Commentarius [tłumaczenie]

By waydale29

3.4K 99 300

Tłumaczenie "Commentarius" autorstwa B.C Daily. Lily Evans zawsze uważała się za przeciętną. Ale kiedy zaczyn... More

Na początek
1. 29 sierpnia - Przeciętność
2. 2 września - Kurczak
3. 4 września - Korepetycje
4. 9 września - Spotkania
5. 12 września - Przemowa do prefektów
6. 16 września - Obserwując pruderyjną
7. 18 września - Bycie chciwą
8. 19 września - Radząc sobie z dżumą
10. 26 września - Nowi przyjaciele i hipotetyczni kochankowie
11. 1 października - Nieomylna Lily Evans upada
12. 3 października - Wtrącanie się, naprawianie i wszystko pośrodku
13. 6 października - Przewodnik po kłamaniu Wieżowej Dziwki
14. 9 października - Konsekwencje Quidditcha i alkoholu
15. 12 października - Brak zdecydowania i sprawy rodzinne
16. 16 października - Oda do nieuznawanego szala
17. 17 października - Czas na namysł (myśl o mnie)
18. 18 października - Drogi Johnie... z miłością, Mleko
19. 20 października - Mniej więcej przyjaciele z potencjałem
20. 22 października - Forma i kontrola strat
21. 23 października - Nawigacja obustronnością
22. 24 października - O obiadach i liniach
23. 25 października - Gra w klify
Hello again!
24. 28 października - Poznawanie siebie nawzajem cz. 1
24. 28 października - Poznawanie siebie nawzajem cz. 2
24. 28 października - Poznawanie siebie nawzajem cz. 3
25. 30 października - Widok z dołu cz. 1

9. 22 września - Przyjaciele, randki i złe wrażenia

99 2 1
By waydale29

Poniedziałek, 22 Września, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 7

Suma Obserwacji: 45

Jak dokładnie można być miłym z dawnym wrogiem?

Sądzę, że zanim zejdę na dół na śniadanie – gdzie on zapewne będzie – powinnam przynajmniej dowiedzieć się jak mam w stosunku do niego się teraz zachowywać, gdy postanowiłam już go nie nienawidzić, prawda? Chodzi mi o niego, jako Jamesa. Jamesa wcześniej znanego, jako Pottera. Jamesa, dla którego mogę być teraz miła. I również mogę nazywać go Jamesem.

Więc co teraz zrobię?


Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 7

Suma Obserwacji: 46

Przypuszczam, że po prostu powiem „cześć" czy coś. Wiecie, przyjaźnie, ale nie zbyt przyjaźnie. Nie przyjaźnie-przyjaźnie. Ponieważ James Potter nie jest moim przyjacielem. Jesteśmy jedynie... przyjaźni. Tak. To wszystko.

Więc będę przyjazna.


Później, Obrona

Spostrzegawcza Lily: Dzień 7

Suma Obserwacji: 47

Kiedy dotarłam do Wielkiej Sali, Marley siedziała samotnie przy stole Gryffindoru, jedząc śniadanie i czytając Proroka.

- O cześć, Lily! – przywitała mnie z uśmiechem, podnosząc wzrok znad gazety. – Nie sądziłam, że przyjdziesz. Tęskniliśmy wczoraj za tobą.

Odwzajemniłam jej uśmiech, czując się trochę winna za zwodzenie jej, jak zrobiłam to tamtego poranka – wiecie, mówiąc jej, że jest szansa, iż przyjdę na śniadanie, kiedy wyraźnie takowej nie było. Było to naprawdę niemiłe z mojej strony.

- Nie czułam się zbyt dobrze – skłamałam, zajmując miejsce naprzeciwko niej. Marley skinęła porozumiewająco głową a potem wróciła do czytania swojej gazety.

Po tych uprzejmościach usiadłam na swoim miejscu i zaczęłam zapełnić mój talerz. Biorąc jak zwykle gofry, nieobecność pewnej osoby nie uszła mojej uwadze. Nalewając sobie szklanki dyniowego soku potajemnie przeszukałam Wielką Salę w poszukiwaniu jakichkolwiek znaków znajomego Prefekta Naczelnego z rozczochranymi włosami. Nie wyglądało na to, by James już się pojawił, co trochę dziwnie mnie uderzyło. Gdy zaczęłam jeść gofry, wyczekiwałam go po cichu, by móc oficjalnie wypróbować moją nową „przyjazną" rutynę. Co za stratą czasu byłby cały przyjazny plan, gdyby zdecydował się nie pojawić. Martwiłabym się bez absolutnie żadnej przyczyny. Jak bardzo jest to niesprawiedliwe?

Zerkając szybko na Marley, coś przyciągnęło moją uwagę kątem oka. Pierwszy raz zauważyłam dość wyraźnie pełny talerz stojący obok niej.

Talerz zawierający jajecznicę.

Jajecznicę z keczupem.

Aha.

- Gdzie jest James? – Zadałam pytanie, wskazując głową talerz, starając się wyglądać tak nonszalancko jak to możliwe. Marley spojrzała na mnie, a potem na talerz obok niej.

- Och, wybiegł kilka minut temu. – Ugryzła kawałek swojej grzanki, wciąż na mnie patrząc, kiedy hałaśliwe przewróciła gazetę na następną stronę. – Powiedział, że ma wypracowanie z Mugoloznastwa do skończenia i zapomniał podręcznika. – Posłała mi nieznaczny uśmiech i przewróciła oczami. – Chłopcy – mruknęła.

Też się uśmiechnęłam i potaknęłam. Tak, chłopcy. Ale Marley nie wiedziała, że ten konkretny chłopak prawdopodobnie nie zrobiłby tej konkretnie chłopięcej rzeczy – chodzi mi o zostawianie swojego wypracowania na ostatnią chwilę – gdybym to ja nie trzymała wczoraj tego konkretnego chłopaka do wpół do jedenastej w nocy, by pomógł mi z moim zadaniem z Transmutacji, bo jestem głupia (i sądzę, że również trochę samolubna). Nie zdawała sobie sprawy, że tak naprawdę to nie była jego wina, że robił tak chłopięcą rzecz, ale moja.

- Och – odpowiedziałam słabo, przesuwając goframi po talerzu. Zagryzłam niepewnie wargę. – Więc wróci?

Marley wzruszyła ramionami, jej twarz po raz kolejny zniknęła za Prorokiem.

- Tak przypuszczam.

- Och – mruknęłam znowu. – Dobrze. Bardzo dobrze.

Wiedziałam, że musiałam brzmieć jak kompletny głupek.

- Czemu? Tęskniłabyś za mną, Lily?

Podniosłam gwałtownie głowę na rozbawiony głos, który rozbrzmiał zza mnie. Z chłopięcym uśmiechem przyklejonym do twarzy i ogromnym podręcznikiem trzymanym bezpiecznie pod pachą, James przyjrzał mi się z wyraźnym śmiechem tańczącym w jego oczach.

- Ja-eee... co? – wybełkotałam, rumieniąc się wściekle za bycie przyłapaną na szukaniu go. Taka rzecz nie pasuje do Przyjaznego Planu. Prawdę mówiąc, taka rzecz z pewnością nie pasuje do ZBYT przyjaznej kategorii czy może nawet graniczy z kategorią prześladowczą. Nie jestem żadnym z tych. Zbyt przyjazną ani prześladowcą, o to mi chodzi.

James posłał mi znaczący uśmiech, gdy opadł na miejsce obok mnie. Sięgnął po swój pełny talerz i przesunął na nowe miejsce, i położył podręcznik na stół z głośnym bum.

- Przyznaj to, Evans – droczył się, wciąż uśmiechając się szeroko jak psotny siedmiolatek. – Twoje śniadanie po prostu nie byłoby kompletne beze mnie. Okropnie byś za mną tęskniła, gdyby mnie tu nie było.

Jego wyniosła arogancja, do której byłam tak przyzwyczajona i która wcześniej tak mnie odpychała, nie wydawała się taka zła, gdy siedział tam z tym jego niewinnym uśmiechem, uważnie na mnie patrząc, jego rozbawienie jawne. Walczyłam by nie pokazać uśmiechu, po czym przypomniałam sobie decyzję z ostatniej nocy i delikatnie pozwoliłam mu wypłynąć. Przyjaźni ludzie mogą się uśmiechać, kiedy inni ludzie się z nimi droczą. Mogłam być rozbawiona, gdy teraz robił takie rzeczy. Koncepcja wydawała się niemal dziwna, ale równocześnie trochę pocieszająca.

- O tak – odcięłam się sarkastycznie, przewracając oczami i wbijając widelec w gofry. – Jestem pewna, że byłabym bez ciebie opuszczona.

James uśmiechnął się zawadiacko, zanim dodał zadowolonym tonem: 

- Wiedziałem. – Potem bezceremonialnie wepchnął sobie do ust dużo czerwonej jajecznicy. Udawałam, że wymiotuję do mojego talerza, a on znowu się roześmiał.

Widzicie? Bycie przyjaznym to taka bułka z masłem.

Jeszcze trochę kontynuowaliśmy gawędzenie i jedzenie (oczywiście, ja byłam całkowicie przyjazna i w ogóle nie niegrzeczna, i nieprzyjazna jak byłam, powiedzmy, parę dni temu, lub zbyt-przyjazna i prześladowcza jak byłam, powiedzmy, parę minut temu) kiedy James nagle przypomniał sobie o zapomnianym wypracowaniu z Mugoloznastwa i sięgnął do torby by wyciągnąć czysty kawałek pergaminy.

- O czym jest? – zapytałam, przysuwając do siebie jego otwarty podręcznik, gdy szukał w torbie pióra. Na górze strony było napisane: Samochód.

- Ee, o autach, tak myślę. – Jego głos był trochę ściszony, gdy dalej grzebał w torbie, szukając pióra. – Gdzie, do jasnej cholery...

- Proszę – powiedziałam, wyciągając pióro z mojej torby i podając mu go. Wyprostował się ze swojej przykucniętej pozycji, spojrzał na oferowane pióro, po czym wyciągnął dłoń i wziął je ode mnie.

- Dzięki – powiedział, uśmiechając się. Odwzajemniłam uśmiech i skinęłam głową, szczerze z siebie dumna za bycie tak bardzo przyjazną. Gdy James zaczął przygotować swoje przybory do pisania, przerzucałam z ciekawością strony jego podręcznika. Będąc Mugolaczką zawsze jest dziwacznie czytać o przedmiotach codziennego użytku, jak mikrofalówce i żarówce, z perspektywy, która sprawia, że wyglądają one jak jakaś nowa i zagadkowa technologia. Ale zgaduję, że tym właśnie są. Dla magicznych ludzi. Lecz to wciąż dziwne.

- Hej, Lily?

- Hmm? – odparłam, wciąż przerzucając strony.

- Mogę już z powrotem mój podręcznik?

- Och! – Moja twarz zaczerwieniła się po raz drugi tego poranka, gdy przesunęłam do niego podręcznik. – Przepraszam.

Zbył moje przeprosiny uśmiechem, a potem przystąpił do pisania swojego wypracowania.

Operacja Przyjazna: Skończona.


Jeszcze Później, Podwójne Zaklęcia

Spostrzegawcza Lily: Dzień 7

Suma Obserwacji: 47

Z jakiegoś dziwacznego powodu June Mackey – piątoroczna prefekt Gryffindoru i kompletna zdzira – nagle postanowiła, że musi ze mną porozmawiać. Nie wiem o czym i nie wiem dlaczego, ale wiem, że chce. A problem jest taki, że ona wie, że ja wiem. Jak mogłabym nie wiedzieć? W tym momencie sądzę, że już cała cholerna szkoła wie, bo jak się okazało, wydaje się teraz wszędzie za mną chodzić, a nie jest ona najcichszym prześladowcą. Jak na przykład znikąd idzie korytarzem Zaklęć, starając się przyciągnąć moją uwagę.

- Hej, Evans!

Wzdrygnęłam się... i udałam, że jej nie słyszę.

- Evans!

Dałam nura do najbliższych drzwi, co okazało się być gabinetem profesora Flitwicka. Wtedy zapytałam Flitwicka o nasze weekendowe zadanie domowe, by mogło być wyraźne, że w tamtej chwili byłam nieosiągalna dla jakichkolwiek pewnych puszczalskich piątorocznych, które mogły chcieć ze mną pogadać. Ponad ramieniem Flitwicka zobaczyłam jak June wtyka głowę do gabinetu. Potem, na szczęście, wyszła. Mój świetny plan zadziałał.

Jednakże musiałam wysłuchać gadki Flitwicka o naszym weekendowym zadaniu domowym, które mogłabym zrobić z zamkniętymi oczami i dłońmi zawiązanymi za plecami.

Lecz koniec końców przypuszczam, że było warto.


Jeszcze Później, Drugie Śniadanie w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 7

Suma Obserwacji: 48

Pomimo moich skomplikowanych prób uniknięcia takiego wydarzenia, June mądrze zaczaiła się na mnie, gdy wychodziłam z Zaklęć, niemal rzucając się na mnie, kiedy opuściłam klasę. Tym razem absolutnie nie miałam jak uciec.

- Evans! – krzyknęła, wyskakując przede mną, jak tylko przeszłam przez próg, Grace podążała blisko za mną. Do jej twarzy był przyklejony wielki, gorliwy uśmiech. – Muszę z tobą porozmawiać.

Uch, ta, jakoś się tego domyśliłam, Puszczalska.

- Spokojnie, Mackey – zaśmiała się Grace, rzucając młodszej dziewczynie rozbawione spojrzenie i przypadkiem stanęła przede mną, blokując June przede mną swoim ciałem.

June przewróciła oczami i posłała Grace niecierpliwe spojrzenie.

- To jest ważne, Reynolds. Odsuń się.

Grace wydawała na wpół prychnięcie/na wpół śmiech.

- Sądzę, że zostawię to tobie, Prefekcie – powiedziała mi z uśmieszkiem. Spiorunowałam ją wzrokiem, gdy zorientowałam się, że zamierza mnie porzucić. – Do zobaczenia na drugim śniadaniu! – zawołała, machając i z ostatnim prychnięciem na wiercącą się June, odeszła korytarzem, zostawiając mnie.

Samą.

Z Puszczalską.

- Czego chcesz, June? – zapytałam niecierpliwie, więcej niż trochę zdenerwowana, że Grace porzuciła mnie w taki sposób. Jaka z niej lojalna przyjaciółka. Phi.

- Potrzebuję twojej pomocy, Evans – powiedziała poważnie June, wciąż wiercąc się w miejscu. Podniosłam brew.

- Pomocy? – spytałam, natychmiast podejrzliwa. – Jakiej pomocy?

June wypuściła długie, cierpiące westchnienie, jakby moje proste pytanie jakoś uczyniło to dla niej niepotrzebnie trudnym, chociaż tak nie było.

- To całkiem proste – rzekła, swobodnie przerzucając włosy przez ramię. Czekałam, aż kontynuuje. Nie zrobiła tego.

- I? – zachęciłam.

Raz jeszcze westchnęła, znowu zachowując się jakbym to ja przeciągała tę straszną rozmowę.

-I – powtórzyła, przewracając oczami. – Potrzebuję twojej pomocy.

Musiałam się powstrzymać by nie udusić głupiego bachora.

- Do rzeczy, June albo idę – powiedziałam gniewnie, uświadamiając ją o moim poirytowaniu. Kiedy znowu tylko wywróciła oczami, zaczęłam odchodzić.

- Czekaj! Stój! – krzyknęła, łapiąc mój nadgarstek i zaciągając mnie z powrotem tam, gdzie stałyśmy. Patrząc na nią spode łba, rzuciłam jej spojrzenie, które wyraźnie świadczyło, że nie jestem w nastroju.

- Powiedz co chcesz albo mnie puść – powiedziałam szorstko, w końcu mając dosyć całej sytuacji.

W dodatku byłam naprawdę głodna.

- Dobra – odparła, piorunując mnie wzrokiem. – Ja... ja...

- June...

- Chcę byś zamieniła się ze mną patrolami!

Zatrzymałam się.

Eee, co?

- Co powiedziałaś? – zapytałam, mrużąc sceptycznie oczy.

- Powiedziałam – powtórzyła, jej głos nie tracił ostrości – że chcę byś zamieniła się ze mną patrolami. Mój jest w czwartek. Twój w przyszłym tygodniu. Zamień się ze mną.

To wszystko. Nie było to „Chcę byś napisała moje wypracowanie" czy „Chcę byś uwarzyła mi Eliksir Antykoncepcyjny" czy nawet „Chcę byś pomogła mi zamordować tego-czy-tamtego". Tylko „Chcę byś zamieniła się ze mną patrolami". Nie jestem głupia – musiałam ciężko pracować by dostać mój patrol na koniec miesiąca i w ogóle, biorąc pod uwagę to, że każdy wie że to najlepsze dni do patrolowania (nie jestem pewna czemu, ale to są chyba dni, w których możesz wcześniej się urwać. Wiecie, jak na przykład zamiast patrolowania do 24, można się urwać o 23. Takie rzeczy) – ale bardzo wątpię, by June Mackey upokarzałby się przede mną, by po prostu mieć o godzinę mniej chodzenia po zamku. Nie miało to żadnego sensu.

- Dlaczego? – zapytałam nieufnie.

June bardziej mnie spiorunowała.

- Czy to ma znaczenie? – warknęła.

Skinęłam głową.

- Żadnych wyjaśnień, żadnych zmian – rzekłam stanowczo, krzyżując ramiona na piersiach. Jej oczy niebezpiecznie się zwęziły i pomyślałam, że może odwróci się na pięcie i po prostu odejdzie. Zamiast tego odwróciła głowę w bok i wymamrotała coś w swoje ramię.

- Mów głośniej – rozkazałam, starając się znowu nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Odwróciła głowę do mnie i dalej gniewnie patrzyła. Posłałam jej zirytowane spojrzenie, a ona westchnęła ciężko.

- Dobra! – zawrzała, zakładając ramiona na klatce piersiowej. – Ja... ja... wiesz, z kim partnerujesz?

Pomyślałam przez chwilę, po czym pokręciłam głową. Pośpieszyłam do rozkładu zajęć, podpisałam się pod dwoma dniami blisko końca miesiąca, a potem odbiegłam. Szczerze nawet jeszcze nie sprawdziłam, z kim będę patrolować. Nie miało to jakiegoś znaczenia.

- Otóż robisz to z... kimś – oświadczyła June, poruszając ramionami w zażenowaniu. – Muszę... porozmawiać z tą osobą.

Spojrzałam niedowierzająco na blondynkę.

- Ktoś? – spytałam powątpiewająco. – Porozmawiać? Tylko mi nie mów, że naprawdę zamierzasz spróbować uwieść jakiegoś biednego, niczego nie podejrzewającego faceta, kiedy będziecie robić obchód!

Mina June powiedziała mi, że dokładnie to planowała zrobić.

- Merlinie, Mackey! – jęknęłam, nawet nie kryjąc swojego zdegustowania. – To bardzo płytkie! Nawet dla ciebie!

- Och, odwal się, Evans! – zdenerwowała się June. – To nie tak jakbym miała kogoś zgwałcić! On chce tego tak bardzo jak ja!

Nie mogłam jej w tym zaprzeczyć. Jest tylko kilkoro panów, którzy chętnie stawiają opór nieprzyzwoitym zalotom June. Ale dalej...

- Kto to jest? – spytałam.

June wściekle potrząsnęła głową.

- Tylko ja to mogę wiedzieć, Evans.

- I tak się dowiem – zapewniłam, wzruszając ramionami.

- A więc poczekamy do tego momentu – odcięła się zdecydowanie, jej twarz zmarszczona z widocznym niesmakiem na to co właśnie ujawniła. Pomyślałam o ciągnięciu sprawy, ale potem postanowiłam to zostawić. Chciałam skończyć tę konfrontację tak szybko jak się da.

- Więc mamy układ?

Wyciągnęła do mnie swoją opaloną, wymanikiurowaną dłoń, a ja spojrzałam na nią z rezerwą. Powinnam to zrobić? Ten biedny, niczego niepodejrzewający facet... nawet jeśli tego chce... to nie fair... a ja będę musiała chodzić dodatkową godzinę... i ten biedny facet... i obchód...

June tupnęła niecierpliwie stopą.

- No dalej, Evans. Nie mam całego dnia.

Zagryzłam niepewnie wargę.

- June... Naprawdę nie jestem...

- Będziesz mieć obchód z Diggorym.

Zamarłam, serce zatrzymało się w mojej piersi, gdy przyjrzałam się młodszej dziewczynie z oniemiałym zdumieniem.

- Co? – wychrypiałam, niezdolna uwierzyć, że właśnie powiedziała to, co myślałam.

June uśmiechnęła się z fałszywą skromnością na moją reakcję, patrząc na mnie zadowolonym wzrokiem.

- Mam obchód z Amosem Diggorym w czwartek – wyjaśniła, mówiąc niewinnie, choć wiedziałam doskonale co robiła. Próbowała uderzyć w mój słaby punkt.

I udało jej się.

I niech Merlin to wszystko przeklnie, cholerna zdzira o tym wiedziała.

Nie zapytałam jak dowiedziała się o Amosie. W tym momencie mnie to nawet nie obchodziło. Zapomnij o moralności niczego niepodejrzewającego faceta! Zapomnij o June i jej puszczalstwie!

Niemal bez zastanowienia, uścisnęłam jej dłoń i nią potrząsnęłam.

- Nie – powiedziałam, mój głos twardy i zdecydowany. – Ja mam obchód z Amosem Diggorym w czwartek.


Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 7

Suma Obserwacji: 50

Obserwacja #50) Albo profesor Abbott się starzeje albo nieświadomie zgubiła dosyć ważną pracę.

Właśnie minęłam profesor Abbott w korytarzu i, o dziwo, nie piorunowała mnie wściekle wzrokiem. W istocie nawet mnie nie zauważyła. Po prostu zerknęła w moją stronę, chwilę patrzyła ze zwykłą chłodnością, po czym ruszyła dalej korytarzem. Zobaczyła mnie – wiem, że tak – ale nie patrzyła bardziej gniewnie, niż zwykle. To pozwala mi sądzić jedną z dwóch rzeczy:

a] przez jakiś cudowny, mało prawdopodobny łut szczęścia Abbott jeszcze nie przeczytała Zadania lub

b] przeczytała je, była absolutnie zbulwersowana, a teraz czeka, aż będę jutro miała lekcję by mogła zrobić coś drastycznego (tzn. upokorzyć mnie przed całą klasą)

Choć, czy może to zrobić? To znaczy, upokorzyć mnie publicznie? Nie jest to jakiegoś rodzaju znęcanie się nad uczniem czy coś? Ponieważ szczerze wątpię, że jeszcze nie spojrzała na Zadanie. Jest jednym z profesorów, którzy zawsze oddają ci zadanie następnego dnia. Miała cały weekend, nie wspominając dzisiaj, by ocenić prace. Więc na pewno to przeczytała. Nie ma sposobu, by tego nie zrobiła.

Momencik. Chyba że...

Co jeśli się zgubiło?

Co jeśli w środku tego całego chaosu, gdy każdy oddawał swoje prace, moja jakoś przypadkowo została strącona ze sterty na podłogę, nigdy nie zostając zobaczoną? To możliwe. Sądzę, że coś takiego już wcześniej się wydarzyło – nie mnie, oczywiście, lecz zdarzyło się – więc mogło tak być.

I wiecie co? Może lepiej wyjdę na tym, że się zgubiło. Tak czy inaczej otrzymam złą ocenę, zatem jakie to ma znaczenie? A wtedy Abbott nigdy się nie dowie, że praktycznie obraziłam ją moim wytłumaczeniem-za-wypracowanie. Także nie będę nawet musiała płacić Jamesowi dziesięciu galeonów, ponieważ oddałam to, po prostu zdarzyło mu się zgubić.

Hmm. Cóż. Sądzę, że raczej dobrze się to ułożyło.


Bardzo Późno, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 7

Suma Obserwacji: 51

Choć jest niewiarygodnie późno, jestem niewiarygodnie zmęczona, a Elisabeth i Emma wybrały ten konkretny moment, by głośno wybierać swoje stroje na wycieczkę do Hogsmeade (która, tak w ogóle, jest co najmniej za miesiąc), jestem w raczej wesołym nastroju. Mam na myśli, że oprócz całej sprawy „Emma zachowuje się jak dureń", moje życie jest w stosunkowo dobrym porządku w porównaniu z zamętem, jakim ostatnio było.

Więc, przynajmniej dzisiaj, uważam, że mogę swobodnie odpocząć.

Lubię to.


Wtorek, 23 Września, Śniadanie w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 8

Suma Obserwacji: 51

Dzisiejszego ranka nie ma tu ani Jamesa, ani Marley i muszę powiedzieć, że to całkiem dziwne.

Tak naprawdę jem z nimi tak wcześnie jedynie od trzech dni, ale czuję się jakby tak było dłużej, dlatego prawdopodobnie teraz jest dziwnie. Również jestem trochę samotna. Ponieważ nikt inny nie jest na nogach tak wcześnie. Wszyscy inni są rozsądni i dlatego wciąż śpią. Co, wiecie, jest dobre dla nich, ale nie tak bardzo dla mnie. Po prostu chciałabym...

- Cześć, Lily. Masz coś przeciwko temu, bym dziś z tobą usiadł?

A niech mnie. Co my tutaj mamy?

- Em, jasne, jeśli chcesz, Thomas – odpowiadam z uśmiechem. Może mimo wszystko nie będę taka samotna. Thomas odwzajemnia uśmiech i zajmuje miejsce naprzeciwko mnie.

Lecz dlaczego jest on tutaj, kiedy mógłby siedzieć ze swoimi kolegami przy stole Puchonów? Pytam go.

- Są denerwującymi dupkami – poinformował mnie Thomas. Kiwam głową i mówię mu, że moi przyjaciele czasami też mają skłonności do bycia denerwującymi dupkami. Uśmiecha się szeroko.

- Coś takiego jak James Potter i jego keczup? – właśnie mnie spytał. Też się uśmiecham i potakuję, nie przejmując się poprawianiem jego założenia, że James i ja jesteśmy przyjaciółmi. Sądzę, że mogłoby by to być odrobinę zbyt skomplikowane by wytłumaczyć małemu uroczemu Thomasowi Duninowi, że James Potter nie jest dokładnie moim przyjacielem, ale tylko osobą, z którą jestem przyjazna. Dużo mniej skomplikowanie jest po prostu potaknąć i dalej wpatrywać się w jego zachwycającą czuprynę. W sumie przypuszczam, że nie jest to zły sposób na spędzenie poranka.

Obserwacja #51) Stwierdzam, że ten dzień będzie dobry.


Trochę Później, Śniadanie w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 8

Suma Obserwacji: 52

Obserwacja #52) Jestem kompletnie głupia.

Och, jasna cholera, całkowicie zapomniałam, co dzisiaj jest.

Dzień Eliksirów.

To znaczy Dzień Powrotu Zadania.

Co oznacza, że chociaż ten dzień zaczął się tak dobrze, ostatecznie skończy się on bardzo źle – ponieważ niezależnie od tego czy Zadanie zdołało się zgubić czy nie, profesor Abbott i tak mnie zabije. Nawet jeżeli się zgubiło, Abbott się o tym nie dowie. Uzna po prostu, że nie kłopotałam się go oddać. Co jest, wiecie, lepsze niż myślenie (czy raczej wiedza) że ochoczo (aczkolwiek pod presją 10-galeonowego zakładu, co dla chciwej osoby jak ja, jest czymś, czemu nie można się oprzeć) napisałam do niej dość obrażający list, ale jednak.

Po prostu nie mogę mieć przerwy, czyż nie?

Och, psiakość. Nawet piękna czupryna Thomasa Dunna nie może mnie teraz rozweselić.

Życie rzeczywiście jest bardzo smutne.


Później, Obrona

Spostrzegawcza Lily: Dzień 8

Suma Obserwacji: 52

Czemu się denerwuję? Dlaczego teraz szaleję? Wiedziałam, kiedy to oddawałam, że Abbott mnie obleje – WTEDY miałam prawo szaleć, ale nie teraz. Powinnam być teraz szczęśliwa, prawda? Powinnam mieć jakieś poczucie spełnienia, nieprawdaż? Zwalczyłam system! Powinnam czuć się wyzwolona!

Ugh. Więc czemu po prostu jest mi niedobrze?

Wyzwolona, gówno prawda. Wariatkom najwyraźniej nie WOLNO czuć się wyzwolonym. Musi to być sprzeczne z Kodeksem Wariatki czy coś.

Myślę, że mogę wymiotować.

Merlinie, mam nadzieję, że to się zgubiło.


Potem, Biblioteka

Spostrzegawcza Lily: Dzień 8

Suma Obserwacji: 53

Wiecie, zawsze uważałam się za dosyć dobrą znawczynię charakterów. Generalnie, zazwyczaj jestem całkiem dobra w wybraniu palanta z paczki. W zasadzie zawsze szczyciłam się moim świetnym osądem charakterów.

Ale teraz nie mam takiej pewności.

Weszłam do klasy Eliksirów, mój umysł, ciało i dusza w pełni przygotowane były na bardzo głośne i bardzo publiczne słowne ośmieszenie mnie przez Abbott za obrażenie jej nauczania w moim liście lub na jej równie głośne i publiczne ośmieszenie mnie za w ogóle nie oddanie Zadania (ponieważ nie zdaje sobie sprawy z tego, że moi koledzy z klasy je zgubili). Lecz mimo tego, że byłam przygotowana i mimo tego, że powinnam czuć się zadowolona i wyzwolona, moja głowa i żołądek dygotały, gdy doszłam do mojego miejsca. Naprawdę dygotały. Dygotanie takie jak „Myślę-że-zemdleję". Co nie byłoby dobre. W ogóle.

- Na Merlina i Agrippę, Lily! – jęknęła Grace, zajmując miejsce obok mnie. – Co jest z tobą i przeklętą lekcją Eliksirów? Zawsze wyglądasz, jakbyś dopiero co zjadła coś trującego.

Ledwie zarejestrowałam komentarz Grace, bo moja głowa wciąż się tłukła. Mogłam czegoś teraz użyć. Trucizny. Jakiejś szybkiej, bezbolesnej i całkowicie skutecznej trucizny. Na przykład trucizny, którą Romeo dostał od biednego aptekarza w Romeo i Julii. Ta rzecz była dobra. Bardzo skuteczna.

- Nic mi nie jest – wymamrotałam, powoli masując bolące skronie. Dźwięk niesmaku wyrwał się Grace.

- Och, przestań, Lily – zadrwiła, posyłając mi nieprzyjemne spojrzenie. – Co się dzieje?

Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, po czym zamknęłam je po chwili namysłu. Czy to w ogóle będzie mieć znaczenie, gdy teraz jej powiem? Czy zrobi to jakąś różnicę? Prawdopodobnie jedynie się wścieknie, że jej o tym wcześniej nie wspomniałam. Albo obrazi, że jej tego nie pokazałam. Lub zrobi coś równie głupiego przez jakiś tak samo głupi powód.

- Nic takiego – powiedziałam nieszczerze. – Zostaw to. Nie martw się tym.

Ale nie zostawiła tego. Właściwie to zaczęła jeszcze bardziej naciskać temat, bombardując mnie więcej pytaniami.

- Dlaczego mi nie mówisz? – domagała się, jej mina wyraźnie rozdrażniona. – Czego mi nie mówisz? I czemu to robisz? Nigdy wcześniej nie trzymałyśmy przed sobą tajemnic, Lily. – Wyglądała na dosyć poirytowaną. Nie winiłam jej. Sądzę, że też byłam poirytowana.

- Posłuchaj – zaczęłam, ból w mojej głowie powoli przygasał do niewielkiego kłucia – to jest... skomplikowane. Powiem ci później.

Grace nie wydawała się myśleć, że jest to lepsze niż ukrywanie tego przed nią wiecznie.

- Nie wiem co się z tobą dzieje, Lily Christine Evans – burknęła, patrząc gniewnie – ale doprowadzasz mnie do szału.

Westchnęłam, opuszczając z przygnębieniem głowę na biurko, chłód przy moim czole trochę łagodził ból. Poranek wydawał się pogarszać, pogarszać i...

- Wszystko w porządku, Lily?

Pogarszać.

Usłyszałam, jak Grace obraca się w swoim krześle, ale ja nawet nie ruszyłam się z mojej zmniejszającej ból – aczkolwiek niezupełnie najwygodniejszej – pozycji.

Nienawidzę go. Jest takim palantem.

- Idź sobie – mruknęłam do biurka.

Nastąpiło lekkie parsknięcie śmiechem, zanim poczułam czyjąś rękę łagodnie przesuwającą się po moich plecach w pocieszający sposób. Podniosłam nieco głowę z biurka. James uśmiechał się do mnie, jego oczy miały ten rozbawiony, znaczący wyraz. Pochylił się trochę, ruszając się tak by jego twarz była blisko mojej.

- Głębokie wdechy, Niewolniku – wyszeptał miękko, jego głos był tak cichy, że tylko ja go usłyszałam, a uśmiech tak szeroki i radosny, że chciałam mu przywalić.

Zamiast tego złapałam najbliższą rzecz – pióro – i rzuciłam nią w niego.

Może być mi niedobrze i mogę szaleć oraz mogę być tylko kilka chwil od otrzymania mojej pierwszej złej oceny – nie wspominając o moim pierwszym publicznym ośmieszeniu – ale NIE miałam zamiaru, w żaden SPOSÓB czy żadnej FORMIE pozwolić Jamesowi Potterowi myśleć, że wygrał ten głupi zakład. Nie ma mowy. Nie po tym wszystkim.

- Tylko poczekaj, Jamesie Potterze – rzekłam groźnie. – Niczego ode mnie nie dostaniesz.

James chwycił się za klatkę piersiową w sztucznym przejęciu.

- Och, Evans! – zawołał ze sztuczną szczerością. – No, no, no! Czy tak traktujesz swojego...

Nim mógł wypowiedzieć kolejny komentarz o byciu jego niewolnicą, złapałam następną najbliższą rzecz – kolejne pióro – i znowu w niego tym rzuciłam. James roześmiał się, choć atrament na czubku pióra poplamił jego spodnie. Burknęłam na jego rozbawienie.

- Jej kogo?

Mój wzrok powędrował do Grace i powoli wyprostowałam się w miejscu, ruch niewiele pomógł mojemu bólowi głowy. Wpatrywała się we mnie i Jamesa z ostrożnie zmrużonymi oczami. Wtedy naprawdę żałowałam przemilczenia tego głupiego zakładu. Musiała wtedy czuć się jak idiotka, będąc poza kręgiem wtajemniczonych, gdy James i ja się sprzeczaliśmy.

James spojrzał na Grace, jej gniewny wzrok a potem na mnie.

- Nie powiedziałaś jej? – zapytał, marszcząc brwi. Pokręciłam głową, mając nadzieję, że nic nie powie. Grace wciąż piorunowała wzrokiem.

- Czego nie powiedziała? – zażądała stanowczo, krzyżując ramiona na piersiach.

James zignorował ją. Wciąż patrzył na mnie.

- O niczym?

Znowu pokręciłam głową. Nie wiedziałam, dlaczego to miało dla niego znaczenie. Chodzi mi o niepowiedzenie Grace o zakładzie. To nie tak, że nigdy nie miałam przed nią tajemnic, bo miałam... tak myślę. Ale to wszystko wydarzyło się tak szybko, więc naprawdę nie miałam czasu by jej o tym powiedzieć. Chociaż tak jakby miałam czas w ten weekend... i tego poranka... i w piątkowy ranek... i czwartkowy wieczór, jeśli o to chodzi...

Och, szlag by to.

Popatrzyłam na Grace ze słowami przeprosin na końcu języka, ale zatrzymałam się, gdy dostrzegłam jej minę. Zamiast wyglądać na złą i zirytowaną, jak początkowo myślałam, że będzie, ona wpatrywała się twardo w Jamesa, jej mina była bardzo zamyślona, jakby mentalnie zbierała wszystkie elementy układanki. Patrzyłam na nią, po czym spojrzałam na Jamesa. Patrzył na Grace z tą samą zdezorientowaną miną, jaką byłam pewna, że miałam i ja.

- Eee, Grace? Wszystko w porządku? – James powoli machnął dłonią przed jej twarzą, próbując przerwać jej trans. Wzrok Grace przeniósł się na mnie, ale zanim mogła coś powiedzieć, do klasy weszła profesor Abbott.

- Na miejsca! – warknęła, idąc w kierunku swojego biurka, pod pachą trzymała bezpiecznie wielki stos pergaminów. Zapomniałam o Grace i jej dziwnej minie, gdy zauważyłam stos.

Mój żołądek gwałtownie się wywrócił.

Oto i jest.

- Black! – rzuciła szorstko Abbott. – Powiedziałam na swoje miejsca!

Przełknęłam ślinę. Nie było dobrze. W ogóle nie było dobrze. Profesor Abbott nigdy nie krzyczy na Syriusza. Krzyczy na Jamesa, krzyczy na Remusa i krzyczy na Petera, ale nigdy nie krzyczy na Syriusza. Jest to znany fakt, że jest jej ulubieńcem. Jedyny inny raz, kiedy kiedykolwiek usłyszałam jak podnosi na niego głos był na drugim roku, kiedy celowo wysadził w powietrze swój kociołek, zapalając przy tym szaty Penny O'Jean. A nawet wtedy – kiedy Penny musiała spędzić dwa dni w Skrzydle Szpitalnym a potem zwierzyła się nam, dziewczynom Gryfonkom, że jej piersi nigdy nie będą takie same – profesor Abbott później przeprosiła go przed całą klasą, a sprawa została szybko zapomniana. Musiała być w najokropniejszym nastroju by warczeć na Syriusza. Słychać było ciche pomruki w klasie, gdy zszokowany Syriusz zajął swoje miejsce obok Jamesa. Nikt nie wiedział, co mogło wprawić Abbott w taki nastrój.

Niestety ja wiedziałam.

- Cisza! – ryknęła Abbott, jej głos odrobinę mniej zirytowany, a klasa przerwała swoje rozmowy. Przejrzała klasę powoli od lewej do prawej. Patrzyłam na biurko, niezdolna spotkać jej spojrzenia. Usłyszałam cichy szelest papierów, a kiedy w końcu podniosłam wzrok, Abbott trzymała stos wypracowań wysoko nad głową, tak by wszyscy w klasie widzieli. – To – odezwała się, raz jeszcze skanując klasę – w ogóle nie było tym, czego oczekiwałam od uczniów Eliksirów na poziomie Owutemów. Były nijakie, skrócone i monotonne. Jeśli te wymówki-za-wypracowania będą tym, co zdecydujecie się napisać na egzaminach Owutemowych, mogę wam z przyjemnością powiedzieć, że większość z was obleje. – Jęki i westchnienia wypełniły pomieszczenie, gdy Abbott opuściła wyciągnięte ramię i zaczęła prostować stos prac, przygotowując je do oddania. Moja głowa tak pękała z bólu, że musiałam liczyć powoli do dziesięciu, by odepchnąć uczucie mdłości.

- Moje było totalnym stekiem bzdur – szepnęła do mnie Grace głosem lekkim i niewzruszonym. Najwyraźniej zapomniała o wcześniejszej dziwnej scenie z Jamesem, ponieważ nie wyglądała na złą. Skinęłam głową, ale nie odpowiedziałam, bo byłam pewna, że gdybym otworzyła usta, od razu bym zwymiotowała, co, wiecie, fuj.

Wydawało się, jakby Abbott oddawała prace w zwolnionym tempie, obchodząc klasę w żółwim tempie, rozmyślnie doprowadzając mnie do szału. Obserwowałam jak nieśpiesznie oddawała każdą pracę odpowiednim właścicielom i słuchała udręczonego jęku lub westchnięcia ulgi (więcej poprzedniego niż drugiego), gdy to robiła. Kiedy Abbott oddała Grace jej pracę (pełną czerwonych poprawek, naturalnie okropna ocena, ale Grace się nie przejęła), nie zauważyła mojej obecności. Nie z gniewnym spojrzeniem, nie ze zniewagą... w ogóle. Zmartwiło mnie to bardziej niż gdyby coś zrobiła.

Wydawało się wiecznością, kiedy stos zaczął maleć a Abbott nareszcie złapała mój wzrok, powoli do mnie idąc z drugiej strony pokoju, gdzie właśnie oddała zmartwionemu Jervisowi Rennetowi jego pracę. Serce zamarło mi w piersi a oddech mimowolnie przyspieszył, ale nie mogłam oderwać wzroku. Każda sekunda niosła Abbott bliżej mnie i kolejny krok bliżej oblania. Wciąż nie piorunowała spojrzeniem i nie wyglądała na złą, ale nie było to dla mnie żadną pociechą. Oddech zatrzymał mi się w gardle, gdy dotarła do mojego biurka i cicho przede mną stała, pomalutku wydobywając z samej góry stosu pergamin – mój pergamin. W końcu zdołałam oderwać wzrok od Abbott i natychmiast spojrzałam na twarde drewno biurka, mówiąc sobie, że nie ma sensu teraz płakać przed wszystkimi, kiedy wszystko zostało powiedziane i zrobione.

W jednej chwili wpatrywałam się w biurko, a w drugiej już nie.

Zamiast tego patrzyłam na mój list.

Mój list, który nie zawierał żadnych czerwonych znaków – nawet jednego na górze strony oznaczającego moją złą ocenę – ale który zawierał coś innego.

Inny list dołączony z tyłu mojego. Napisany w precyzyjnej, czerwonej kursywie Abbott.

Moje spojrzenie momentalnie pofrunęło do Abbott, która wciąż stała przede mną i niemal dostałam ataku serca, kiedy ją spostrzegłam. Nie patrzyła gniewnie i nie zaciskała zębów – w istocie, ku mojemu totalnemu zdumieniu, w ogóle nie była zła.

Ona się uśmiechała.

UŚMIECHAŁA.

I to nie był jeden z tych złych uśmiechów, których możesz spodziewać się od takiego profesora jak Abbott, która czerpie przyjemność z patrzenia, jak jej uczniowie oblewają. Był to jeden z tych uśmiechów, które widzisz u profesora Flitwicka, kiedy pierwszoroczniaki w końcu dają sobie radę ze swoimi zaklęciami albo jeden z uśmiechów profesora Lundiego, kiedy nie krzyczę na niego za nazywanie mnie Mily-va-Lily, czy jeden z moich uśmiechów, kiedy spostrzegam pięć rodzajów ryżu na stole Gryffindoru na kolacji. W rzeczywistości uśmiechała się tak szeroko, że sądzę iż może z odrobiną zachęty mogłaby się śmiać.

A ja nigdy – przez wszystkie moje lata w Hogwarcie i wszystkie moje lekcje z profesor Abbott – przenigdy nie widziałam jak się śmiała. Lecz myślę, że właśnie wtedy mogła być tego bliska.

- Na galopujące gargulce, Lily! – Grace wytrzeszczała oczy, całkowicie oniemiała z wrażenia, gapiąc się za Abbott, gdy odeszła od naszego biurka. – Co ty w tym napisałaś?

Ale nie zwracałam uwagi na Grace. Byłam zbyt pochłonięta czytaniem listu profesor Abbott:

Droga Panno Evans, napisała.

Jestem całkiem pewna, że doskonale zdawałaś sobie sprawę z zadania i jestem całkiem pewna, że – podczas gdy nie mam do tego żadnego zamiaru – gdybym spojrzała do Twojego kufra w Twoim dormitorium, rzeczywiście znalazłabym to w połowie skończone wypracowanie, które twierdzisz, że napisałaś.

Miałaś całkowitą słuszność w swoim przypuszczeniu, że jest bardzo niewiele, aczkolwiek bardzo istotnych, skutków Eliksiru Grentlis i że większość wypracowań Twoich kolegów z klasy były nijakie i monotonne. Twoje, o dziwo, było jak różdżka wśród patyków. Choć jestem całkiem pewna, że gdybyś zapytała jakąś kobiecinę, która cierpi na Gorączkę Benedykta – magiczną chorobę, gdzie ciało zaczyna się zamykać i układ immunologiczny nie jest w stanie pomóc – czy ona uważa Eliksir Grentlis – jedyny znany lek na Benedykta – za „bezużyteczny", zapewniłaby cię, że daleko mu do tego. Jednakże biorąc pod uwagę fakt, że były tylko dwa znane przypadki Gorączki Benedykta w ostatnim stuleciu, w takim razie rozumiem skąd Twoje opinie mogą się brać.

Biorąc to pod uwagę, nie dam Ci złego stopnia z tego zadania, jak mogłaś, lub nie, już zgadnąć. Zamiast tego zadaję Ci inne trzystopowe wypracowanie na jutro na temat korzyści i niebezpieczeństw Eliksiru Wielosokowego, coś na co, jestem pewna, wpadniesz w czasie, gdy będziesz Aurorem.

Jednak ostrzegam panią, panno Evans, że jeśli to wypracowanie nie zostanie oddane do jutra, nie będę już taka pobłażliwa.

Na koniec - nareszcie cieszę się, widząc, że pokazałaś trochę siły charakteru, którą obydwie wiemy, że masz. Czekałam by to zobaczyć od jakiegoś czasu. Kobiety nie powinny kulić się i przyjmować zniewagi oraz niesprawiedliwego traktowania, nawet od ich profesorów Eliksiru. Nie bój się kontratakować, Lily.

A teraz, czy poinformować pana Pottera o Twoim zwycięstwie czy wolisz Ty to zrobić?

Z poważaniem,

Profesor Whitney M. Abbott

Mistrz Eliksirów, Hogwart, Szkoła Magii i Czarodziejstwa

Jasna. Cholerna. Pieprzona. Cholera.

- Lily? Co jest? Co tam jest napisane?

Zanim mogłam zastanowić się nad tym, co robię, prędko złapałam pusty pergamin z biurka i skopiowałam list Abbott, tak samo jak zrobiłam z Zadaniem w piątek, i tak cicho jak mogłam, zaczęłam ugniatać go w kulkę. Z celem profesjonalnego gracza Quidditcha szybko obróciłam się w krześle, wycelowałam, rzuciłam i uderzyłam Jamesa (który w tym czasie gadał z Syriuszem) prosto w twarz. Podskoczył, jego spojrzenie powędrowało do pociskowego pergaminu, potem od razu, jakbym to było takie oczywiste, kto tym rzucił (jak przypuszczam tak było, ze względu na to, że tylko ja mam skłonności do rzucania kawałkami pergaminu w jego twarz) jego wzrok pomknął do mnie. Powiedziałam bezgłośnie „Przeczytaj to!", zanim z powrotem się odwróciłam.

Kilka minut później James wybuchł śmiechem i Abbott kazała mu się uciszyć.

Reszta lekcji minęła jak niewyraźna plama. Nie spisałam żadnych notatek ani nawet nie słuchałam wykładu. Mogłam tylko myśleć o liście i jak bardzo myliłam się co do profesor Whitney M. Abbott.

Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Abbott mnie nie oblała. Nie zrobiłam zadania, obraziłam jej wybór tematu – tym samym obrażając – a ona wciąż mnie nie oblała. Nikt by jej nie mógł obwiniać, gdyby to zrobiła – było to całkowicie akceptowalne i konieczne – ale nie zrobiła tego.

Sądziłam, że mnie nienawidzi. Sądziłam, że jest wredną, zbutwiałą, oziębłą starą torbą, kiedy to od samego początku czekała aż pokażę trochę siły charakteru. Obrażała mnie, piorunowała mnie wzrokiem i na mnie krzyczała, nie dlatego że robiłam coś źle, ale dlatego, że czekała aż skontratakuję.

I WIEDZIAŁA O ZAKŁADZIE!! Wiedziała!! I nawet nie oblała mnie za to! Ani nie dała szlabanu za niepełnoletni hazard! Ale skąd wiedziała? Nawet nie powiedziałam o tym Grace, skąd wiedziała profesor Abbott? James nie mógłby... mógłby? Nie. Nie sądzę...

I NAZWAŁA MNIE LILY!!!!!

Zawsze było „Evans to" i „Evans tamto". Nie sądzę, że kiedykolwiek usłyszałam by nazwała mnie Lily. To prawie tak samo dziwne jakby James... och, chwila. On również teraz nazywa mnie Lily. Ale jednak.

Nie mogę uwierzyć, że przez cały ten czas myliłam się co do profesor Abbott. Totalnie myliłam. To daje mi do zastanowienia, wiecie? Jeśli widocznie nie jestem tak utalentowana przy osądzaniu charakterów, jak wcześniej myślałam, kogo jeszcze pomieszałam? Elisabeth Saunders? June Mackey? Być może nawet mojego drogiego Amosa?

Po prostu już nie wiem.

Teraz, jeśli mi wybaczycie, mam do napisania trzystopowe wypracowanie na temat korzyści i niebezpieczeństw Eliksiru Wielosokowego.

Nie mogę uwierzyć, że nazwała mnie Lily...

Obserwacja #53) Zbyt wysoce o sobie myślę. Jestem okropnym znawcą charakterów. Prawdopodobnie mogę winić za to moją karmę.

Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 8

Suma Obserwacji: 53

- Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę w to, cholera, uwierzyć!

Uniosłam głowę znad mojego prawie skończonego wypracowania, patrząc z uśmiechem jak James podchodzi do mojego stolika w bibliotece, w jednej ręce trzymając książki, a w drugiej znajomy kawałek pogniecionego pergaminu. Z kompletnym niedowierzaniem na twarzy opadł na miejsce obok mnie, kładąc list przed sobą na stole.

- Masz świadomość – zaczął, mrużąc oczy, ale bardziej w humorze niż w złości – że gdyby ktokolwiek inny – może oprócz Syriusza – zrobiłby to, co ty zrobiłaś, nie tylko marnie by oblał, lecz także najprawdopodobniej zostałby wysłany do Dumbledore'a tak szybko, że kręciłoby mu się w głowie?

Zaśmiałam się i pokiwałam głową, niepewna co powiedzieć, ponieważ o tym samym myślałam rano. James potrząsnął głową w oczywistym ubolewaniu.

- Powinienem wiedzieć lepiej niż robić z tobą jakikolwiek zakład – powiedział wzdychając. – Pupilom nauczyciela zawsze się upiecze.

Rzuciłam mu spojrzenie i pacnęłam go w ramię.

Pupilom nauczyciela? – zawołałam z oburzeniem. – Wcześniej byłam absolutnie pewna, że Abbott mnie nienawidzi!

James uśmiechnął się krzywo.

- Ja też – rzekł beznamiętnie. – Przede wszystkim dlatego właśnie zrobiłem zakład. – Potem roześmiał się, szelmowski uśmiech tańczył na jego ustach.

- No więc masz za swoje! – zadrwiłam z zadowolonym uśmiechem. Znowu się zaśmiał, a ja chciałam wrócić do mojego wypracowania, ale zatrzymałam się i odwróciłam do niego. – Choć wciąż zastanawiam się skąd wiedziała – pomyślałam głośno. – O zakładzie.

Oczy Jamesa iskrzyły się zadziornie. 

- Też się zastanawiałem.

Otworzyłam szeroko usta.

- Zastanawiałeś? – wyjąkałam. – C-co masz na myśli „zastanawiałeś"?

James odwrócił głowę, by na mnie spojrzeć z szerokim uśmiechem. 

- Chyba nie spodziewałaś się, że będę po prostu siedział i się zastanawiał, co?

Patrzyłam na niego niedowierzająco, rozdziawiając się jak ryba.

- To znaczy, że ją zapytałeś?

James potaknął, jego uśmiech nie znikał.

Jasna cholera. Znalazłam kogoś bardziej szalonego ode mnie?

Po kilku chwilach prostego uśmiechania się i potakiwania z jego strony, ale bez żadnego rozwinięcia, wydałam krzyk rozbawionej frustracji.

- Więc? – krzyknęłam. – Co powiedziała?

James uśmiechnął się zadowolony, opierając się o siedzenie i wyniośle krzyżując ramiona na torsie. 

- Powiedziała, i cytuję, „Biblioteka jest publicznym miejscem, Potter, a ty i Evans siedzieliście przy dziale Eliksirów".

Znowu rozdziawiłam usta.

– Ona... ona podsłuchiwała?!

- Zdecydowanie nie! – zawołał James w sztucznym przerażeniu. – Najwyraźniej, nie zdajemy sobie sprawy „jak dobrze niosą się nasze głosy".

Przewróciłam oczami, ale absolutna śmieszność całej sytuacji sprawiła, że znowu się zaśmiałam. Nie mogłam uwierzyć, że podsłuchiwała! PODSŁUCHIWAŁA!

- Nie mogę w to uwierzyć – mruknęłam rozbawiona, potrząsając głową w niedowierzaniu.

- A ja zawsze myślałem, że Abbott jest raczej konserwatywną kobietą – dodał James z uśmieszkiem.

Raz jeszcze potrząsnęłam głową, starając się ją oczyścić, zanim coś sobie przypomniałam. Wróciłam spojrzeniem do Jamesa, naśladując jego zrelaksowaną, pewną siebie pozycję, gdy oparłam się o krzesło i skrzyżowałam ramiona na piersiach.

- A więc – powiedziałam przeciągle, rzucając mu własny uśmieszek – kiedy dostanę moje dziesięć galeonów?

James wstał z krzesła, lekko łapiąc swoje książki, zanim ugiął się w drwiącym skłonie.

- Jestem twoim osobistym niewolnikiem, pani – powiedział. – Zrób ze mną, co sobie życzysz.

Grzmotnęłam go po głowie książką od Eliksirów i odszedł ze śmiechem, zostawiając mnie samą, bym skończyła moje wypracowanie.


Jeszcze Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 8

Suma Obserwacji: 53

Grace zachowuje się bardzo dziwnie. To znaczy, dziwniej niż zwykle.

Myślałam, że będzie zdenerwowana lub zła na mnie za niepowiedzenie jej o zakładzie (czego dalej nie zrobiłam, tak na marginesie, ale wygląda na to, że o tym zapomniała), lecz zamiast tego zachowuje się dość miło i pogodnie. Nie to, że normalnie nie jest miła i pogodna, jest... przeważnie... ale teraz jest bardzo miła i bardzo pogodna. Zanadto miła i pogodna. I nie w dobry sposób.

- Chciałabyś mojego ryżu, Lily? – zaoferowała na kolacji. Dwukrotnie.

- Więcej soku dyniowego? – zapytała dwie minuty później.

- Potrzebujesz z tym pomocy, Lily? – zapytała kilka minut wcześniej, bo myśli, że robię zadanie domowe z Transmutacji, chociaż piszę tutaj o jej możliwej niestabilności umysłowej.

Doprowadza mnie do szału. Poważnie. A kiedy zapytałam ją o co chodzi, powiedziała że nic, oprócz tego, że jest ze mnie bardzo dumna. Przez moment myślałam, że mówi o zakładzie, ale potem przypomniałam sobie, że jeszcze jej o tym nie powiedziałam, więc nie mogło o to chodzić. Więc dałam jej nieprzyjemne spojrzenie i zapytałam dlaczego.

- Jesteś taką wspaniałą dziewczyną, Lily – mówi mi zamiast odpowiedzieć. – Jestem pewna, że ostatnio bardzo uszczęśliwiłaś pewnych... ludzi.

Rzucam w nią moją poduszką.

Myślę, że moje szaleństwo może zarażać.


Środa, 24 Września, Śniadanie w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 9

Suma Obserwacji: 54

Chociaż miałam tak już od paru dni i chociaż nie miałam z tym wcześniej problemu, moje ciało postanowiło, że jeszcze nie dostosowało się do drastycznej zmiany w moim porannym harmonogramie i poważnie sprzeciwiało się wstawaniu wcześnie rano. Może to było z powodu tego, że poszłam spać dosyć późno ostatniej nocy, gdy Grace nie dawała mi spać, mówiąc mi jak „dumna" jest ze mnie (czego, tak w ogóle, dalej nie rozwinęła) lub z powodu tego, że zjadłam wczoraj na kolacji dużo indyka, co wszyscy wiedzą, że robi cię nieznośnie śpiącą. Tak czy inaczej stwierdziłam, że muszę walczyć by wstać. Nawet jak wychodziłam dziesięć minut później z dormitorium moje oczy mimowolnie się zamykały. Wiedziałam, że nie było to bezpieczne i że ewentualnie doprowadzi kogoś (najprawdopodobniej mnie) do rozbicia czegoś (najprawdopodobniej moich części ciała), lecz szłam dalej.

Niestety ta teoria okazała się prawie prawdziwa, kiedy schodząc ze zmęczeniem po schodach do Wielkiej Sali, niezdarnie potknęłam się o własne stopy i niemal sturlałam się ze schodów. Na szczęście, gdy już miałam doprowadzić do mojej ponurej i przedwczesnej śmierci, uderzyłam w coś twardego i poczułam dwa silne ramiona zaciskające się pewnie wokół mnie, powstrzymując od upadku.

- Hej! Wszystko w porządku, Lily?

Podniosłam gwałtownie głowę, moje ciało wciąż trzęsło się od doświadczenia bliskiej śmierci. Patrzyła na mnie z góry, wypełniona ciekawością i lekkim niepokojem, para znajomych jasnoniebieskich oczu.

Bardzo ładnych jasnoniebieskich oczu.

Znak na rozpływanie się.

- Amos! – zawołałam ochryple, zaczerwieniona wyplątując się z jego podpierającego uścisku (jednak bardzo niechętnie, zapewniam was). – Przepraszam! Ja... jest... - westchnęłam, potrząsając głową by ją oczyścić. – Wcześnie – dokończyłam ze znużeniem. – Jest bardzo, bardzo wcześnie.

O Merlinie. Dobre wysłowienie, Evans. Po prostu olśnię go swoim urokiem, co?

Głupie idiotyczne usta...

Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej, kiedy Amos skinął głową na moją słabą wymówkę. Błysnął mi jednym ze swoich wspaniałych uśmiechów.

- Nie jesteś poranną osobą? – zapytał.

Pokręciłam głową i wyjąkałam:

- Cóż, to jest, eee... nowe.

- Przyzwyczaisz się – zaśmiał się Amos, odwracając się i ruszył w stronę Wielkiej Sali. Patrzyłam za nim, niepewna czy powinnam za nim iść czy nie, po czym zdecydowałam się nie ruszać się przez chwilę z miejsca, choć moje całe ciało konało by podążyć. Kilka sekund później spojrzał na mnie z malejącym uśmiechem. – Idziesz na śniadanie?

Potaknęłam. Wskazał głową na Salę.

- No to chodź – powiedział, a potem znowu ruszył.

Rzecz jasna nie trzeba było mi dwa razy powtarzać.

- Szczerze mówiąc – zaczął, gdy zrównałam się z nim chwilę później – cieszę się, że na ciebie trafiłem – przerwał, a potem spojrzał na mnie z niewielkim uśmiechem, który sprawił, że coś zatrzepotało mi w brzuchu. – Lub raczej cieszę się, że ty wpadłaś na mnie.

Starałam się ukryć mój rumieniec, kiedy wymamrotałam kolejne kiepskie przeprosiny. On jedynie zbył je kolejnym uśmiechem. Czy ten człowiek może być bardziej wspaniały?

- Przestań przepraszać – drażnił, kręcąc lekko na mnie głową, pozwalając kilku pasemkom włosów opaść na jego twarz. Odepchnęłam chęć odsunięcia ich na bok. Ten chłopak doprowadzał mnie do szaleństwa. – Powiedziałem ci, że na dobre wyszło.

- Czemu? – spytałam, mając nadzieję, że powie mi, iż było tak dlatego bo jest tak beznadziejnie we mnie zakochany, że każda szansa zobaczenia mnie lub ze mną porozmawiania – mimo tego, że wpadałam prosto w jego ramiona – była kawałkiem nieba.

- Bo musimy ustalić spotkanie na ten projekt z Runów – powiedział zamiast tego.

Było to trochę rozczarowujące, delikatnie mówiąc.

- Och – odpowiedziałam matowo, próbując nie wyglądać na zbyt rozczarowaną. – Jasne. Oczywiście. Zapomniałam o tym.

Co, o dziwo, było prawdą. Z pewnością coś to oznacza, gdy dziewczyna jest tak pochłonięta innymi sprawami, że kompletnie zapomina o fakcie, że ma ważną wymówkę do siedzenia i rozmawiania z miłością jej życia całymi godzinami. Najwyraźniej jestem zbyt zestresowana.

- Więc co powiesz na dzisiejszy wieczór? – spytał Amos, odrywając mnie od moich myśli.

- Dzisiejszy wieczór? – powtórzyłam tępo. Amos uśmiechnął się i potaknął.

- Może około ósmej?

Środa. Ósma. Korepetycje. Psiakrew.

- Em, a może o siódmej? – odparłam, modląc się, aby wszystko było w porządku i aby nie zapytał mnie dlaczego nie mogła być ósma.

Poczułam serce w gardle, kiedy się uśmiechnął i żartobliwie zapytał: 

- Czemu? Masz zaplanowaną randkę?

- Nie całkiem – odrzekłam niepewnie, przeszukując umysł za jakimkolwiek pretekstem innym niż prawdą. – Korepetycje – zamiast tego usłyszałam siebie.

Przeklęte głupie zdradzieckie usta. Już nawet nie potrafią kłamać jak należy.

Amos uniósł brew.

- Korepetycje? – spytał niedowierzająco. – Ty?

Wzruszyłam bezradnie ramionami z nadzieją, że może Amos lubił ten rodzaj rzeczy. Na przykład nie-idealna-w-każdym-przedmiocie rodzaje rzeczy.

- Transmutacja wydaje się mieć ze mną nieporozumienie – odparłam z wahaniem, szkarłat w moich policzkach wzrósł dziesięciokrotnie. – Jestem dość okropna.

Zaświtało w nim zrozumienie, bo Amos skinął głową, po czym rzekł: 

- O tak. Coś z oszalałym kurczakiem, prawda?

Zamarłam.

Podwójne cholernie pieprzone kurde!

Słyszał o tym? Kto, do diabła, mu powiedział?!

Z twarzą tak poczerwieniałą iż byłam pewna, że wtopiłam się w moje włosy, potaknęłam tępo.

- Em... ja... uch... ta. Tak, to było to.

O Merlinie. Nie mogę uwierzyć jak wielką jestem niedojdą.

Nawet nie mogę wyrazić jaką poczułam ulgę, kiedy dotarliśmy do Wielkiej Sali parę sekund później. Widocznie moim zdradzieckim ustom po prostu nie można ufać w takich sytuacjach. Amos zapewne już zaśmiewał się na śmierć w swojej głowie, myśląc o tym jaka głupiutka była Lily Evans.

- Więc siódma? – spytał, gdy mieliśmy rozdzielić swoje drogi.

- Siódma – powtórzyłam, kiwają głową.

Z ostatnim uśmiechem Amos mnie zostawił, kierując się pewnie do stołu Puchonów. Żałośnie dowlokłam się do stołu Gryffindoru ledwie zauważając Marley i Jamesa, którzy patrzyli na mnie dziwnie. W rzeczy samej miałam gorzko-słodki poranek.

Obserwacja #54) Jest o wiele zbyt wcześnie by już ponosić porażkę w życiu. Czemu jestem taka pechowa?


Później, Antyczne Runy

Spostrzegawcza Lily: Dzień 9

Suma Obserwacji: 54

Penny O'Jene i Ludzka Hiena wczoraj zerwali po, jak się dowiedziałam, dość głośnej awanturze dotyczącej lochów Eliksirów, kosza owoców i czyichś różowych majtek. Zatem rzecz jasna Penny jest z powrotem na swoim miejscu, a ja na moim. To oznacza żadnego więcej Amosa, choć na szczęście nie na długo, jak ostatnio odkryłam, kiedy Penny i Timmy poszli do Lundiego, by się wytłumaczyć i poprosić o zmianę partnerów. Lundi powiedział im, że zatrzymamy oryginalne grupy bez względu na ich zatargi. Oczywiście to jest dobra rzecz, bo choć zrobiłam z siebie skończonego głupka przed Amosem dzisiejszego ranka, byłabym zdruzgotana, nie mając okazji by dzisiaj tego naprawić. Przysięgam, że dzisiaj będę uosobieniem wdzięku, spokoju i perfekcji. Wtedy Amos na pewno w końcu zda sobie sprawę, że mnie kocha.

W dodatku, teraz mogę przestać próbować pisać lewą ręką, bym mogła z Amosem „przypadkowo" stykać się dłońmi. Wiem, że miałam ambicje bycia oburęczną i w ogóle, lecz czasami dziewczyna musi wiedzieć, kiedy odpuścić. Nie jestem leworęczna. W ogóle.

Czy dzień się nareszcie poprawia?

Nie będę trzymała za to kciuków.


Później, Transmutacja

Spostrzegawcza Lily: Dzień 9

Suma Obserwacji: 58

Obserwacja #55) Najwyraźniej, kiedy ktoś jest „naprawdę z ciebie dumny", nawet z nieznanych tobie jeszcze powodów, przyczynia się on do robienia za ciebie rzeczy, tak jak transmutowanie twojego robaka w ekspres do kawy, kiedy McGonagall jest odwrócona.

Obserwacja #56) Kiedy McGonagall odwraca się i patrzy na twoją pracę i kiwa głową w aprobacie, zaczynasz czuć coś zabawnego w brzuchu, co zaskakująco wygląda bardzo jak poczucie winy.

Obserwacja #57) Gdy nalegasz pewną osobę, aby przemieniła twojego robaka z powrotem w robaka, byś mogła pozbyć się tego podobnego do winy uczucia w brzuchu i naprawdę sama popracować, robi to, lecz także dodaje, że jest z ciebie dumna.

Obserwacja #58) Nawet kiedy udaje ci się stworzyć pierwszy na świecie ekspres do robaka a nie porządny ekspres do kawy, pewien ktoś zapewnia, że wciąż jest z ciebie dumny.


Jeszcze Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 9

Suma Obserwacji: 58

Trzydzieści minut do spotkania z Amosem. Nie powinnam się denerwować, prawda? Muszę tylko zachowywać się idealnie i wspaniale, a wszystko pójdzie dobrze. Wszystko będzie w porządku.

O Merlinie, chyba będę wymiotować.


Jeszcze Później, Biblioteka

Spostrzegawcza Lily: Dzień 9

Suma Obserwacji: 58

Nie powinnam się denerwować! Będzie dobrze. Będę miła i opanowana, tak jak jestem dla wszystkich innych. Będę udawać, że on jest Grace... tylko, wiecie, będzie ładniejszy i, taa, mężczyzną.

Wspaniałym mężczyzną.

Wspaniałym, inteligentnym, przystojnym mężczyzną.

O Merlinie, pocą mi się dłonie. To takie obrzydliwe. Amos tylko spojrzy na moje obrzydliwie pocące się dłonie, a potem zawróci i wyjdzie. Będzie myślał, że mam jakiś problem z higieną. Znienawidzi mnie. Odmówi pracowania ze mną, po prostu to wiem. A wtedy nie tylko będę bez przyszłego męża, lecz również obleję Antyczne Runy.

Ugh.

Okej. Muszę zachować spokój. Spokój, Lily, spokój. Oddychaj. Wdech i wydech, wdech i wydech...

Och, ale czemu się spóźnia?? Powiedział siódma, prawda? A teraz jest... siódma dziesięć. Dziesięć minut. Na pewno nie przyjdzie. Lub może przyszedł, zobaczył mnie siedzącą tutaj z poważnymi pocącymi problemami, a potem wyszedł. To jest to. Z pewnością...

O kurde. Oto idzie.


Jeszcze Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 9

Suma Obserwacji: 58

- Hej.

O Merlinie. Oto był. Poważnie myślałam, że się roztopię.

- Eee.. cześć – odpowiedziałam tępo z nerwowym uśmiechem na twarzy. Amos odwzajemnił gest, jego uśmiech nie wyrażał żadnych nerwów. Świadomie wsunęłam swoje dłonie pod stół. Do tamtego czasu praktycznie pociłam się jak rzeka, co było ostatnią rzeczą, którą chciałam by zobaczył Amos. Zajął miejsce naprzeciwko mnie, jego niespocone ręce spokojnie ułożyły jego podręczniki na stole.

- Długo na mnie czekałaś? – zapytał po prostu.

Em, tylko około czterech lat, kochanie.

- Nie – odparłam. – Niezbyt długo.

Znowu się do mnie uśmiechnął. Mój żołądek zrobił fikołka.

- Dobrze. – Otworzył swój podręcznik wciąż niepocącą się dłonią. – Quidditch zajął trochę długo i bałem się, że czekasz.

Aw. Jak bardzo jest to słodkie?

- Spoko – powiedziałam z własnym uśmiechem, starając się nie brzmieć lub wyglądać zbyt widocznie zalotnie, jednak jednocześnie próbując zetrzeć śmieszną ilość wilgoci z moich rąk pod stołem. Ostrożnie wyłożyłam dłonie na widok i otworzyłam własny podręcznik na ostatnich stronach, gdzie wypisanych było kilka skomplikowanych urywków. – Zatem – zaczęłam powoli, podnosząc wzrok. – Masz jakiekolwiek pomysły co chciałbyś przetłumaczyć?

Amos ostrożnie zaczął przewracać strony, a ja zrobiłam to samo, wolno przebiegając wzrokiem po różnych fragmentach, szukając jednego, który uderzyłby w moje upodobanie. Piąty był najprostszy, a siódmy najtrudniejszy, więc pomyślałam, że moglibyśmy zrobić jedenasty, bo był w samym środku. Tak, jedenasty będzie dobry.

- Cóż – odezwał się Amos parę sekund później – może piąty? Wygląda na najprostszy.

Albo, wiecie, piąty. Też będzie dobry.

- Pewnie – zgodziłam się szybko, jednak nie mogłam powstrzymać lekkiego rozczarowania. Chciałabym raczej spróbować czegoś trochę trudniejszego od dziecinnie łatwego piątego. No dobra. Przypuszczam, że jest tak, co zawsze mówi moja ciotka Mae – bierzesz, co masz i się nie denerwujesz.

A tak szczerze, kto mógł się denerwować na Amosa Diggory'ego?

- Więc dobrze – Amos uśmiechnął się szeroko. – Zacznijmy, okej?

Skinęłam głową, a potem wsunęłam z powrotem ręce pod stolik. Na wszelki wypadek.

Pracowanie z Amosem w ogóle nie było tym, co sobie wyobrażałam, ale wszystkim, na co miałam nadzieję. Był zabawny oraz miły, a najlepsze jest to, że nie musiałam zbyt bardzo się starać, by być idealna, żeby on takim był. Nawet kiedy powiedziałam czy zrobiłam coś głupiego (co, wiecie, będąc mną jest nieuniknione) jedynie zbywał to śmiechem i uśmiechał się do mnie, jakby sądził, że bycie głupim jest urocze czy coś. I wiecie co jeszcze? Myślę, że może, tylko może, mógł nawet ze mną trochę flirtować! Ja otwarcie z nim flirtowałam przez cały czas, ale po jakichś ponad czterdziestu minutach, gdy tu siedzieliśmy, zaczął odpowiadać. Było tak, jakby święta przyszły wcześniej, tutaj w bibliotece przy stoliku przy dziale Eliksirów. To była rozkosz. To był raj.

To był Amos.

Kiedy nasza praca zaczęła zbliżać się ku końcowi a czas zbliżał się coraz bliżej do ósmej, Amos i ja starannie zaczęliśmy zbierać nasze rzeczy i odkładać naszą pracę na właściwe miejsce. W rzeczywistości dosyć dużo zrobiliśmy, ale biorąc pod uwagę jak łatwa ta praca była i jak przyjemnie nam się pracowało (!), nie było trudno domyślić się dlaczego.

- Uważam, że możemy jeszcze raz to zrobić, a wtedy powinniśmy już skończyć, prawda? – zapytał Amos, gdy wstał, poprawiając swoje papiery. Skinęłam głową.

- Brzmi słusznie – uśmiechnęłam się szeroko, niesamowicie szczęśliwa jak ten cały wieczór się ułożył. Miałam zamiar zapytać Amosa kiedy chce znowu się spotkać, gdy głośne, szorstkie wołanie mojego imienia gwałtownie obróciło mnie w stronę wejścia biblioteki.

- Lily Evans!

Tam, idąc z rozmysłem w kierunku stolika, przy którym siedziałam z Amosem, z niezwykle rozdrażnioną miną był James Potter.

(Blisko śledzony przez panią Pince, która uciszała i rugała Jamesa w szybkim francuskim i wyglądała możliwie na tak rozdrażnioną jak on. James oczywiście ją zignorował)

- Co zrobiłaś? – mruknął do mnie Amos, patrząc jak James zbliżał się coraz bardziej do naszego stołu. Zmniejszona odległość okazywała jeszcze więcej jego widocznego gniewu. Wzruszyłam bezradnie ramionami. Co zrobiłam? Nawet nie wiedziałam!

Kiedy James w końcu dotarł do naszego stolika, oddychał głęboko i machał jak oszalały rękami. 

