Alarm

4.3K 446 354
                                    

Ssałem przeciętą skórę, lecz z tej nie przestawała sączyć się czerwień. Widać ranka była głęboka. Szczypała nieprzyjemnie w kontakcie z ciepłą śliną, ale nie przestawałem męczyć tego miejsca, aż delikatny ból nie stał się mi całkowicie obojętny.

Mijały sekundy, zdążyłem już uspokoić rozdygotane irracjonalnym strachem myśli.

To tylko obrazek. Martwa rycina. Nic co mogłoby mi zagrozić w inny sposób, niż właśnie zacięcie się papierem. Za bardzo panikuję, ale co mam zrobić, kiedy tak nagle moje koszmary, irracjonalne lęki, wszystko to stało się ostatnio rzeczywistością.

Wtem, mimo grubości drzwi, usłyszałem za nimi kroki. Szybki, stanowczy, a może wręcz paniczny chód był wyraźnie odbijany przez korytarz, jakby specjalnie dla mnie, w ramach ostrzeżenia. Nie zdążywszy ustalić z własnymi myślami reakcji, wpatrywałem się w drewnianą powłokę, aż ta odskoczyła, zaskakująco gładko. Przewróciłem oczami.

Mimo nadziei, że to ciemny lud z widłami przemierza korytarze z głową magika nabitą na widły, racjonalność już wcześniej podpowiadała mi, że to chyba nie to. Oczywiście jak zwykle miała rację. Do pokoju wszedł Adan. Stał w drzwiach ułamek sekundy, patrząc na mnie badawczo.

- Czego znowu chcesz? - zapytałem, krocząc już swym tonem po cienkiej granicy bezczelności. Tyle razy mnie już zapewniał, że nic mi nie zrobi, że chyba podświadomie już w to uwierzyłem. Byłem coraz pewniejszy siebie, przynajmniej gdy byłem sam, lecz teraz, w trwającej ciszy i pod napiętym jak czekająca cięciwa spojrzeniem, moja pewność ulatywała szybko w eter.

Jego kroki w moją stronę zdawały się mi być trzęsieniem ziemi, zwłaszcza że były porządnie stanowcze. 

- Co się stało? - zapytał głosem, w którym brzmiał rozkaz, ale nawet jeśli odpowiedź hipnotycznie pchała mi się na usta, nadal brzmiała...

- N-nic. - zupełne szczere "nic". No bo co się mogło dziać przez tak krótki czas. Oczywiście nie miałem zamiaru mówić o swojej przeżytej traumie, po której jedynym śladem była książką leżąca u moich stóp, otwarta przypadkowo na losowej stronie.

- Gdyby to było nic, nie stał bym tutaj. Co się stało? Chciałeś sobie coś zrobić? Uderzyłeś się? Coś cię boli? - patrzyłem na niego jeszcze chwilę, kompletnie bez zrozumienia jego intencji, aż w pewnym momencie mój wzrok instynktownie odnalazł czerwoną plamkę na moim palcu. Miedziane oczy podążyły za moim spojrzeniem, i w oczywisty sposób znalazły to samo miejsce. Mężczyzna w jednej chwili znalazł się obok mnie, chwycił mój nadgarstek, i podniósł moją "zranioną" dłoń wyżej, dokładnie się jej przyglądając.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał prawie z wyrzutem. 

- To niespecjalnie... A zresztą co cię to obchodzi!? Puszczaj! - wyszarpnąłem się z jego uścisku, i natychmiast syknąłem z bólu. Jego chwyt był mocny, a przez to szarpnięcie zostawiłem trochę skóry pod jego paznokciami. 

- Przepraszam! Daj rękę, opatrzę ci to. - wyglądał na autentycznie przestraszonego. Rozmasowałem lekko szczypiące miejsce, patrząc na tego idiotę jak... na idiotę. Takie coś opatrzyć? Śmieszne. Widziałem żebraków, których kikuty po amputowanych kończynach, które to skupował jeden oszołom z wyższych sfer, były zabezpieczone jedynie tamującą krwawienie szmatą. 

A on chce opatrzyć takie coś?

- To draśnięcie, do cholery. Tylko mnie denerwujesz. - burknąłem, wbijając wzrok w zmarszczoną pościel na łóżku za mną. 

- Nawet w tak małe "draśnięcie" może wdać się zakażenie. - na jego słowa parsknąłem śmiechem. 

- Daj spokój, wszystko tutaj jest tak czyste, wręcz niepokojąco, jak mam być szczery. 

Drakonis Severus (bxb)जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें