Bella Clairiere and City of L...

Szarada द्वारा

105K 7.6K 781

Wenecja i jej duchy nawiedzają Anaisse w każdym śnie. Po zaprzedaniu własnego życia, by ocalić tych, których... अधिक

Rozdział 1.
Rozdział 2.
Rozdział 3.
Rozdział 4.
Rozdział 5.
Rozdział 6.
Rozdział 7.
Rozdział 8.
Rozdział 9.
Rozdział 10.
Rozdział 11.
Rozdział 12.
Rozdział 13.
Rozdział 14.
Rozdział 15.
Rozdział 16.
Rozdział 17.
Rozdział 18.
Rozdział 19.
Rozdział 20.
Rozdział 21.
Rozdział 22.
Rozdział 23.
Rozdział 24.
Rozdział 25.
Rozdział 26.
Rozdział 27.
Rozdział 28.
Rozdział 29.
Rozdział 30.
Rozdział 31.
Rozdział 32.
Rozdział 33.
Rozdział 34.
Rozdział 35.
Rozdział 36.
Rozdział 37.
Rozdział 38.
Rozdział 39.
Rozdział 41.
Rozdział 42.
Rozdział 43.
Rozdział 44.
Dalsza część opowiadania!

Rozdział 40.

838 77 13
Szarada द्वारा

- Na prawdę nie zamierzasz ze mną rozmawiać? - jej cichy, uwodzicielski głos po raz kolejny tej nocy napływał do mnie falami. Snute przez nią leniwie opowieści przypominały mi powolne ruchy oceanu. Z każdym moim wdechem jej głos i historia nieznacznie się do mnie przybliżały. Ich barwa i sens przez chwilę zdawały się niemalże mieć dla mnie znaczenie. Z każdym oddechem wracałem skąd to wszystko się zaczęło. Do źródła. Do wnętrza, do małego, cichego głosiku, który nakazywał mi po raz kolejny zachować spokój. Przybranie na twarz maski obojętności. Wykrzywienia warg w szelmowskim uśmiechu. Nienawidziłem tego. Najbardziej jednak nienawidziłem faktu, że po raz kolejny mój las zataczał kręgi. - Pierre? - poczułem delikatny ruch powietrza przed swoją twarzą, zanim mnie dotknęła. Miałem ułamek sekundy na to, by się na to przygotować. Udać głębokie zamyślenie. Może nawet obojętność. Po raz kolejny ukryłem wzdrygnięcie obrzydzenia, pod nagłym ruchem dłoni, którym ją powstrzymałem. 

Tak właśnie spędzałem ostatnich kilka godzin, od kiedy mnie schwytano. Pojmano w magiczne sieci, gdy ja, niczym absolutny idiota pognałem za zjawą swojego od setek lat nieżyjącego ojca w głąb płonącego miasta. Do teraz na myśl o jego spojrzeniu, stroju, którego szczegóły tak barwnie i wyraźnie pamiętałem z czasów swojej młodości, czułem ciarki na całym ciele. Jego poczochrane włosy i zakrwawiony przód koszuli od głębokiej, sączącej się rany na gardle. Ten widok miał prześladować mnie do samej śmierci. Zobaczenie go wtedy, w momencie, w którym kompletnie się tego nie spodziewałem. Było to dla mnie ciosem. Chwilą rozproszenia. Chwilą, która kosztowała mnie wolność. O Anaisse nawet nie chciałem myśleć. Miałem wrażenie, że wtedy kompletnie postradałbym zmysły. Nie ocaliłbym tym ani siebie, ani jej. Moja maska opadłaby z trzaskiem, a nasi wszyscy wrogowie, teraz osaczający mnie na każdym kroku, natychmiast dojrzeliby moją największą słabość. Nią. 

Anaisse zawsze była moim czułym punktem. 

Jej dłoń błagalnie przybliżyła się do mojego policzka, pomimo mojej niechęci i dłoni silnie spoczywającej na jej nadgarstku. Zdusiłem w sobie kolejną falę mdłości. Smród jej gnijącej rany był doprawdy paskudny. Ledwie godziny dzieliły ją od powrotu do zaświatów. Jej znak potępienia przejął już jej całe ramię. Swąd śmierci wypełniał cały pokój, do którego nas wtrącono. Miękka pościel pod moim bokiem i zapach świeżo wypranej pościeli niczego nie zmieniał. Zmuszony byłem leżeć z tą opętaną wampirzycą na jednym łóżku, tylko dlatego, że było jej to życzeniem. Na szczęście jednym z niewielu jakie jej pozostało. 

- Pierre, skarbie - jej pomruk zmusił mnie, bym wreszcie otworzył oczy i się z nią zmierzył. Nie mogłem przez wieczność udawać, że śpię, choć przez ostatnich kilka godzin było to bardzo wygodną wymówką. Jej błyszczące, przekrwione oczy były zaskakująco przytomne jak na stan, w jakim się znajdowała. Podpierała się leniwie na swoim łokciu i jedynie mi się przyglądała. Jej wzrok powoli badał każdą rysę mojej twarzy, która od czasów gdy spotkaliśmy się po raz ostatni, nie miała prawa zmienić się nawet o krztynę. Żegnając się z nią tamtej mrocznej nocy, miałem nadzieję już więcej jej nie ujrzeć. Jak gdyby to było dzisiaj pamiętałem jej wyraz twarzy gdy od niej odchodziłem, obiecując sobie, że to koniec. To własnie wtedy spakowałem się i wyruszyłem na swoją długą wyprawę w amazońską dżunglę, w której planowałem pozostać aż do końca swojego żywota. - Opowiedz mi proszę jeszcze raz o tamtym dniu - poprosiła błagalnie, a ja głęboko westchnąłem. Pobyt w piekle w ogóle jej nie zmienił. Nadal żyła w swoim urojonym świecie, zawieszona pomiędzy wspomnieniami obcych, a swoich niespełnionych fantazji. Dar, który posiadała odebrał jej jasność myślenia. Spotkałem wcześniej takie wampiry na swojej drodze. Prastare istoty, które przez mijający czas i zmiany, za którymi nie nadążali, postradały zmysły. Ona jednak była inna. Podejrzewałem, że jeszcze przed przemianą, nie była do końca zdrowa. Często nasze dary wiązały się z przeważającymi cechami naszych śmiertelnych osobowości. Jej musiało być zagubienie w świecie utworzonym przez jej własny umysł. 

- Staliśmy wtedy na szczycie wzgórza Corcovado i spoglądaliśmy z góry na budzące się do życia miasto. 

- I mówiłeś mi wtedy, że mnie kochasz - jej powoli gnijąca dłoń po raz kolejny wystrzeliła w moją stronę, a ja tym razem pozwoliłem jej na ten desperacki dotyk. Opuszki jej palców musnęły delikatnie moje czoło, odgarniając zabłąkany kosmyk ciemnych włosów na moją skroń. 

- Tak - przyznałem jej rację, oczami wyobraźni wracając do chwili, o której zmuszony byłem z nią rozmawiać. Do dziesiątek lat temu, w których byłem taki zepsuty i zdesperowany. Kroczący na granicy życia i śmierci z szerokim uśmiechem na ustach. Szukałem wtedy ucieczki. Ryzykowałem życie każdego dnia, mając nadzieję, że ktoś w końcu się nade mną zlituje i po prostu odbierze mi życie. Jak na złość, Rio De Janeiro w tamtym okresie było pod panowaniem jednego z najpotężniejszych klanów wampirów, które uparły się na utrzymanie mnie przy życiu. Pozwalałem więc sobie na absolutnie wszystko, wiedząc, że będę w pełni bezkarny. Wstydziłem się tamtego okresu mojej wieczności i wspominanie go u boku kobiety, z którą odpuściłem się niewybaczalnych czynów, był niczym powolna tortura. - Potem powoli zeszliśmy ze wzgórza żywiąc się na wchodzących na szczyt turystach. 

- To był piękny dzień - powiedziała z uśmiechem, a ja głośno przełknąłem ślinę. Do teraz byłem w stanie usłyszeć ich krzyki bólu. Odczuć na skórze nasze okrucieństwo. Nie byliśmy niczym innym niż potworami w ludzkiej skórze. Przebywanie z nią w tamtym pokoju, snując te krwawe opowieści było doprawdy wyszukaną torturą. 

- Tak - przytaknąłem jej i tak jak ona podparłem się na swoim ramieniu, by lepiej się jej przyjrzeć. Jej poczochrane, krwiste włosy rozsypały się w nieładnie na poduszce, a przeraźliwie blada skóra była niemalże przeźroczysta. Dokładnie widziałem każdą żyłę pod jej skórą, powoli pulsującą w rytmie jej powiększającej się rany. Pozostały jej ledwie godziny. Musiałem wykorzystać swoje małe piekło, w którym się znalazłem, na własną korzyść. Ściągnęliśmy ją do tego świata z jednego, jedynego powodu i zdecydowanie nie była nim moja tęsknota. Uśmiechnąłem się do niej delikatnie i pogładziłem po odkrytym, sinym ramieniu. Zareagowała na mój dotyk dokładnie tak, jak się tego spodziewałem. Przyglądała się mi niczym mała, przerażona istotka. Zawsze tak było. Wynosiła mnie na piedestały w swoich chorych fantazjach, czyniąc ze mnie swojego pana i przewodnika w ciemnościach nieśmiertelności. Postanowiłem to wykorzystać. Po raz kolejny się sobą z tego powodu brzydząc. Potrafiłem zachować spokój tylko i wyłącznie z jednego powodu. Z powodu złotej nici jasno płonącej w mojej piersi, łączącej mnie z jedną, jedyną kobietą, którą wiedziałem, że kocham ponad życie. Która ledwie uszła z życiem tej nocy, w której na chwilę pozwoliłem się zwieść i pognałem za zjawą własnych wspomnień i żali. 

- Opowiedz mi o śnie, który miałaś - wymruczałem w jej stronę, powoli gładząc jej skórę. Gdy zasnęła, wmusiłem do jej umysłu koszmar, który prześladował Anaisse. Sen pełen krwi i Cesare. Oboje wiedzieliśmy, że było to wspomnieniem jednej z prześladujących ją dusz. Tym razem mogło ono nam pomóc w przyszłej walce. Musieliśmy poznać prawdę o tej kobiecie i tym, co się z nią stało. Każdy z nas chciał poznać sens swojego istnienia i rozumieć mechanizmy kierujące swoim losem. Anaisse miała do tego prawo większe niż reszta z nas. Była mieszańcem, o którego istnieniu nikt wcześniej z nas nie słyszał. Sztucznym, wyhodowanym i zaplanowanym tworem. Pomieszaniem wampira z wiedźmą. Hybrydą, którą starano się stworzyć od tysiącleci i po raz pierwszy się to udało. Jak? Tego nie potrafił zrozumieć nikt z nas. 

- Nie podoba mi się ten sen - powiedziała obrażonym, dziecinnym głosem. Jej wahania nastrojów doprowadzały mnie do szału, ale oczywiście nie dałem tego po sobie poznać. 

- Wiem kochanie - powiedziałem i nieznacznie się do niej przysunąłem. - Chcę ci pomóc. Będzie tobie łatwiej gdy wyrzucisz to z siebie. Widzę jak się z tym męczysz - wmuszałem w nią to wspomnienie gdy tylko zamykała oczy. Musiałem poznać prawdę, choćby miało mnie to kosztować życie. 

- Jestem w pokoju z tą dziwną kobietą i wampirem. Wydaje mi się, że już go wcześniej widziałam. 

- Dlaczego ta kobieta wydaje ci się dziwna? 

- Jej zapach jest inny - powiedziała bez zająknięcia się. - Nieprzyjemny. 

- Pachnie śmiercią? - spytałem bez ogródek. Może ta tajemnicza kobieta była w tym samym stanie co Morta. Na pograniczu potępienia. 

- Nie - powiedziała kręcąc głową. Jej oczy odruchowo zamknęły się, gdy zaczęła zagłębiać się w to pełne krwi i cierpienia wspomnienie. - Obco. Niebezpiecznie. Skóra mi cierpnie na myśl o nim. Cała tym pachnie. Jej skóra jest pokryta jakimiś dziwnymi znakami. Wiją się na jej ramionach i piersi. Nigdy czegoś takiego nie widziałam - zmarszczyłem brwi słysząc jej słowa. 

- Co dzieje się dalej?

- Kochają się. Są brutalni. Kobieta w trakcie wyciąga mały, srebrny przedmiot, który w jej dłoni zamienia się w sztylet i próbuje go zabić - tylko się jej przyglądałem. Srebrny przedmiot zamieniający się w sztylet. Już wcześniej coś takiego widziałem. Myślałem, że kobieta, którą pokochał Cesare była wiedźmą. A co jeśli wszyscy się pomyliliśmy...? - Jednak to on ją zabija orientując się, co chce uczynić. Rozrywa jej gardło. Jest łakomy. Spija ją do ostatniej kropli. 

- A potem? 

- A potem wymiotuje nią. Nieskończenie. Jest chory. Strasznie chory. 

- Co się dzieje dalej? - powiedziałem z zapartym tchem. Musiałem wiedzieć. Wszystkie kawałki powoli zaczynały sklejać się w jedną szaloną całość. 

- Nie wiem. Wtedy się budzę. 

Zapadła między nami martwa cisza na parę długich chwil. Morta powoli podniosła się ze swojego miejsca i spojrzała na mnie z góry. Jej wychudła, zapadnięta twarz i skandalicznie poczochrane włosy nie potrafiły ukryć tego kim kiedyś była. Nadal była piękna pomimo tego całego szaleństwa. Jej ostre rysy twarzy podkreślały jej błyszczące, wielkie oczy i wydatne usta. Szczupłe ramiona zaczęły powoli sunąć w moją stronę bo jedwabnej, białej pościeli, a ja potrafiłem jedynie patrzeć na nią w ciszy, obserwując jej powolne, uwodzicielskie ruchy przeznaczone tylko i wyłącznie dla mnie. Mój wzrok z jej twarzy powoli zjechał na jej obnażone ramiona i ranę na ramieniu, przysłoniętą teraz świeżym bandażem. Nawet przez niego widziałem w jak tragicznym jest stanie. Jej palce dotarły do moich ramion, a ja zamknąłem oczy. Było mi jej żal. Tego kim się stała i jak okrutnie była wykorzystywana przez swój dar. Tylko on miał znaczenie przez niemalże całe jej nieśmiertelne życie. Tylko to ją określało. Nie była już osobą, a posiadanym, cennym darem, o który spierano się bez jej woli. Na swoim gardle poczułem jej gorące usta. 