- T-ty... Ja... ty... - wykrztusił, piorunując mnie ze wściekłością, wytykając w moją stronę oskarżycielsko palec. – Rzuciłaś mnie na pożarcie wilkom, Evans!

Wpatrywałam się w niego zaskoczona, nie wiedząc dokładnie jak odpowiedzieć na takie oskarżenie. O czym on gadał? Rzucanie go wilkom? Czy wyglądam jakbym znała jakieś wilki?

- W co ty grasz, Potter? – zapytał spoza mnie Amos, jego ton był zaciekawiony i nieco oskarżycielski. James kompletnie go zignorował i zamiast tego wciąż na mnie patrzył.

- Rzuciłaś mnie wilkom! – powtórzył tym samym głośnym, zirytowanym głosem. Pani Pince raz jeszcze go uciszyła i wymamrotała coś innego po francusku. James rzucił jej gniewne spojrzenie przez ramię, a potem zwrócił się z powrotem do mnie, opierając się groźnie o stół i ściszając głos do ostrego, szorstkiego szeptu. – Wrzuciłaś mnie i obserwowałaś jak rozrywają moje ciało i kości, kawałek po kawałku!

Posłałam mu zdegustowane spojrzenie.

Umm, fuj, nie zrobiłam tego.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz, James – warknęłam do niego, również opierając się o stół – ale zapewniam cię, że nie rzuciłam cię w żaden sposób żadnym wilkom!

James łypnął na mnie gniewnie spode łba. Odwzajemniłam jego piorunujący wzrok.

- Czyżby? – odciął się, wciąż patrząc na mnie ze złością, gdy zaczął przedzierać się przez swoje rzeczy. Wyciągnął kawałek pergaminu ze swojej sterty i walnął nim o stół przede mną. – Więc to wyjaśnij!

Z ostatnim spiorunowaniem Jamesa przysunęłam do siebie kartkę i na nią spojrzałam.

Był to kalendarz obchodów prefektów.

O tak. Wilki.

Właśnie miałam objechać Jamesa za bycie skończonym palantem, kiedy coś na końcu kartki przyciągnęło moją uwagę. Pochyliłam się bliżej, moje oczy się rozszerzyły, gdy zorientowałam się, co mi pokazywał. Tam na samym dole w ładnym, krągłym druku moje imię zostało skreślone i zastąpione przez June. A tuż pod nim imię drugiej osoby przypisanej do obchodów tej nocy i najnowszej ofiary June...

James Potter.

Jasna cholera.

- Wyjaśnij to! – warknął znowu.

O kurde. O kuźwa. O Merlinie.

To James! Facet, którego chciała uwieść June to James! Oczywiście! Jak mogłam być taka głupia, nie domyślając się tego? Lecz najwyraźniej – skrzywiłam się – nie był tak chętny do zostania uwiedzionym, jak gadała June. Rzuciłam go wilkom – nie, June była gorsza od wilków. Była jak... cokolwiek gorszego od wilków!

- Och, James, przepraszam – powiedziałam, kuląc się. – Ja... otóż poprosiła mnie o zmianę i ja... ja... powiedziała mi, że facet chciał bym się z nią zamieniła, więc ja... - westchnęłam w klęsce, posyłając mu błagalne spojrzenie, gdy dodałam: - Nie wiedziałam, że chodzi o ciebie.

Wyglądał na tak rozdrażnionego, tak przygnębionego, że poczucie winy zaczęło się do mnie skradać z pełną siłą i musiałam spuścić wzrok. Wiedziałam, że kiedy June zapytała, to powinnam odmówić. Wiedziałam, że to był głupi plan i że nie mam żadnego prawa robić tego biednemu, niczego podejrzewającemu facetowi. Ale co mogłam zrobić? Osaczyła mnie! Przekupiła mnie! Nie mogłam... po prostu nie było żadnej możliwości... Nie miałam nawet szansy...

Szlag by to.

- Naprawdę, naprawdę przepraszam – znowu błagałam, zerkając na zredagowany kalendarz. – Może moglibyśmy kogoś zamienić albo możesz zawsze udawać chorego czy coś...

James nie odezwał się, a ja byłam zbyt zawstydzona by na niego spojrzeć. Dlaczego, och, dlaczego musiałam zgodzić się na głupi plan June Mackey? Jestem taka głupia!

- Chwileczkę.

Komentarz Amosa otrząsnął mnie z mojego winnego użalania się. Prawie zapomniałam, że tam był.

- Spójrz. – Wskazał na jutrzejszą datę, gdzie imię June było przekreślone i zastąpione moim. Amos był pod nim.

- Co? – zapytałam.

- Otóż Potter może po prostu zamienić się ze mną, nieprawdaż?

Serce we mnie zamarło.

- Ta – wymamrotałam, patrząc na Amosa, a potem na Jamesa, którzy obydwoje na mnie patrzyli. – To mogłoby... to mogłoby się udać.

- Moment – wkroczył James, gdy Amos miał zmienić to w kalendarzu. Modliłam się, by znalazł jakąś wymówkę. Naprawdę chciałam ten obchód z Amosem. – Co będzie z tobą? – zapytał. – June nie jest głupia. Jeśli się zamienimy, po prostu cię zaatakuje.

Och. Cóż, to było rozważne ze strony Jamesa by o tym pomyśleć. Jak by nie patrzeć, ostatniej rzeczy, której potrzebowałam to wykorzystany i napadnięty seksualnie przyszły mąż. Zwłaszcza kiedy to ja pośrednio spowoduję powiedziane wykorzystanie. Bóg tylko wie ile terapii coś takiego by wywołało. Prawdopodobnie więcej niż było mnie stać. Aurorzy nie zarabiają zbyt wiele pieniędzy, gdy zaczynają.

- Nie zrobi tego – odparł beznamiętnie Amos. – Jesteśmy kuzynami.

- Przykro mi – mruknęłam bez namysłu. Gdy zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to głośno chciałam uderzyć się w głowę. Świetnie. Teraz obraziłam szwagierkę. Ale zamiast być słusznie obrażonym Amos jedynie błysnął mi uśmiechem.

- Ma to swoje zalety – odrzekł, wzruszając ramionami, potem przystąpił do zmienienia imion na kalendarzu. Nikt z nas się nie odezwał, gdy Amos i ja skończyliśmy zbieranie naszych prac. Kilka minut później wszystko było w porządku i Amos miał odejść.

- Dziękuję, że się zamieniłeś – powiedziałam mu z wdzięcznością, starając się ukryć ogromne rozczarowanie, które mnie ogarnęło. Tak blisko. Tak cholernie blisko. Amos potaknął z uśmiechem.

- Nie ma za co – odparł. Potem podniósł brew i dodał: - Ale jest mi przykro, że nie będę mógł robić z tobą obchodu. Szczerze, to rozczarowanie.

- Och! – wychrypiałam, całkowicie oniemiała. – Ta, tak, mi też.

BYŁ ROZCZAROWANY!!!!!

TAK!!!!!!

- Lepiej już pójdę – powiedział Amos z ostatnim uśmiechem. Odwrócił się do Jamesa. – Idziesz, Potter? Lily ma korepetycje.

Twarz Jamesa nie pokazywała żadnych emocji, gdy powoli uniósł dłoń.

- Korepetytor – powiedział Amosowi matowym głosem.

Amos nie wyglądał na zbyt szczęśliwego tym niewielkim ujawnieniem. Prawdopodobnie przez fakt, że James jest tak przystojnym facetem i w ogóle, a Amos czuje się przez niego zagrożony. Wyraźnie nie chce mnie stracić.

Albo, wiecie, nie chce być obwiniany za mój mord, ponieważ zostawił mnie z morderczym wariatem, którego przypadkowo rzuciłam wilkom.

Też myślę, że to pierwsze.

Pomimo jego (wyraźnie prowadzonej przez zazdrość) niechęci Amos skinął głową i zaakceptował ustawienie korepetycji. Popatrzył dłużej na Jamesa (prawdopodobnie posyłając mu jeden z tych „Ona jest moja. Nie dotykaj jej." spojrzeń, które mężczyźni wymieniają między sobą, ale kobiety nie mogą tego zobaczyć. Ale tylko dlatego, że tego nie widziałam, nie znaczy to, że nie wiedziałam, że tam jest) zanim posłał mi ostateczny uśmiech, po czym odwrócił się i odszedł. Wypuściłam wielkie westchnienie i patrzyłam jak James obojętnie zajmuje miejsce, które zwolnił Amos.

- No cóż – zaczęłam niepewnie, niezdolna powiedzieć czy James wciąż był poirytowany czy nie. – Dobrze, że Amos był tutaj, żeby pomóc z tym całym bałaganem, nieprawdaż? – James wciąż siedział cicho, obserwując mnie uważnie, jego twarz nadal obojętna, jakbym w ogóle nic nie powiedziała. Z wahaniem znowu spróbowałam, dokładając jasny uśmiech, kiedy potrząsnęłam głową z żalem. – Wyobraziłbyś sobie, że tych dwoje to kuzyni? Biedny Amos! Wyobraź sobie musieć widzieć June Mackey na każdym rodzinnym...

- Raczej psuje to teraz wkroczenie do rodziny, nieprawdaż?

Rodziny?

Zamarłam zszokowana. Mój sztywny uśmiech szybko zmienił się w zmarszczenie brwi, gdy przyjrzałam się dziwnie Jamesowi.

- Co ty... - zaczęłam, patrząc na niego ostrożnie. – To znaczy, nie wiem...

- O czym mówię? – dokończył zgorzkniale James, jego oczy wpijały się w moje. Wtedy można było łatwo powiedzieć, co on czuł. Wyraźne poirytowanie i dobitna frustracja świeciły na jego twarzy. – Nie wiesz, Lily?

Powoli pokręciłam głową, nie całkiem pewna do czego on zmierza. Nie wiedział... o Amosie? To znaczy, o mnie i Amosie... o moich uczuciach do Amosa. Nie mógł. Po prostu nie mógł.

Mógł?

- Naprawdę nie wiem do czego zmierzasz, James, ale po prostu to zostawmy i...

- Och, daj spokój, Lily! – przerwał James z warknięciem. – Dokładnie wiesz o czym mówię! Prawie rzuciłaś się na przeklętego palanta!

- Przeklętego palanta? – zawołałam, moje oburzenie, szok i czyste zażenowanie z powodu faktu, że rzeczywiście znał mój sekret na moment zostały odepchnięte przez moją własną frustrację. – Ten przeklęty palant właśnie wyciągnął cię z raczej niezręcznej sytuacji, jeśli zechcesz sobie przypomnieć!

- Tylko dlatego, że chciał zrobić na tobie wrażenie! – odciął wściekle James, waląc głośno dłońmi o stół i pochylając się groźnie w moją stronę. – Zrobił to tylko dlatego, by zagrać twojego rycerza w cholernej lśniącej zbroi!

- Mojego rycerza w lśniącej zbroi?! – przeszyłam go wściekłym wzrokiem. – Przez uwiązanie mnie do ciebie? Denerwującego, nadętego, głupiego dupka? O tak! Uczynił tutaj całkiem cholernie bajeczny ratunek!

W chwili gdy to wypowiedziałam, marzyłam, że tego nie zrobiłam. Marzyłam, bym mogła po prostu wepchnąć z powrotem słowa do buzi i je przełknąć. Znowu pozwoliłam moim ustom ode mnie uciec. Pozwoliłam mojego temperamentowi znowu ode mnie uciec. Nie miałam na myśli tych słów, ale byłam tak sfrustrowana, że wyszły z przyzwyczajenia. Prawda była taka, że James nie był denerwujący ani nadęty – dupkiem tak, czasami, ale wszyscy faceci są – przez cały rok i tylko w porównaniu z Amosem robienie z nim obchodów było zawodem. Chyba lubię spędzać z nim czas.

Ale przez te głupie gniewne słowa nie sądzę, by miało to już znaczenie.

James wydał głośny, zduszony dźwięk zanim wściekle zebrał swoje książki i wstał ze swojego miejsca z taką siłą, że krzesło przechyliło się do tyłu i wywróciło na podłogę z ciach.

- Gdzie idziesz? – zapytałam gniewnie.

- Wychodzę – odpowiedział szorstko, już odchodząc.

- Ale co z...

- Sama, do cholery, się ucz, Lily! – zagrzmiał, idąc dalej, a potem zatrzymał się na chwilę by obrócić się i zgryźliwie dodał lekko gorzkim tonem: - Tak nie będziesz musiała ze mną tkwić przez następną godzinę!

I z tym ostatnim jadowitym komentarzem, ze wściekłością wypadł z biblioteki zostawiając mnie samą bym zajęła się równie wściekłą panią Pince, która nie wydawała się ani trochę przejmować, że nie rozumiałam słowa po francusku.


Naprawdę Późno, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 9

Suma Obserwacji: 59

Przypuszczam, że mogłam zranić jego uczucia.

Też prawdopodobnie byłabym zraniona, gdyby powiedział mi, że ktoś musiał mnie z nim „utkwić" i że jestem denerwującym, napuszonym dupkiem. Ale on to zaczął! Co było z tym nagłym atakiem na Amosa? I co go obchodzi czy rzucam się na Amosa czy nie? To i tak nie jest jego przeklęty interes!

I nie mogę uwierzyć, że wiedział. Chodzi mi o rzucanie się na Amosa. Nie powiedziałam nikomu oprócz Grace i Emmie o moim zauroczeniu, a teraz skąd z ni zowąd wszyscy ci ludzie – June, James – wydają się dokładnie wiedzieć, co czuję. Czy jestem tak oczywista? A jeśli tak, czy to znaczy – o Merlinie – że Amos też może wiedzieć?

Och, nie mogę już o tym myśleć. Przez to moja głowa wali jak szalona i muszę iść spać. Wszystko będzie lepsze rano. Po prostu jutro porozmawiam z Jamesem i przywrócimy nasz poprzedni „przyjazny" status.

Tak. Proste. Teraz idę spać.

Obserwacja #59) Sądzę, że mogę jutro robić trochę przepraszania.


Czwartek, 25 Września, Śniadanie w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 60

Wiecie, jest strasznie trudno przywrócić się do „przyjaznych" stosunków z kimś, kto nie chce z tobą rozmawiać.

Albo na ciebie patrzeć.

Albo generalnie zauważyć twoją obecność.

Czemu cały czas wpatruje się w swój przeklęty talerz? Co mogło być tak interesującego, że nie chce podnieść wzroku? Czy to cyrk jajeczny? Mecz Quidditcha na bekonie? Czy może jego naleśniki i gofry wciągnęły się w jakiś wyolbrzymiony pojedynek?

Cóż, nie obchodzi mnie to – nawet jeśli jego naleśniki i gofry naprawdę się pojedynkują!

Ziemia do Jamesa Pottera! Halo, Jamesie Potterze! NIE MOGĘ, DO CHOLERY, PRZEPROSIĆ JEŚLI NAWET NIE CHCESZ NA MNIE SPOJRZEĆ!!!

Marley również próbowała kilka razy wciągnąć go do rozmowy, ale on jedynie odpowiada jednowyrazowymi, monotonicznymi zdaniami.

I wiecie co? W ogóle nie wygląda na wściekłego, tak jak ostatniego wieczora. Wygląda trochę tak... bla. Jakby nic już nie miało znaczenia. Nigdy wcześniej nie widziałam Jamesa Pottera wyglądającego bla. Moje zwykłe komentarze nie mogły tak bardzo go zranić, że taki teraz jest. Nazywałam go i mówiłam mu gorsze rzeczy i nigdy tak się nie zachowywał. Więc moje zniewagi nie mogły być powodem.

Prawda?


Później, Zaklęcia

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 61

Dlaczego zachowuje się jak przeklęty palant? Czy on stara się sprawić, że będę czuła się całkowicie okropnie, bo jeśli tak to gratu-cholerne-lacje, udało mu się! Czy naprawdę musi mnie tak ignorować? Byłam zła i zdenerwowana, kiedy powiedziałam te wszystkie rzeczy zeszłej nocy! Nie powinien mieć mi tego za złe!

Głupi przeklęty palant. Odezwie się do mnie. Zmuszę go, żeby się do mnie odezwał.


Trochę Później, Wciąż na Zaklęciach

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 63

Czemu nie chcesz na mnie spojrzeć? –LE

Przeprosiłam za sprawę z June zeszłego wieczoru.

I przepraszam za to, co potem powiedziałam. Chodzi mi o przezywanie cię i o tkwieniu z tobą.

No. Proszę, porozmawiaj ze mną.

Nie lubię kiedy ludzie są na mnie źli, pamiętasz??

No i? –JP

Ach! NARESZCIE! ODPOWIEDŹ!

Ostatnim razem, kiedy byłeś na mnie zły był to wystarczający powód by mi wybaczyć.

Nie jestem na ciebie zły.

Ha. Głupi chłopcze. Naprawdę myślisz, że jestem taka głupia?

Tak, jesteś. Ale to w porządku – też byłabym zła, gdybym była tobą. Zatem sądzę, że byłaby to hipokryzja z mojej strony, gdybym nie rozumiała, że jesteś zły, nie sądzisz?

Przypuszczam.

I naprawdę przepraszam. Byłam... zażenowana, dlatego rozgniewałam się i cię zaatakowałam.

Zauważyłem.

Więc przepraszam. Naprawdę przepraszam.

Już to powiedziałaś.

Wiem, ale wciąż unikasz odpowiedzi.

Odpowiedzi na co? Co chcesz, bym powiedział?

Że mi wybaczasz.

Za co? Powiedziałem ci, że nie jestem zły.

Więc dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć? I dlaczego nie odezwałeś się do mnie dzisiaj rano?

Czemu ci zależy?

Ja... nie wiem.

Więc jak się dowiesz, daj mi znać.


Później, Wciąż na Zaklęciach

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 64

Zależy mi, ponieważ nie zdam Transmutacji bez niego.

Zależy mi, ponieważ nie lubię, kiedy ludzie są na mnie źli.

Zależy mi, ponieważ mieliśmy być „przyjaźni".

Zależy mi, ponieważ wolę, gdy jest miły i mnie lubi, niż gdy jest zły i nie lubi.

Zależy mi, ponieważ zaczynam zdawać sobie sprawę, że może bycie przyjaciółmi z Jamesem Potterem nie jest najgorszą rzeczą, która mogła mi się zdarzyć.


