Krew

4.4K 456 78
                                    

Było zimno. W powietrzu czuć było pustkę, i nie chodzi mi o materialne zapełnienie przestrzeni. Czuło się po prostu, że nikogo tam nie ma. Byliśmy tylko my, i ziąb. Z jednej strony cieszyłem się, że mój kontakt z żeńską częścią tego wariatkowa zostanie ograniczony, ale z drugiej... to było niepokojące. Nie przeszkadzała mi jakoś samotność, moje całe życie zostało nią naznaczone, jednak teraz nie byłem sam. Byłem z nim, i tylko z nim. Z człowiekiem, którego nazywa się tu panem.

Nasz chód niósł się między ścianami jakiś czas, dając mi znak że korytarz nie kończy się za szybko. Jak się okazało, nie zmierzaliśmy wcale do jego końca. Kolejne drzwi, nie tak wielkie i nie tak imponujące jak te co widziałem do tej pory. Zwyczajnie bogate i z umiarem wielkie. Pewnie nadal będę miał problem z ich otwieraniem.

Nie wiem czy na szczęście, ale Adan tym razem mnie wyręczył, pozwalając mi tym samym ujrzeć piękny, jasny pokój.

Myślałem już wcześniej, że trafiłem do jakiegoś zamku, ale teraz to był pałac, a nie zimne, dostojne mury. Pokój po prostu lśnił. Jak... nie wiem jak co. Kiedyś w moje ręce wpadł sznur pięknych, białych korali, których nazwy dowiedziałem się dopiero u mojego kupca. Perły. Pomieszczenie wyglądało, jakbym wszedł właśnie do wnętrza takiego morskiego skarbu. Nawet pościel na ogromnym, okrągłym łóżku połyskiwała tak jak sufit, łagodnie odbijając światło biało-złotych latarni. Za ogromnym oknem światło dawał jeszcze księżyc, który wydawał się wręcz ciemny, w otoczeniu takiego blasku.

- Podoba ci się. - nie pytanie, tylko stwierdzenie. W sumie trafne. Pokiwałem lekko głową, na co kątem oka złapałem błyśnięcie jego zębów, odsłoniętych w uśmiechu. - Powiedz, masz dużą rodzinę, albo coś w tym guście? - zdziwiło mnie jego pytanie, a raczej jego losowość. Aż ściągnął moją uwagę, tak rozpraszaną śledzeniem misternych szczegółów wnętrza.

- O co ci teraz chodzi? - zapytałem, z ciekawością próbując odgadnąć, co mówią jego oczy. 

A mówiły... najprościej niewiele. Dobrze ukrywał emocje, jeśli teraz to robił. Jego spojrzenie było enigmatyczne. Ja go chciałem przejrzeć, a czułem jak on to robi ze mną. Patrzył przeze mnie na wylot. Złapał mój wzrok, i wyciągał ze mnie jak wędką wszystko co działo się w moim wnętrzu. Szybko wbiłem wzrok w złoto białą podłogę. 

- Chodzi mi o krewnych. Bardzo mi kogoś przypominasz, i... po prostu nie uważam że ten stopień podobieństwa mógłby być przypadkowy. - powiedział, dosyć zaskakująco niepewnie, jakby nie do końca chciał mi o tym mówić. 

By nie wyglądać tak pokornie, znowu zacząłem się rozglądać.

- Nie, raczej nie mam rodziny. Skądś musiałem się wziąć, ale widać moi dawcy życia nie byli zainteresowani rodzicielstwem. Tak mi się wydaje. - zdecydowałem się odpowiedzieć na jego pytanie. Trochę bez powodu. Może to zmęczenie odbierało mi rozsądku.

- Raczej? Skoro skończyłeś, tak jak cię zastałem, podejrzewam że się nie dogadywałeś z krewnymi, albo nie żyją. - jego słowa moim zdaniem miały w sobie coś nieludzkiego. Nie były okrutne, ale strasznie bezpośrednie. Moim zdaniem, gdyby faktycznie moja rodzina zdechła, mógłbym poczuć się trochę dotknięty. Może nawet oczy by mi się zaszkliły?

- Nie wiem. Może umarli, może gdzieś tam są. Może właśnie teraz zdychają z głodu, lub dotknięci zarazą sypią się na ochłapy gnijącego mięsa. Może już jakiś czas są pożywką dla czerwi. Nie mam pojęcia, i nie interesuje mnie to. - byłem beznamiętny. Bez emocji głaskałem gładziutką ramę łoża, jednocześnie czując na sobie wzrok mężczyzny. Nagle jego długie palce zacisnęły się na moim ramieniu. Nie rozumiałem tego gestu, dopóki nie ścisnął go krzepiąco. 

Drakonis Severus (bxb)जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें