może załatwimy szybko to po co cię tu zaciągnąłem, i ewakuujemy się.

Cały mój wywód chyba poprawił mu humor, ale na końcu przez jego twarz przebiegło zastanowienie. 

- A... Po co właściwie tu mnie zaciągnąłeś? Wszystko wyczyścili już złodzieje...

- Ha! Okraść złodzieja to nie taka prosta sprawa. - wykręciłem się z jego objęć. Kot spłoszył się i uciekł z mojej drogi. Zwierzę chyba wyczuwało gdzie, jak i co, bo niczym ten o ironio smok na pieczarze ze skarbem, właśnie tam sobie drzemał. Na obluzowanej desce, pod którą to wcale nie żaden gad, a ja ukryłem swoje dobra. 

Znaczy... Już swoje dobra.

Dopasowany fragment podłogi aż malsnął, gdy tak nieempatycznie wysunąłem go z miejsca gdzie idealnie pasował. Z ciemnej dziury wylał się chłód. Nie musiałem zaglądać czy czegokolwiek przeliczać. Już to jak temperatura się nagromadziła było dla mnie powodem by wierzyć, że nikt niczego nie znalazł.  

Sięgnąłem w ciemność i wyciągnąłem z niej kilka rzeczy.

Kolię, bardzo delikatną i subtelną jak na coś tak ociekającego bogactwem. Wykonana była z wielu cienkich, srebrnych elementów, które wiły się wokół białych kryształów. Biżuteria leżała na pogniecionej od wilgoci książce. To nie było wszystko co wpadło mi w łapki, chyba oczywiste. Skrytka była wręcz przepełniona sentymentalnymi łupami. Miałem z nimi tyle dobrych wspomnień... 

Smok patrzył na mnie trochę zmieszany, ale bez oporów pozwolił mi użyć swoich kolan jako półeczki na wyciągnięte cudowności. Podniósł kolię, przy okazji wypychając martwego pająka z jednego ze splotów srebra. 

- Um... Co to? Po to tu przyszedłeś? - zapytał, przez co obróciłem się w jego stronę, a zasypywanie innych kosztowności dokończyłem na ślepo. Uśmiechnąłem się.

- Po te graty? Weź nie bądź śmieszny. To srebro i kryształ górski, nie brylanty, tak jak utrzymywała ta zołza. Więcej problemów niż pożytku byłoby ze sprzedawania tego żelastwa... Zwłaszcza że szlachcianka była zawzięta... - wzdrygnąłem się aż na myśl o nocy którą spędziłem przy jej w łóżku, przebrany za szarą służkę. Babsko było kolejnym powodem do jebnięcia przez łeb gości od powiedzenia "słaba płeć". Jak przycisnęła mnie do ściany swoimi cycami to wcale a wcale na słabą nie wyglądała. Napalona kobieta... Lepsza niż taran.

- Zbladłeś...

- Nie prawda. To przez zimno, zresztą nieważne. Ważne jest to. - postukałem palcem w okładkę książki, zwracając na nią uwagę mężczyzny. Odłożył kolię na bok, żeby przekartować szybko strony. Piękne oczy otworzyły mu się szerzej.

- To... To moja książka. Jedna z moich. Skąd ona tu...

- Domyśl się. - westchnąłem, po czym w jakimś dziwnym impulsie wpakowałem mu się na kolana. Trzymał książkę przede mną, na razie na stronie tytułowej. Czułem gęsią skórkę i ból brzucha. Stresowałem się.

- Ona ją tu przyniosła? - w odpowiedzi niechętnie pokiwałem głową. Wspomnienia wracały do mnie z każdym dniem z dala od zaklęcia, którym, jak mówił Adan, obłożony był naszyjnik ze smoczej łuski.

- Nie pamiętam jeszcze wszystkiego, ale to tak. Przyszła kiedyś z tą książką. Chyba bardzo za nią tęskniłem. Nie było jej kilka dni, a ja nie wiedziałem co zrobić. Jedzenie się kończyło... Kiedy przyszła na pewno płakałem. Byłem tak wdzięczny, bo myślałem że mnie zostawiła. Jednak wróciła... - bawiłem się palcami. To było takie sprzeczne z moimi zasadami by otwierać się przed kimkolwiek, ale Adan nic nie komentował. Jedynie z każdym słowem przytulał mnie do siebie odrobinę mocniej. 

- To książka o smokach, starszych niż ja. Bardzo starych... To były inne czasy. - przerwał mi na chwilę. Rozumiałem to. Swoim monologiem uderzałem w raniący nas obu temat, który jednak nie sposób było przemilczeć. 

Wtuliłem głowę w jego pierś. 

- Tak... wiem. Większych i straszniejszych. O wiele bardziej kłujących. Z wielkimi zębami. Tak mi mówiła. Opowiadała o smokach z łapami wielkości miast i z tak gorącym oddechem, że nawet śpiąc powoduje powodzie pod górami. Smoki ludojady, lubiące się taplać w krwi takich małych chłopców jak ja. - wspomnienie w postaci sceny nagle eksplodowało mi przed oczami. Miałem może sześć lat... Leżałem na łóżku, pod cienką skórą, a ona siedziała przy mojej głowie. Jako mały szczyl nie rozumiałem co malowało się na jej twarzy, teraz już jednak wiedziałem. Była zirytowana tym jak wiele zadawałem pytań, zafascynowany tymi wielkimi gadami. Marzyłem o lataniu razem z nimi. Ona nie chciała żebym o tym marzył. W pewnym momencie uciszyła mnie obcesowo i otworzyła książkę na stronie z obrazkiem. Pokazała mi go. Ciemna ilustracja przedstawiała masakrę. Armię, rozszarpywaną na kawałki przez smoka. Dziecięca wyobraźnia potrafiła pokolorować ten obraz w myślach na czerwono. 

Bezmyślnie otworzyłem książkę na odpowiedniej stronie i od razu odwróciłem wzrok, ledwie powstrzymując atak paniki. Teraz te słowa które miałem w głowie nie były tak straszne, ale kiedyś, kiedy każdego wieczora byłem nimi karmiony... Nie były obojętne.

- "Wojsko starało się odeprzeć gada, jednak smok chrupał zbroje jak orzeszki. Gdy przesuwał łapą po ziemi, batalion zamieniał się w czerwoną smugę. Widzisz? Im nie pozwolił umrzeć od razu. Rozkoszował się rozrywaniem ich w małych kęsach. O, te zęby z przodu służą do uszczypnięcia gołej skóry i zerwania jej jednym szarpnięciem." - zamilkłem. 

- Tak ci mówiła? - zapytał, czytając opis strony którą mu pokazałem. Złapał mnie za policzki i pocałował delikatnie w czoło. Wcale nie złapał mojej skóry zębami i nie obrał mnie z niej jak banana. - To dlatego... Nie wiedziałem o tym. Nigdy mi nic nie powiedziała. 

- To jasne... Nie chciała żebym cię spotkał, a ty mnie. 

- Nie udało jej się. - zaśmiał się lekko, czym podniósł mnie na duchu. Czułem że zrobił to dla mnie, bo wiedziałem również jak się czuje. Myślał że jest temu winny, mojej utracie wspomnień i dalszych nieszczęść po tym. 

- To fakt... Chciałeś mnie leczyć z tego strachu, ale wiesz co? Myślę że już mi trochę lepiej. Może po prostu zostawmy to tutaj. Wszystko. Dajmy temu zgnić. Przypomniałem sobie dużo. Wystarczy mi. Wolę się skupić na tobie, nie na tym co było. Wiesz dlaczego? 

Zdziwiony smok pokręcił głową, dokładnie tak jak tego oczekiwałem. Strąciłem mu książkę z rąk i sam je zamiast tego ująłem. Spojrzałem mu w oczy. Wszystko w moim ciele gotowe było do tego wyznania które wymyśliłem chwilę temu. Trzy... dwa... jeden... Wdech!

- B-bo to ty jesteś moją przyszłością. - zakończyłem wargami na jego ustach, co przerodziło się w długi pocałunek.

Niech to przeklęte miejsce kojarzy mi się już tylko z tym.


Nie jestem z tego zadowolona. Jest za długie i za nudne jak na mój gust, ale cóż... Od pewnego czasu trudno mi być zadowoloną z własnej twórczości literackiej. Mam nadzieję że trochę zrekompensuje to jednak tak długie oczekiwanie. Mam nadzieję że kolejny dodatek wyjdzie mi lepiej.


Continue Reading

You'll Also Like

832K 53.4K 191
Zostałam oskarżona o próbę zabicia mojej młodszej siostry. Nikt we mnie nie wierzył, nikt nie przyszedł mi pomóc. Nawet moja własna rodzina. Byłam...
166K 13.3K 51
2 część serii "Pogrzebany świat" Życie na Powierzchni i w Podziemiu toczy się dalej. Souline szybko wdraża się w stary tryb i nadrabia zaległości po...
47.8K 3.5K 56
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
421K 24.6K 200
„Światło wkrótce przyniesie nieskończoną chwałę i dobrobyt Imperium Firenze, podczas gdy ciemność połknie światło i ostatecznie doprowadzi Imperium d...