Jeszcze Później, Wciąż na Zaklęciach

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 64

Za i Przeciw Bycia Przyjaciółmi z Jamesem Potterem

Przeciw #1) Jest całkiem możliwe, że James nie będzie dla mnie miły przez cały czas.

Za #1) Jest całkiem możliwe, że James będzie dla mnie miły, tak jak był, przez cały czas.

Przeciw #2) Chociaż wydaje się, że pozbył się jej, jest bardzo możliwe, że jego za duża głowa może wrócić.

Za #2) Ludzie, którzy samodzielnie zmniejszają swoje głowy z gigantycznych rozmiarów muszą mieć wiele potencjału.

Przeciw #3) Każdy, kto chętnie umawia się z Elisabeth Saunders może mieć ociupinę obłędu w rodzinie.

Za #3) Każdy, kto zrywa z Elisabeth Saunders ma mózg.

Przeciw #4) Kawały. Zupełnie niedojrzałe i od czasu do czasu szkodliwe.

Za #4) Bycie przyjaciółmi ze wszystkimi Huncwotami automatycznie oznacza, że nie będą robić ci kawału. Albo, jeśli tak będzie, możesz ich wszystkich przekląć bardzo mocno a następnego dnia śmiać się z tego, bez martwienia się o odwet.

Przeciw #5) Może nie być możliwe dla dwóch ludzi z tak wielką złą historią być przyjaciółmi. Zaufanie będzie głównym czynnikiem.

Za #5) James ma trzech bardzo dobrych przyjaciół, którzy mu całkowicie ufają i całą gromadę innych przyjaciół, którzy mu ufają. Też mogę się tego nauczyć.

Przeciw #6) Kłócimy się jak nikt, kogo znam.

Za #6) Kiedy nie kłócimy się, fajnie się z nim rozmawia.

Za #7) Będę miała stałego korepetytora Transmutacji.

Za #8) Obowiązki Prefektów Naczelnych będą o wiele łatwiejsze.

Za #9) Sądzę, że może chcę być z nim przyjaciółmi.


Jeszcze Później, Wciąż wciąż na Zaklęciach

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 65

Bycie przyjaciółmi z Jamesem Potterem.

Rok temu, miesiąc temu, choćby tydzień temu taka myśl wydawałaby się żartem. Ale nie jest. Żartem, o to mi chodzi. Ponieważ sądzę, że powodem, dla którego tak niepokoję się tym, że James jest na mnie zły jest ten sam powód, dlaczego niepokoję się, kiedy Grace i Emma są na mnie złe.

I lubię z nim rozmawiać. Szczerze mówiąc, jest dosyć zabawnym facetem. Dowiedziałam się o tym tego wieczora, gdy pomógł mi z moim zadaniem domowym i przytrzymałam go do dziesiątej, więcej rozmawiając niż pomagając. Może zawsze taki był – zabawny i łatwy w rozmowie. Może dlatego Grace i Emma zawsze się z nim kolegowały. Ale w tym roku nigdy wcześniej nie widziałam tej jego strony. Dla mnie zawsze był tym głupim, zarozumiałym łajdakiem, który umawiał się ze mną dla okrutnego żartu, ponieważ wiedział że nikt inny tego nie robi i cieszył się pchaniem mi tego w twarz. Naprawdę nie miałam ochoty przyjaźnić się z takim facetem. Ale teraz jest inny – chyba dorósł. Nie widziałam jeszcze w tym roku by przeklinał Snape'a, i jak nic innego, to zdecydowanie coś oznacza.

Dobrze się z nim bawię. Ten cały zakład był z pewnością jedną z najwspanialszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiłam (chociaż również jedną z najbardziej buntowniczych, co przypuszczam jest w porządku raz na jakiś czas dla takiej ciamajdy jak ja). I wiecie co jeszcze? Sądzę, że gdyby ktoś inny mnie wyzwał, nie zrobiłabym tego. On po prostu... wie, jak uderzyć w moje czułe punkty. Nie w zły sposób, ale... nie wiem. Kiedyś absolutnie doprowadzało mnie to do szału – i przypuszczam, że wciąż tak trochę jest – ale teraz wiem, że nie robi tego złośliwie. Teraz robi to i zaczyna się śmiać i jakoś odkrywam, że też się śmieję.

Przyjaciele z Jamesem Potterem.

Ha. Merlin wie, że przyprawimy o zawał serca całą populację Hogwartu. Słyszałam, że nasze wielkie awantury są dobrym widowiskiem. Hogwart będzie musiał zorganizować jakieś inne formy zabawy, jak sądzę. Może papużkę oraz kilka tańczących niedźwiedzi. To jest rozrywka.

Przyjaciele z Jamesem Potterem.

Ta, uda się.

Teraz muszę go o tym przekonać.


Jeszcze Później, Eliksiry

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 66

Mogę zobaczyć twoje notatki? –GR

Moje notatki? Abbott powiedziała, że nie musimy niczego spisywać, ona po prostu gada. –LE

Nie notatki z Eliksirów, ty cymbale. Notki, którymi wymieniałaś się z Jamesem na Zaklęciach.

Co? Nie!

Dlaczego nie?

Bo nie są twoje, dlatego!

No i? Zawsze pozwalasz mi czytać swoje liściki.

Otóż nie te. Idź sobie i skupiaj uwagę, Grace.

Dobra, ale dalej będę cię zadręczać dopóki się nie poddasz. Zaśniesz dzisiaj, słuchając mojego dręczenia.

Nie będzie mnie dzisiaj wieczorem w dormitorium.

Co? Gdzie idziesz?

Mam obchód.

Obchód? Myślałam, że zapisałaś się pod koniec miesiąca, byś mogła wcześniej się urwać?

Tak zrobiłam, ale... porobiły się... komplikacje. Musiałam się zamienić.

Więc masz go dzisiaj? Z kim?

Z Jamesem.

Och. Teraz rozumiem.

Co rozumiesz?

Nic. Baw się dobrze na swoim obchodzie.

Grace? Grace, co? Co „rozumiesz"?

Idź sobie i skupiaj uwagę, Lily.


Jeszcze Później, Wróżbiarstwo

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 67

Zrobię to, kiedy będziemy mieć dzisiaj obchód. Chodzi mi o przekonanie Jamesa, że powinniśmy być przyjaciółmi. Jednak najpierw muszę zobaczyć, czy wciąż się na mnie gniewa. Może przekupię go jakąś czekoladą czy czymś. Żadna osoba nie może odmówić dobrej kostce czekolady. Myślę, że mam jeszcze trochę krówek, które przysłała mama...

Wiecie co? Sądzę, że ta cała „zmiana" i tak ułożyła się na moją korzyść. Muszę zapamiętać, żeby podziękować Puszczalskiej i jej puszczalstwu, kiedy ją zobaczę.


Wciąż Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 67

Kończyłam moje zadanie z Wróżbiarstwa po lekcjach w dormitorium, kiedy weszły Grace i Emma cicho gawędząc. Jak tylko zobaczyła mnie siedzącą na łóżku, Grace odwróciła się do Emmy i zapytała bardzo głośno:

- Hej, Em, wiesz co Lily robi dziś wieczorem?

Och, szlag by to. Tylko nie znowu to „rozumiem".

Oczy Emmy były rozszerzone (zadziwiająco nieprzeszywające), gdy przeniosła wzrok z Grace na mnie.

- Co? – spytała.

- Ma obchód – odrzekła Grace, podkreślając ostatnie słowo.

Um, no i? O co jej teraz chodzi?

- Obchód? – zapytała Emma, jej głos nie był chłodny i/czy wrogi pierwszy raz od jakiegoś czasu. – Ale sądziłam, że zapisałaś się na następny tydzień. Wcześniej powiedziałaś...

Potrząsnęłam głową i zamierzałam wyjaśnić, kiedy Grace się wtrąciła, uśmiechając znacząco do Emmy.

– Musiała się zamienić. Teraz ma obchód z Jamesem.

Przewróciłam oczami na kolejne podkreślenia Grace. Dokładnie, to co ona wyprawiała? I co było wielkiego w tym, że zamieniłam mój obchód? I co miało to wspólnego z Jamesem? Wiedziały o moim planie, by przekonać go do bycia moim przyjacielem? Nie kapowałam tego.

- Ona... - wymamrotała Emmeline, spuszczając wytrzeszczony wzrok. Wtedy niespodziewanie, bez ostrzeżenia, złapała ramię Grace i na siłę wyciągnęła ją z dormitorium. – Muszę z tobą porozmawiać – tylko tyle powiedziała, gdy wyszły.

Patrzyłam za nimi i wzdrygnęłam się, gdy Grace głośno zatrzasnęła za sobą drzwi.

Te dwie codziennie stają się bardziej zwariowane.

- Ty masz dzisiaj obchód z Jamesem Potterem?

Podskoczyłam, odwracając się w stronę łóżka po drugiej stronie pokoju. Elisabeth właśnie odciągnęła kotary swojego łóżka i przyglądała mi się zmrużonymi oczami. Nawet nie wiedziałam, że tutaj jest.

- Eee... tak – odpowiedziałam niepewnie, patrząc ostrożnie na jej zmrużone oczy.

Elisabeth zamarła, jej usta powoli się rozchyliła, zanim wypowiedziała ciche:

- Och... Merlinie!

Potem złapała swoje szaty, założyła je i wypadła z dormitorium tak jak Grace i Emma.

To oczywiste, że moje szaleństwo jest zaraźliwe. Całe dormitorium je złapało. Nic dziwnego, że zamykają wariatki na klucz. Nie jesteśmy bezpieczne.


Wciąż Jeszcze Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10

Suma Obserwacji: 67

Za chwilę idę zabrać Jamesa na nasz obchód. Nie był na kolacji, więc nie mogłam wtedy zmierzyć jego złościometra, więc będę musiała dziś improwizować. Jednak jestem w pełni zaopatrzona w cukrowe tarty, cukierki do ssania i słynne krówki mojej mamy, by zmienić jego zdanie, jeśli zdecyduje się wciąż na mnie gniewać. A jeśli to się nie uda, muszę po prostu wysunąć ciężkie działo i zamknąć go w schowku na miotły, dopóki nie przestanie być na mnie zły. Obchód jest dosyć długi. Mogę go tam zamknąć na co najmniej parę godzin.

- Na co to jest? – zapytała mnie właśnie Grace, wskazując na moją torbę, którą wypełniłam moją amunicją (tartami, cukierkami i krówkami).

- Potrzebuję tego na obchód – mówię jej po prostu.

- Na co? – pyta. – Planujesz powalić nią łamaczy zasad? Jestem pewna, że pozbawienie ich nieprzytomności na pewno da im nauczkę.

Pfff. Um, nie, Grace. To jest na powalenie mojego partnera... jeśli do tego dojdzie.

- Z pewnością – mówię zamiast tego.

Prycha. Ja również.

- Hej – powiedziała właśnie. – Możesz kłamać, ile chcesz. Domyślam się, że i tak w końcu mi powiesz.

Powiem jej? Co?

- Co ci powiem? – pytam.

Grace jedynie się uśmiecha i zmierzwia moje włosy.

- Jestem po prostu taka z ciebie dumna, Lily.

Och, do jasnej ciasnej. Tylko nie znowu to.


Bardzo Bardzo Późno, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 10 (Możliwe 11?)

Suma Obserwacji: 69

Na pewno jestem największą, najbardziej współczującą dziewczyną, jaka kiedykolwiek chodziła po ziemi. Mówię poważnie. Niewiele dziewczyn zrobiłoby to, co ja bez zapłaty. W istocie niektóre dziewczyny prawdopodobnie nie zrobiłyby tego nawet z zapłatą. Tak cholernie współczująca jestem. Do obrzydzenia współczująca.

O Merlinie, jestem wykończona.

I tak bardzo śmierdzę.

Przypuszczam, że powinniśmy zatem zacząć od początku, nieprawdaż?

Dokładnie o dziewiątej godzinie (lub coś około tego. Zamierzałam zejść na dół o dziewiątej, ale wtedy zobaczyłam coś na mojej spódnicy, co nie chciało zejść, więc musiałam ją zmienić) zeszłam do Pokoju Wspólnego – oczywiście zaopatrzona w moją łapówkową torbę – w poszukiwaniu Jamesa, byśmy mogli zacząć obchód. Jak tylko tam zeszłam, zauważyłam go przy stole przy kominku, siedzącego z resztą Huncwotów. Remus i Peter grali w partię szachów, podczas gdy James i Syriusz pochylali się nad książką, zapisując coś na kawałkach pergaminu.

- Według tego – Syriusz ogłaszał głośno grupie, gdy zbliżyłam się do stolika – będę miał bardzo dobry tydzień.

- Znowu? – zapytał beznamiętnie Peter, przesuwając swojego gońca o kilka pól.

- Ostatni tydzień był fartem – wyjaśnił Syriusz, rzucając spojrzenie szachowemu graczu obok niego. – W tym tygodniu najwyraźniej dostałem literę „E", gromadę majtek i Charity Rivers w mojej najbliższej przyszłości. – Uśmiechnął się diabelsko i spojrzał wyczekująco na swoich przyjaciół.

- Charity Rivers? – Remus podniósł brew. – Masz na myśli Charity Rivers, która gra obrońcę dla Harpii?

Syriusz kiwnął głową z zadowolonym uśmiechem na twarzy.

- Dokładnie ta sama, przyjacielu.

Remus spojrzał na Jamesa, potem Petera, którzy obydwoje mieli te same niedowierzające spojrzenia, po czym przysunął do siebie otwartą książkę Wróżbiarstwa, przeglądając treść.

- Skąd dokładnie wziąłeś te bzdury? – zapytał, przerzucając kartki.

Syriusz wskazał na coś w książce. Trójka Huncwotów pochyliła się, by zobaczyć co to jest.

- „Rzeka dobroczynności będzie przepływać przez twoje żyły"? – zacytował James, prychając. – Przeczytałeś to, i wymyśliłeś sobie Charity Rivers* i majtki?

Syriusz odchylił się w krześle, wyzywająco krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

- Jesteście po prostu zazdrośni, bo nie jesteście tak twórczy jak ja.

- Lub tak szaleni – mruknął James, kręcąc głową. Wszyscy zaczęli się śmiać oprócz Syriusza, który zabrał podręcznik Remusowi i walnął nim w głowę Jamesa. Wtedy i Syriusz się śmiał.

- O! – odezwał się parę sekund później Peter. – Cześć, Lily!

Uśmiechnęłam się lekko, podchodząc bliżej stołu, gdy moja obecność została zauważona.

- Cześć – przywitałam się przyjaźnie.

- Czegoś potrzebujesz? – zapytał Syriusz, jego oczy błyszczały psotnie. – Może jakiejś pomocy z zadaniem domowym albo jakąś książkę, lub może miłego gruntownego obcałowania od twojego jedynego?

Wywróciłam oczami i potrząsnęłam głową.

- Tak naprawdę, to Jamesa – powiedziałam.

Syriusz wytrzeszczał oczy.

- Chcesz miłego, gruntownego obcałowania od Rogacza?

- Nie – poprawiłam ostro, piorunując go wzrokiem.

- Więc miłego gruntownego bzykanka...?

Uderzyłam go.

- Ej! – krzyknął, masując głowę. – Lubiłem cię bardziej tego dnia, gdy nie byłaś pruderyjna!

- Nie jestem... - zaczęłam, po czym zatrzymałam się i znowu przewróciłam oczami, posyłając mu groźne spojrzenie. – Och, po prostu odpieprz się, Black – powiedziałam, celowo zmuszając się do przeklęcia. Syriusz uśmiechnął się szeroko.

- Zuch dziewczyna! – zawołał radośnie, klepiąc moje ramię z aprobatą. Wyswobodziłam się z jego chwytu i odwróciłam do Jamesa.

- Gotowy? – zapytałam.

- Gotowy na bz.... – zaczął Syriusz, ale James uciął stanowczym: - Przestań, Łapo. – Syriusz przez chwilę wyglądał na zaskoczonego ostrym tonem Jamesa, lecz potem wydawał się raczej szybko to zbyć.

- Mamy obchód – wyjaśniłam, poruszając się z zażenowaniem. O Merlinie, naprawdę jestem pruderyjna.

- Jest wiele schowków na miotły na tych obchodach... - dodał bezczelnie Peter, szturchając Syriusza w żebra, gdy we dwoje zaczęli wyć ze śmiechu. Zignorowałam ich. James odwrócił się i przeszył wzrokiem parę, ale Remus patrzył na mnie, choć wydawał się mówić do Jamesa.

- Obchód? – zadał pytanie Remus, również ignorując śmiech dwóch cymbałów obok niego. – Myślałem, że masz obchód w przyszłym tygodniu, Rogacz?

James potrząsnął głową, ale nie wchodził w szczegóły. Wstał tylko i zaczął zbierać kartki, na których pisał. Remus znów na mnie spojrzał.

- To jest... em... skomplikowane – powiedziałam mu powoli, dając mu tę samą wymówkę, co wcześniej. Remus podniósł brew, ale nie powiedział nic więcej, tylko odwrócił się z powrotem do szachów, na szczęście zostawiając temat.

Paliłam się, by stąd odejść i wyjść z Pokoju Wspólnego, lecz James wydawał się poruszać w ekstra wolnym tempie, nie pojmując faktu, że chciałam wyjść.

- Więc co jest w torbie? – zapytał Peter, kiwając głową w kierunku Łapówkowej Torby po tym jak on i Syriusz w końcu się uspokoili.

Wydawałam sfrustrowane westchnięcie, piorunując go wzrokiem.

- Jest po to, by uderzyć niczego niepodejrzewających łamaczy zasad – powiedziałam szybko, powtarzając żartobliwe oświadczenie Grace z wcześniej. Zwróciłam się do Jamesa, który wciąż ociągał się ze swoimi pracami. – Chodźmy – nakazałam, nie pozostawiając miejsca na sprzeciw. Po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z Pokoju Wspólnego, mając nadzieję, że James za mną podąży.

Zaryzykowałam spojrzenie za siebie dopiero wtedy, gdy byłam poza Pokojem Wspólnym i w połowie korytarza. Jak miałam nadzieję, James podążał cicho za mną, dłonie miał schowane w kieszeniach, jego oczy wpatrywały się przed siebie, ale nie były skupione. Zatrzymałam się i czekałam, aż mnie dogoni.

- Przepraszam – rzekłam cicho, gdy w końcu do mnie dotarł. – Po prostu chciałam się stamtąd wydostać.