Właśnie w taki sposób skończyliśmy związani ze osobą te dziesiątki lat temu. Ona desperacko szukała kogoś, kto dostrzegłby ją poprzez taflę jej talentu. Byłem jedynym, który dał jej to bezgranicznie, kierowany nienawiścią do samego siebie. Odnalazła we mnie swoją ostoję i zrozumienie. W zamian otrzymywałem od niej rozgrzeszenie za te wszystkie straszne rzeczy, których się dopuściłem. Była we mnie zapatrzona, prawdopodobnie zahipnotyzowana moim darem, nad którym straciłem wtedy panowanie. Do teraz nie wiedziałem, czy to co do mnie czuła było prawdziwe, czy wymuszone przez moją podświadomość, która mogła narzucić wtedy na nią absolutnie wszystko, co mogłem tylko zapragnąć. Jej usta musnęły granice mojej szczęki. Zanim się obejrzałem, już na mnie siedziała. Ciężar jej ciała na moich biodrach wydawał się znajomy. Powoli zdobywała moją bliskość, sprawdzając granice, na których przekroczenie jej pozwolę. W momencie, w którym nagle pocałowała mnie głęboko, wsuwając swoje dłonie w moje włosy, zamarłem w kompletnym bezruchu. 

Kompletnie mnie zignorowała i okazała to wszystko, co starała się trzymać na wodzy od kiedy wróciła do świata żywych. Swoją tęsknotę. Szaloną żądzę i strach przed powrotem do miejsca, z którego przed chwilą przybyła. Z jego gardła wyrwał się głęboki jęk, gdy moje dłonie opadły na jej biodra w celu powolnego odsunięcia jej od siebie. Czułem się naznaczony wszędzie gdzie mnie dotknęła. Jej pocałunki nie były tymi, które potrzebowałem i o których obsesyjnie myślałem, od kiedy nas rozdzielono. Anaisse była ze mną przy każdym oddechu. Każdej myśli. Każdej sekundzie. Czułem ją przy sobie przez ten cały czas, choć czasami czułem jakby nasza wieź raz po raz drżała ze zmęczenia. Musiała przechodzić przez swoje własne piekło, o którym nie wiedziałem i z którego po raz kolejny nie mogłem jej ocalić. Te myśli mnie prześladowały. Po raz kolejny nie mogłem być z nią gdy mnie potrzebowała. Biodra Morty poruszały się na mnie w bardzo sugestywny sposób, ale i to zignorowałem, pozwalając jej na tych kilka desperackich pocałunków. To co próbowała osiągnąć, nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Nie mogły się równać z tym, co czułem ledwie patrząc na Isse. To co nas połączyło było niczym narkotyk. Dotykanie jej sprawiało mi niemalże ból i wiedza, że odczuwała to samo, było niczym zasmakowanie w ulubionym zatraceniu samo w sobie. 

- Morta - wyrzuciłem z siebie, gdy zaczęła dobierać się do moich spodni. - Przestań - położyłem dłonie na jej nadgarstkach, ale je odrzuciła. 

- Nic nie mów - niemalże na mnie warczała. - Jesteś mi to winien. Doskonale wiem co zrobiłeś. 

- Co takiego zrobiłem? - patrzyłem jak siłowała się z paskiem moich spodni, siedząc ciężko na moich udach. Schowałem twarz w dłoniach i głęboko westchnąłem totalnie zrezygnowany. 

- Zamieniłeś mnie na tę szmatę - prawie splunęła wspominając Anaisse. - Widziałem jak na nią patrzyłeś. Nie minęło nawet....

- Sto lat? - podpowiedziałem jej niemądrze, co ją tylko bardziej wkurzyło. 

- Od kiedy mnie porzuciłeś na pewną śmierć u tych potworów, a już znalazłeś sobie kogoś nowego. 

- Nawet nie zaczynaj - miałem wrażenie jakbym zataczał wielkie kręgi czasu. Właśnie w ten sposób ze sobą rozmawialiśmy. Zawsze była zazdrosna i nie było dnia w naszym wcześniejszym związku, by nie było takiej kłótni. Czy rzeczywiście sobie na to zasłużyłem było zupełnie innym tematem. 

- O tym, że mnie porzuciłeś nawet nie chcę wspominać. 

- Morta...- zacząłem podnosić się z łóżka, żeby zrównać się z nią twarzą. Zaczynałem swój żal do niej przekształcać w złość. Byłem głupcem sądząc, że dając jej namiastkę siebie, spłacę swój dług wdzięczności i poniekąd poczucie winy wynikające z kolejnego razu, w której ją wykorzystywałem. Usiadłem stanowczo na łóżku, a jej biodra opadły głębiej na moje biodra. Musiałem działać szybko. Nasz wzrok, choć wściekły, spotkał się, a ja bez skrupułów zacząłem paraliżować ją swoim darem. Widząc moje zabiegi jedynie się uśmiechnęła. 

- Wiem, co próbujesz zrobić - wyszeptała w moje usta, na co się skrzywiłem. - Ale tym razem to na mnie nie zadziała - źle ją oceniłem. Niemalże się na mnie rzuciła, a ja zachwiałem się do tyłu, powodując jeszcze większe szkody, na które i tak pozwoliłem. Brzydziłem się jej i jej smaku. Po raz kolejny popełniłem straszliwy błąd. Byłem tego pewien gdy nagle drzwi do naszego pokoju otworzyły się z trzaskiem, a do środka wpadł rozwścieczony Robert Sorel. Morta uśmiechnęła się do niego pełna samozadowolenia, a ja jedyne, co potrafiłem uczynić, to zrzucić ją z siebie i usiąść na skraju łoża, chowając twarz w dłoniach. 

- Przyszedłem tutaj z zamiarem obicia ci twarzy, ale sam zobacz. Mam teraz o wiele lepszy plan na twoje powolne tortury - jego niski głos doprowadzał mnie do szaleństwa. Skazanie nas na przebywanie w tym samym miejscu było torturą samą w sobie. Nienawidziłem go całym sercem. On na moje nieszczęście czuł do mnie dokładnie to samo. 

- Nie możemy o tym zapomnieć, prawda? - spytałem głupio, podnosząc na niego swój wzrok. Jego czarny pancerz błyszczał złowieszczo w ciemności. Broń wpięła w pas na jego biodrach nada wywoływała we mnie mieszane uczucia, zwłaszcza ta, za pomocą której już wcześniej niemalże mnie zabił. Tamten jeden incydent wywrócił życie nas wszystkich do góry nogami. Czasami zastanawiałem się, co by było gdyby nigdy do tego nie doszło. Może Bella Clairiere nadal byłoby ostoją spokoju. Może Robert pozostałby rozsądnym łowcą, a Anaisse...no właśnie. Może nadal pozostałaby człowiekiem. Jego uśmiech zdradzał wszystko to, czego najbardziej się obawiałem. Jego wściekłość zamieniła się w najczystszą formę zgryzoty. Dwaj mężczyźni kochający tę samą kobietę, zamknięci w jednym pomieszczeniu. Było to przepisem na zgubę.

- Na prawdę o to pytasz? - oparł lewą dłoń na biodro i spojrzał na mnie z rozbawieniem. 

- Kurwa - wyrzuciłem z siebie, wiedząc, że mam teraz totalnie przesrane.

***********************************************************************************************

Starałam się dać Wam coś do poczytania na święta. Wesołych Świąt kochani! 

S.





पढ़ना जारी रखें

आपको ये भी पसंदे आएँगी

Dark Grey Monika द्वारा

फैनफिक्शन

9.7K 843 16
III część trylogii Colors But moving on from him is impossible when I still see it all in my head...
204K 8.4K 198
Zapraszam serdecznie do poprzednich części i zajrzenia na mój profil! ?
77.1K 4.3K 54
Hej, jestem Roksana. Mam tylko 16 lat, ale bardzo szybko musiałam wkroczyć w dorosłość. Moja mama umarła, a tata zaczął pić. Prawie nigdy go nie ma...
2M 111K 44
Moja historia rozpoczyna się wyśmienicie. Nazywam się Amelia Collins. Jestem zwyczajną dziewczyną. Mam 19 lat i staram się czerpać z życia jak najwię...