Wzruszył ramionami, następnie odwrócił wzrok. Westchnęłam. Najwyraźniej wciąż był na mnie zły.

Spacerowaliśmy przez jakieś czterdzieści minut, wpadając tylko na kilku walczących szóstorocznych Krukonów przy Wielkiej Sali, ale ponieważ nie było jeszcze tak późno, prawdziwa część dyscyplinująca związana z obchodem jeszcze nie nastąpiła. Tak jak dzisiejszego ranka, starałam się wciągnąć Jamesa do rozmowy, mówiąc o wszystkim i niczym, co przyszło mi do głowy, ale on albo odpowiadał bardzo prosto albo w ogóle. Po godzinie, kiedy milczenie Jamesa naprawdę zaczęło mi doskwierać, zerknęłam na Łapówkową Torbę i postanowiłam, że czas wyciągnąć wielkie działo.

- Chcesz trochę krówek? – zaoferowałam z uśmiechem. Wzrok Jamesa zwrócił się na mnie pierwszy raz od dziesięciu minut.

- Co? – zapytał zdezorientowany.

- Krówki – powtórzyłam, sięgając do mojej torby i wyciągnęłam puszkę z krówkami. Potrząsnęłam nią przed nim w zachęcający sposób, krówki dudniły wewnątrz pojemnika, gdy to robiłam.

- To było wewnątrz torby? – zapytał matowo, całkowicie ignorując moje kuszące potrząsanie. Z rozczarowaniem stwierdziłam, że był to najdłuższy ciąg słów, jaki wypowiedział do mnie przez cały wieczór.

- I kilka innych rzeczy – powiedziałam na poczekaniu, po czym ponowiłam machanie puszką przed jego twarzą, zdeterminowana by wyciągnąć z niego jakąś reakcję. – To są naprawdę świetne krówki – ciągnęłam. – Zapytaj kogokolwiek.

Znowu zignorował mój komentarz.

- Co jeszcze? – zapytał.

- Co, co jeszcze?

- Co jeszcze jest w torbie?

- Och. To. – Sięgnęłam do torby i zaczęłam przedzierać się przez różne przekupne rzeczy leżące wewnątrz, zachęcona tym, że przynajmniej był wystarczająco zainteresowany torbą, że zaczął mówić pełnymi zdaniami. – Cóż – zaczęłam – są jakieś cukierki i... eee... trochę tarty i takich tam...

Nagły stłumiony dźwięk sprawił, że podniosłam głowę i spojrzałam na Jamesa. Kiedy to zrobiłam, prawie wzdrygnęłam się z ulgą.

Śmiał się.

Naprawdę, szczerze się śmiał.

Dzięki Merlinie!

- C-czy ty... czy ty próbowałaś przekupić mnie jedzeniem bym... bym nie był na ciebie zły? – wykrztusił poprzez śmiech, potrząsając na mnie głową w niedowierzaniu. Zagryzłam wargę, zawahałam się, a potem potaknęłam. James znów wybuchnął śmiechem, osuwając się na ścianę w radości.

- Jesteś dziwną dziewczyną, Lily Evans – powiedział pomiędzy chichotami, ścierając łzy wesołości z oczu. – Bystrą, ale dziwną.

- E, dzięki, tak myślę – wymamrotałam, spuszczając niepewnie wzrok na podłogę. Nie byłam dokładnie pewna, co na to powiedzieć, a jeszcze bardziej byłam niepewna tego, co powinnam teraz zrobić, gdy już nie wydawał się na mnie gniewać. Choć nigdy nie można być naprawdę pewnym z Jamesem. Wydawał się mieć wskaźnik stabilności emocjonalnej grochu.

Nastąpiła chwila ciszy, nim James w końcu się odezwał.

- Więc?

Mój wzrok raz jeszcze powędrował do jego.

- Co więc?

Na twarz Jamesa wolno wpełzł krzywy uśmiech, jego oczy iskrzyły się wesoło. Była to tak drastyczna zmiana od jego miny sprzed paru chwil, że niemal mnie to zszokowało.

- Więc podaj krówki, kobieto! – rozkazał z szerokim uśmiechem. – Zobaczmy, czy są tak świetne, jak uważasz, co?

Sama się uśmiechając chętnie zrobiłam to, co powiedział.

I od tego czasu wszystko było całkiem spokojne.

Niedługo zabrało Jamesowi zrzucenie w pełni swojego wcześniejszego rozgniewania, i zanim się zorientowałam już rozmawialiśmy i śmialiśmy się, jakby poprzedni wieczór w ogóle się nie wydarzył. Powiedziałam mu, że moja mama zrobiła krówki i jest z tego znana w całym Surrey. On powiedział mi, że jego mama nawet nie potrafi znaleźć łyżek w kuchni, tym bardziej nie używa ich do czegokolwiek zrobienia. Zapytał o moje wakacje, a ja powiedziałam mu, jak w większości leniuchowałam w domu przez całe lato. On pojechał do Francji ze swoją rodziną. Syriusz pojechał z nim. Najwyraźniej on też leniuchował. Na początku czułam ulgę, że znowu ze mną rozmawia, ale gdy łatwo przesuwaliśmy się z tematu na temat, a czas szybko mijał, fakt że jeszcze nie ruszyłam tematu „bycia przyjaciółmi" zaczynał być problemem. Ale jak miałam to ruszyć? To znaczy, jak dokładnie można przejść na taki temat? Kiedy rozmawialiśmy o Zaklęciach („Bardzo bym chciała już dostać z powrotem te prace z Zaklęć. Wiesz co jeszcze bardzo bym chciała? Byśmy byli przyjaciółmi.")? Kiedy rozmawialiśmy o Quidditchu („Naprawdę nie cierpię Quidditcha. Również nie cierpię tego. Chodzi mi, że „tego" nie bycia przyjaciółmi.")? Nie było sposobu na wyciągnięcie tematu.

A fakt, że dałam mu ostatnie krówki mojej mamy i wszystkie moje cukrowe tarty również nie wydawał się przesłać wiadomości.

Nasz obchód zbliżał się ku końcowi około północy i zmierzaliśmy z powrotem do Wieży Gryffindoru. Noc minęła bez większego dramatu z dyscyplinowaniem (Penny O'Jene i Timmy Ricks, którzy najwyraźniej są znowu razem, obściskiwali się na korytarzu na piątym piętrze). Nadal byłam w rozterce ze sprawą „przyjaciół".

- ...i powiedziałem mu, żeby tego nie robił, ale znasz Syriusza – ciągnął James, całkowicie nieświadomy mojej wewnętrznej walki, jak ruszyć temat. – Po prostu poszedł dalej i to rzucił i nim się zorientowaliśmy byliśmy w gabinecie McGonagall, znowu będąc objechanymi.

Zaśmiałam się głucho, gdy zakończył historię, moje obawy uniemożliwiały mi skupienie się w pełni na tym, co mówił. Może zrobię to jutro. Czym był jeden dzień? I dlaczego miało to takie znaczenie? Czy naprawdę musiałam szufladkować stabilność, którą zdołaliśmy mieć? Jaka była różnica pomiędzy zostawieniem tego jak jest, a nazywanie siebie przyjaciółmi? Zmieniłam to w coś, czym nie musiało być?

Zagubiona w myślach nie zdawałam sobie sprawy, że prawie dotarliśmy do Wieży Gryffindoru, dopóki nie walnęłam z pełną siłą w plecy Jamesa z cichym uch! Zatrzymał się i patrzył na coś przed portretem.

- James, co... - zaczęłam. Wtedy zauważyłam, w co się wpatrywał. Wytrzeszczałam oczy. – A niech mnie...

Tam, z pogniecionymi ubraniami, rozczochranymi włosami i silnym zapachem alkoholu w powietrzu, leżała Elisabeth Saunders, zwinięta w kłębek pod dziurą portretu.

Nie poruszała się, ale widziałam nieregularne opady jej klatki piersiowej, więc wiedziałam przynajmniej, że nie jest martwa. Stałam zmrożona w miejscu za Jamesem, obserwując zwiniętą figurę Elisabeth sponad jego ramienia. Przez kilka sekund James również wyglądał na zbyt oszołomionego by się ruszyć. Potem usłyszałam jak głęboko wzdycha i podszedł do jej leżącej sylwetki. Nie wiedząc co zrobić innego, podążyłam za nim.

- Jasna cholera, Lizzie – mamrotał James, gdy powoli podeszłam, odgarniając parę pasemek blond loków z jej twarzy.

Lizzie?

Nigdy wcześniej nie słyszałam, by ktokolwiek ją tak nazwał – nawet Carrie. Choć to nie tak, że spędziłam z nią tyle czasu, by to usłyszeć. Ale było to tak dziecięce, dziewczęce, niewinne imię... w ogóle nie podobne do Elisabeth Saunders. Przynajmniej nie do Elisabeth, którą ja znałam. James z nią chodził, więc przypuszczam, że to ustanowiło używanie przezwiska.

Ale mimo to... Lizzie?

- Czy ona... - zaczęłam, w końcu znajdując swój głos, gdy James delikatnie starał się ją obudzić. - Myślisz, że nic jej nie jest?

Przez chwilę James nie odpowiadał; dalej lekko potrząsał Elisabeth, cicho mówiąc „Lizzie" że musi wstać.

- Sądzę, że tylko zasnęła – mruknął parę sekund później. Skinęłam głową, starając się nie zrobić odruchu wymiotnego, gdy silny smród dotarł do mojego nosa. Było mi niedobrze. Szybko przypominając sobie o mojej różdżce, wyciągnęłam ją i rzuciłam Czar Czyszczący, wzdychając z ulgą, gdy zapach nareszcie zaczął znikać.

- Dobre myślenie – powiedział James, widocznie myśląc, że zrobiłam to przez wzgląd na Elisabeth. Wtedy to do mnie dotarło – właśnie znaleźliśmy dziewczynę, zemdloną i wyraźnie pijaną, poza pokojem wspólnym po godzinie policyjnej. Samo to zostawiało jedynie około milion złamanych zasad. A także McGonagall była nadzwyczajnie surowa w związku z zażywaniem alkoholu. Gdy byłam na piątym roku, po szczególnie wyczerpującym meczu Gryffindor kontra Slytherin odbyło się ogromne zwycięskie przyjęcie i ktoś przemycił litry Ognistej Whisky oraz mocne ALE na imprezę. Pod koniec nocy wszyscy, od maleńkich trzecioroczniaków do doświadczonych siódmoroczniaków, byli bardziej niż trochę podchmieleni. Kiedy McGonagall przyszła później w nocy, by znaleźć grupę czwororoczniaków grających w grę, którą lubili nazywać „Kwa, Kwa, Pij", rozpętało się piekło. W całym swoim życiu nigdy nie widziałam tak rozwścieczonej McGonagall. Od tamtego czasu jakiekolwiek picie w Wieży Gryffindoru musiało być całkowicie ciche. W zeszłym roku, kiedy jakiś siódmoroczny schlał się po dosyć złej awanturze ze swoją dziewczyną i McGonagall go przyłapała, został wysłany do domu i zawieszony na tydzień.

Jeżeli McGonagall o tym usłyszy, nie mam wątpliwości, że to samo, jeśli nie coś gorszego, stanie się z Elisabeth.

Pytaniem było, co ja z tym zrobię?

Myśli Jamesa zdawały się popłynąć do tego samego miejsca, co moje, bo kiedy wróciłam spojrzeniem do niego i Elisabeth, patrzył prosto na mnie, jego twarz była bez wyrazu. Wstał powoli, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

- Ja... ja wiem, że nie dogadujesz się dobrze z Elisabeth – odezwał się niepewnym tonem. – Ale... McGonagall oszaleje, Lily. Oszaleje. – Umilkł, gdy jego spojrzenie wróciło do Elisabeth. – Ona... Elisabeth już wcześniej została ostrzeżona przed takimi rzeczami. Wiele razy wcześniej. – Jego wzrok pomknął znowu do mojego. – Wyrzucą ją, Lily – powiedział mi cicho. – Nie zawieszą jej tak zrobili z Tonym w zeszłym roku. Wyrzucą ją ze szkoły.

Nie wiedziałam co robić. Powiedzieć, że Elisabeth i ja się nie dogadywałyśmy było jak mówienie, że Voldemort był tylko facetem, który poszedł trochę w złym kierunku. Nienawidziła mnie. Uprzykrzała mi życie. A ja robiłam co mogłam by odwzajemnić tę przysługę. Kiedy próbowałam sobie wyobrazić, co zrobiłaby Elisabeth gdyby nasze role zostały odwrócone, widziałam tylko jak śmieje się radośnie i pędzi w podskokach do McGonagall. Czy mogłam to zrobić? Wiedziałam, że tego chciałam, ale...

Szczerze pokręciłam głową, wiedząc, że niezależnie od tego co chciałam zrobić, wiedziałam co muszę zrobić.

- Nie zostanie wyrzucona – westchnęłam pokonana, ze zmęczeniem przesuwając dłońmi po twarzy. – Przynajmniej nie tym razem.

James wyglądał na tak wdzięcznego, myślałam, że mnie przytuli, ale nagły jęk z podłogi zatrzymał go i odwrócił się do Elisabeth. Uklękłam obok niego zirytowana.

- Lizzie? – zawołał łagodnie, kładąc pocieszającą dłoń na ramieniu Elisabeth. – Dalej, Lizzie, pobudka.

Parę sekund później, pomalutku, powieki Elisabeth zatrzepotały.

- James? – zapytała na wpół przytomnie, poruszając się bezszelestnie.

- Ciii – uspokoił ją James, patrząc jak siada krzywo. Z delikatną łatwością James objął Elisabeth ramieniem w talii i pomógł chwiejącej się dziewczynie wstać. Słabo się o niego oparła, mrugając szybko i patrząc na Jamesa niewidzącymi oczami. Nie zdawała się zauważyć, że byłam obok niego. Gdy Elisabeth powoli stanęła o własnych siłach, rzuciłam spojrzenie na Jamesa i byłam zaskoczona widząc, że jego mina drastycznie się zmieniła. Był zły. Był bardzo, bardzo zły.

- James, ja... - zaczęła bezradnie Elisabeth, również zauważając jego minę i nerwowo przełknęła ślinę. James jej przerwał, jego głos był cichy, ale ostry.

- Oszalałaś, Elisabeth? – warknął cicho, sztyletując ją wzrokiem. – Czy ty, do jasnego pierdolca, oszalałaś? – Elisabeth starała się znowu coś powiedzieć, lecz James raz jeszcze jej przerwał. – Wiesz, co powiedział Dumbledore, Lizzie! Wiesz, co powiedział, że się stanie, jeżeli to znowu się wydarzy! Chcesz zostać wywalona z Hogwartu? Chcesz?

- Nie! – krzyknęła Elisabeth, kręcąc głową, po czym jęknęła w wyraźnym bólu. James znowu ją uciszył.

- Nie chciałam – broniła się cicho Elisabeth, patrząc słabo na Jamesa.

- I myślisz, że to się liczy? – odparł z wściekłością, furia wciąż oczywista w jego głosie. – Co gdyby ktoś inny cię znalazł, Elisabeth? Co gdyby to był ktoś inny? Sądzisz, że to by dla nich coś znaczyło, czy chciałaś czy nie?

- Ale to nie był ktoś... - Zatrzymała się. Powoli odwróciła głowę. Jej wzrok w końcu doszedł do mnie.

- O mój Boże – krzyknęła łamiącym się głosem, szeroko otwierając usta. Niespodziewanie jej oczy, które były tak niewyraźne chwilę wcześniej, wypełniły się tak ognistą nienawiścią, że się cofnęłam. – Co wy dwoje tu robicie? – gotowała się ze złości, patrząc na mnie z rażąco oczywistym gniewem, nie inaczej jak James na nią patrzył parę sekund wcześniej.

- To nie ma znaczenia – warknął James. Elisabeth zignorowała go i wciąż piorunowała mnie wzrokiem. – Przestań! – rozkazał gorąco, powodując, że wzrok Elisabeth powędrował do niego. – Mogłaby z łatwością wykopać stąd twój żałosny tyłek! Ale poprosiłem ją by tego nie robiła i tego nie zrobi, więc na twoim miejscu płaszczyłbym się z podziękowaniami, a nie piorunował wzrokiem!

Zamiast uspokoić ją, jak James i ja myśleliśmy, komentarz Jamesa wydawał się jeszcze bardziej ją rozwścieczyć i bez żadnego ostrzeżenia Elisabeth całkowicie zaatakowała.

Mnie.

Przewróciłam się na twardą podłogę z głuchym odgłosem, gdy oddech stanął mi w piersi, bo jedna z kończyn Elisabeth spadła na mój brzuch. Wzięłam głęboki wdech, ignorując mocne kłucie zarówno w plecach, jak i mojej wcześniej zranionej kostce, gdy próbowałam napełnić płuca. James hamował Elisabeth, odciągając jej kopiącą i walczącą figurę ode mnie.

- Nawet go nie lubisz! – krzyczała histerycznie Elisabeth, szamocząc się dziko w ramionach Jamesa. Byłam zszokowana, widząc prawdziwe łzy wypływające z jej oczu. – Nienawidzę cię! Nienawidzę cię! Głupia, brudna, szlamowata zdzira! Nawet nie...

- Drętwota!

Głos Jamesa przełamał powietrze, a za nim podążył szybki wybuch czerwonego światła, a Elisabeth opadła w jego ramionach. Nie zdawałam sobie sprawy, że znowu przestałam oddychać, dopóki nie wypuściłam długiego, ciężkiego westchnienia.

- Nic ci nie jest? – zapytał szybko James, kładąc nieprzytomną Elisabeth na podłodze i pędząc do mnie. Skinęłam głową, trzęsąc się, zastanawiałam się, dlaczego przyglądał mi się tak dziwnie.

Tak było, aż nie poczułam wilgoci na policzkach.

Płakałam.

- W porządku – wymamrotałam, wycierając z wściekłością oczy. Naprawdę płakałam. To znaczy, to bolało i byłam zaskoczona oraz moja głupia kostka bolała o wiele bardziej niż powinna, ale...

- Nie jest w porządku – uparł się stanowczo James, kiwając na moje mokre policzki.

Uśmiechnęłam się lekko, gdy skończyłam wycierać zabłąkane łzy.

- Byłam po prostu... wstrząśnięta – wytłumaczyłam cicho, wzruszając ramionami. James zawahał się, a potem skinął głową, wyciągając rękę by pomóc mi wstać. Moja kostka płonęła w bólu, gdy James podniósł mnie na nogi, ale nic nie powiedziałam.

- Lepiej wejdźmy do środka – powiedział James chwilę później, wciąż przyglądając mi się uważnie. – Merlin jeden wie, czy Filch usłyszał całe zamieszanie. – Potaknęłam, po czym spojrzałam na oszołomioną figurę Elisabeth. Z twardym westchnieniem James pochylił się i podniósł Elisabeth w swoich ramionach.

- Chodźmy – mruknął cicho. Odwróciliśmy się do Grubej Damy, która obserwowała nas ze niezadowoloną miną. – Locus Loft.

Z poirytowanym pfff! Gruba Dama otworzyła się, a my weszliśmy do środka.

Pokój Wspólny był pusty, nie licząc zabłąkanego zwierzątka czy dwóch. Ogień wciąż palił się w kominku, ale oczywiste było, że skrzat domowy wkrótce przybędzie by trochę bardziej go rozpalić. Poszłam cicho za Jamesem do schodów dziewcząt.

- Będę musiała ją lewitować – szepnęłam ze znużeniem, wyciągając moją różdżkę z torby. – Jeśli spróbujesz wejść na górę, włączy się alarm.

- Em, tak – odpowiedział James równie cichym głosem. Delikatnie położył ją przed sobą na podłodze.

Wycelowałam różdżką w Elisabeth.

Wingardium Leviosa.

Jej ciało powoli podniosło się do góry, wisząc kilka stóp nad ziemią. Wskazałam w kierunku schodów, patrząc jak ciało Elisabeth podąża za moim rozkazem i stopniowo wspięło się schodami, czekając na mnie w połowie. Westchnęłam zmęczona, a potem zwróciłam się do Jamesa.

- Uważasz, że powinnam potraktować ją „ennervarte"? – zapytałam.

James pokręcił głową.

- Nie przejmuj się tym – powiedział. – Prześpi to. Jutro rano będzie miała z tego ból głowy, ale domyślam się, że i tak by go miała.

Pokiwałam głową, następnie odwróciłam głowę by spojrzeć na Elisabeth. Jej ciało wciąż wisiało w tym samym miejscu, nie poruszało się.

- Może zabić mnie we śnie – mruknęłam matowo, sztywny uśmiech rozszedł się po mojej twarzy. Kiedy James nic nie powiedział, odwróciłam się by na niego spojrzeć. Patrzył na mnie w najdziwniejszy sposób, jego oczy były jasne za okularami, blask ognia łagodnie tańczył na jego twarzy i włosach. Naprawdę jest przystojny. Przypuszczam, że gdy jest się prawie-przyjaciółmi a nie wrogami, łatwiej jest zobaczyć takie rzeczy.

- Naprawdę jesteś wspaniała – szepnął cicho, jego głos był dziwnie ciężki. – Wiesz o tym, prawda?

Patrzyłam na niego tępo, niepewna co na to powiedzieć.

- Ja... to znaczy, nie jestem...

- Jesteś – zapewnił energicznie. Przez chwilę nic nie robił, a potem, niepewnie, jakby nie był całkiem pewien tego co robił, nachylił się i pocałował mój policzek.

Może to była całość szalonych wydarzeń nocy, albo dlatego, że byłam tak zmęczona, albo może dlatego że ostatnio zdecydowałam, że on istotnie jest tak przystojny, jak wszyscy uważali, ale z jakiegoś powodu zaczęłam się mocno rumienić.

- Ja... ta, um... więc dzięki – wyjąkałam, rumieniec się pogłębił. – Em, dobranoc, James.

- Dobranoc, Lily.

Wtedy się odwróciłam, wciąż zarumieniona i weszłam po schodach na górę, lewitując przed sobą ciało Elisabeth.

I teraz jestem tutaj, jedyna przytomna, śmierdząca alkoholem, bez krówek, bez cukrowych tart i bez Jamesa Pottera jako przyjaciela – lub przynajmniej nie jako oficjalnego przyjaciela. A jeśli to nie jest współczucie, jeśli to nie jest dawanie wszystkiego i nie otrzymywanie niczego w zamian, to po prostu nie wiem co to jest.

Matka Teresa nie miała nic na Lily Evans.

W każdym razie nie dzisiaj.


Piątek, 26 Września, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 11

Suma Obserwacji: 70

To jest ostatni raz, kiedy jestem współczująca. Poważnie. Ostatni raz. Nie będzie już więcej dobroczynności dla Lily Evans. Od tego momentu będę przeklętym Scroogem, jeśli tego trzeba by czuć się znowu jak normalna osoba.

Jestem wykończona.

Śmierdzę.

Jestem zgorzkniała.

Jestem głodna.

A moja kostka? Mam wrażenie, jakby znowu miała odpaść. Oznacza to, że dzisiaj będę musiała odwiedzić panią Pomfrey, która znowu na mnie nakrzyczy za nie opiekowanie się lepiej sobą, choć chciałabym zobaczyć jak dobrze ona by się goiła po ataku przez wysoką, pijaną, dziką dziewczynę.

Niezbyt dobrze, jak sądzę.

Matka Teresa może mieć swój tytuł z powrotem. Bycie współczującym jest dla zmęczonych, śmierdzących, zgorzkniałych starych głupców.

Phi.


Później, Śniadanie w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 11

Suma Obserwacji: 71

Obserwacja #71) Nie ważne jak wiele razy bierzesz prysznic, albo jak dobrze się myjesz, odór alkoholu nie wydaje się odejść. Nawet gdy nie byłaś tą pijącą.

Nie mogę już tego dłużej znieść. Sama sprawiam, że jest mi niedobrze. I jestem zmęczona... po prostu tak zmęczona.

Może powinnam iść do łóżka. James został w łóżku. Jego nie ma na śniadaniu. Czym jest jedzenie, kiedy śmierdzisz, jesteś zgorzkniała i zmęczona?

- Wszystko w porządku, Lily? – zapytała mnie Marley, kiedy usiadłam (albo opadłam) na moje krzesło. Skinęłam głową, ale nie odpowiedziałam, ponieważ odkryłam, że jestem w stanie wypowiedzieć tylko gorzkie rzeczy tego poranka, a Marley naprawdę nie zasługuje na moją gorycz. To nie jej wina, że Elisabeth Saunders jest upadającą pijaczką, a ja jestem dosyć głupia by jej pomóc.

Ugh, zmęczona.


Jeszcze Później, Obrona

Spostrzegawcza Lily: Dzień 11

Suma Obserwacji: 71

James i Elisabeth wymieniają się liścikami.

Robią to przez ostatnie dziesięć minut albo więcej.

Martwi mnie to. Jestem zbyt zmęczona by zastanawiać się dlaczego.


Wciąż Później, Wciąż na Obronie

Spostrzegawcza Lily: Dzień 11

Suma Obserwacji: 71

Sądzisz, że o czym rozmawiają? –GR

Co? Kto? –LE

Saunders i James. Tak w ogóle, to piorunujesz spojrzeniem tamten ogólny kierunek od ostatnich dwudziestu minut.

Tak?

Tak.

Hmm.

Co hmm?

Hmm, nic. Skupiaj uwagę.

Nic ci nie jest? Wyglądasz na kompletnie zmęczoną.

Jestem.

Czemu? O której wczoraj w nocy wróciłaś z Jamesem?

Późno. Bardzo, bardzo późno.

Zakładam, że zatem miałaś zabawę.

Hmm. Zabawę.

Wiesz, jeśli nie przestaniesz tak piorunować Elisabeth, możesz wypalić dziurę w jej głowie – nie że się skarżę czy coś, droga wolna, ale tylko ostrzegam.

Nazywa ją Lizzie.

Kto?

James.

Wiem. Cały czas ją tak nazywał, kiedy ze sobą chodzili. Nie pamiętasz?

Nie.

Przeszkadza ci to?

Tak.

Naprawdę?

Właśnie to powiedziałam, co nie?

Wiem, po prostu nie mogę uwierzyć, że to przyznałaś.

Spadaj, Grace. Jestem wykończona.


Jeszcze Później, Zaklęcia

Spostrzegawcza Lily: Dzień 11

Suma Obserwacji: 71

Wciąż to robią.

Co z nimi jest? Nie widzą, że Flitwick próbuje nauczyć nas szczególnie trudnego zaklęcia? Nie mogą pisać swoich notatek i jego. Musi być jedno albo drugie. I szczerze, sądzę, że wszyscy wiemy, co jest ważniejsze.

W każdym razie, o czym oni w ogóle gadają? Jeśli o poprzedniej nocy, to nie sądzą, że też powinnam być zaangażowana? Przecież tam byłam. Uratowałam żałosny tyłek Elisabeth, pamiętacie? Mam poważnie przekręconą kostkę, by to udowodnić.

Głupie palanty.


Jeszcze Później, Eliksiry

Spostrzegawcza Lily: Dzień 11

Suma Obserwacji: 71

- Lily?

Jestem niewyspana. Może to fatamorgana.

Uch, nie. To naprawdę Emma.

- Hmm? – mamroczę, kładąc głowę na zimnym blacie mojego Eliksirowego biurka. Naprawdę nie byłam w humorze, by na mnie teraz krzyczano.

- Chcę z tobą porozmawiać – mówi Emma, jej głos bardzo zdecydowany. – Mogłabyś przynajmniej podnieść głowę?

Robię jak prosi, ale nie zamierzam tak naprawdę jej słuchać.

- Posłuchaj, Em – mówię, odcinając ją od jakiegokolwiek tematu, do którego miała zanurkować. – Naprawdę, naprawdę jestem zmęczona i w ogóle nie w nastroju na jakiekolwiek karcenie-Lily, które możesz mieć teraz w myśli, więc możemy proszę zrobić to trochę później?

Na początku wygląda na po prostu zszokowaną, potem lekko rozczarowaną. Musiała naprawdę niecierpliwić się do zrobienia swojego karcenia-Lily. Z szybkim potaknięciem odwróciła się i poszła do swojego miejsca obok Maca.


Jeszcze Później, Biblioteka

Spostrzegawcza Lily: Dzień 11

Suma Obserwacji: 73

Minęłam Elisabeth i Jamesa na korytarzu, gdy szłam do biblioteki i żadne z nich nawet nie fatygowało się z zauważeniem mojej obecności. W ogóle. I, ta, no i co, jeżeli byli w jakiejś głębokiej rozmowie? Zapomnieli, co zrobiłam ostatniej nocy? Moje współczucie kompletnie zniknęło z ich umysłów? James widocznie zapomniał o mojej wspaniałości, o której zapewniał zeszłej nocy. Albo po prostu myśli, że Elisabeth jest bardziej. Bardziej wspaniała, to mam na myśli. Albo, w każdym razie, Lizzie jest.

Czy nawet nie zasługuję na podziękowanie czy coś? Czy tak działa Matka Teresa? Dawanie wszystkiego i żadnego podziękowania? Może Matka Teresa może tak żyć, ale Lily Evans nie. Proszę tylko o przynajmniej zauważenie mojej obecności. Czy to takie trudne?

Nie, nie sądzę.


Wciąż Później, Biblioteka

Spostrzegawcza Lily: Dzień 11

Suma Obserwacji: 74

Zasnęłam, kiedy starałam się zrobić zadanie domowe z Eliksirów. Pewien zdegustowany trzecioroczny Krukon obudził mnie, upierając się, że nie może już skoncentrować się na swojej pracy, ponieważ – w nieudanej próbie obudzenia mnie – pani Pince głośno stąpała wzdłuż regałów, wydając głośne odgłosy stopami i praktycznie wrzucając hałaśliwie książki na półki.

Przeprosiłam chłopaka i powiedziałam mu, że mam stresujący dzień. On mi powiedział, że go to nie obchodzi; po prostu chce, bym wstała, żeby mógł w końcu skończyć swoje zadanie z Historii Magii, bez przymusu słuchania głośnego tupania pani Pince i jej przeklinania po francusku pod nosem. Zapytałam go, czy przynajmniej nauczył się jakiegoś nowego francuskiego przekleństwa. Powiedział, że tak, ale i tak nikt go nie zrozumie, jeśli będzie je wymawiał. Powiedziałam, że mi przykro, a potem zapytałam go o godzinę. Powiedział, że jest prawie godzina policyjna. Podziękowałam mu, a wtedy on odszedł.

Och, szlag by to. Tuż przed godziną policyjną. Teraz muszę pogonić moją zmęczoną ja całą drogę na Wieżę Gryffindoru bez wpadnięcia na nikogo, kto mógłby nie polubić faktu, że jestem na nogach.

Ugh.


Jeszcze Jeszcze Później, Gdzieś w Pobliżu Północnej Wieży

Spostrzegawcza Lily: Dzień 11

Suma Obserwacji: 74

Kiedy weszłam do dormitorium bardzo zmęczona, bardzo rozdrażniona i trochę podminowana (ponieważ, patrząc wstecz, właśnie zostałam głośno i dokładnie zjechana przez wątłego trzeciorocznego) i wiedziałam, że jedyna rzecz, która naprawdę mogła pomóc tej kiedyś-współczującej Lily Evans to długi, zaległy i dosyć zasłużony odpoczynek. Zatem właśnie to zaplanowałam – po prostu zaprzestanie przejmowania się głupimi rzeczami, takimi jak Elisabeth Saunders, James Potter i mały trzecioroczny Krukon, który miał czelność zjechać bardzo zmęczoną i bardzo zestresowaną Prefekt Naczelną – i jedynie to wszystko przespać.

Tak przynajmniej planowałam, dopóki nie wkroczyłam do dormitorium, by znaleźć Grace i Emmę siedzące na moim łóżku (tak, na tym samym, na którym zamierzałam „to przespać"), pochłonięte, jak się wydawało, raczej poważną rozmową. Właściwie, bliżej patrząc, widziałam, że oczy Emmy zdawały się dość czerwone, a jej twarz pokrywały plamy, a mina Grace była zauważalnie poważna – czerwona flaga zasygnalizowała, że coś było nie w porządku. Przeszłam kilka ostrożnych kroków, zanim zatrzymałam się, przyglądając im się bacznie. Nie byłam dokładnie pewna, czy byłam mile widziana przy tej rozmowie.

Chociaż, wiecie, tak jakby siedziały na moim łóżku i w ogóle.

- Mogę... em... wyjść, jeśli chcecie. – Wskazałam na drzwi, cofając się tych parę kroków, które wzięłam. Na moją propozycję oczy Emmeline się rozszerzyły, a Grace zaczęła potrząsać głową.

- Chodź usiądź, Lily – odezwała się Grace, poklepując puste miejsce pomiędzy nią i Emmą. Spojrzałam w stronę Emmeline po zgodę, domyślając się, że po tym jaka ostatnia była, ostatnią rzeczą jaką chciała, byłam ja w jej obecności, tym bardziej przeszkadzająca w jej rozmowie. Gdy Emma nie dała żadnej odpowiedzi na moje nieme pytanie, niepewnie podeszłam do mojego łóżka, siadając na poprzednio wyznaczonym miejscu.

- Czy wszystko... jest w porządku? – zapytałam powoli, mój wzrok przemykał nerwowo od Grace do Emmy. Co się działo? O co chodziło? Nie lubiłam faktu, że Grace nie była normalną uśmiechniętą sobą i nawet wolałabym gniewnie patrzącą Emmę niż tę zaczerwienioną nieznajomą z opuchniętymi oczami. Nie mogłam sobie nawet przypomnieć ostatniego razu, gdy widziałam opanowaną Emmę... płaczącą.

- Więc? – zadałam pytanie, mój głos stawał się odrobinę gorączkowy – możliwie z nerwów lub stresu albo może z mojego zmęczenia. – Czy ktoś mi powie, co się tutaj dzieje?

Grace spojrzała na Emmę. Emma na nią. Potem obydwie popatrzyły na mnie. Grace dała Emmie zachęcające potaknięcie i oczy Emmy stały się trochę dzikie. Po cichu miałam nadzieję, że nie zamierza mnie zaatakować tak jak droga Elisabeth Saunders.

Zamiast tego, ku mojemu zszokowaniu, Emma rzuciła się na mnie i wybuchła płaczem.

- Och, Lily! – zawołała, szlochając ciężko w moje ramię. Bełkotała trochę więcej, ale nie mogłam zrozumieć ani jednego słowa, które wypowiedziała poprzez łzy i schowanie jej twarzy w mojej koszulce. Niespodziewanie kompletnie zapomniałam o fakcie, że ignorowała mnie on cały dzień i – możliwie po raz pierwszy – zaczęłam bardzo, bardzo współczuć Jamesowi Potterowi. Czy to było takie same dla niego, kiedy zaatakowałam go w klasie Transmutacji moimi łzami? Czy był tak zażenowany, kiedy moje zdradzieckie usta wypaplały mu moją historię życia? A co z wczoraj, kiedy zaczęłam płakać? Czy wtedy też się tak czuł?

Och, ten biedny chłopak.

W pełni zasługiwał na wszystkie te krówki. I więcej. Na pewno powiem mamie by zrobiła mu więcej.

- Ciiii – mruknęłam łagodnie, pocierając plecy Emmy, gdy wciąż płakała w moją koszulkę. Miałam nadzieję, przez wzgląd na nią, że przynajmniej moja koszulka była wygodna do płakania, jak była dla mnie Jamesa. Przynajmniej tyle mogłam zrobić dla biednej dziewczyny.

- Przepraszam! – wyszlochała Emma, jej słowa w końcu trochę spójne. – Tak bardzo przepraszam, Lily! Byłam okropna! Zupełnie i niewybaczalnie okropna i ja...

Potem jej głos znowu zrobił się bełkotliwy.

- Wszystko w porządku – powiedziałam, wciąż pocierając jej plecy, kiedy jej łzy powoli zaczęły ustawać. Gdybym nie była tak wyczerpana – a wodospad łez Emmy nie wstrząsnąłby mną tak bardzo – te proste przeprosiny prawdopodobnie nie byłyby wystarczające dla niewspółczującej Lily Evans po piekle, które przeszłam z Emmeline przez ten tydzień. Jednakże, wiecie, ponieważ byłam wyczerpana, a ona płakała, przeprosiny będą musiały wystarczyć.

- Ale nie jest w porządku – upierała się Emma, w końcu podnosząc głowę z mojego ramienia. – Nie miałam żadnego powodu... to było po prostu takie głupie, a ja... ja...

Znowu rzuciła się na mnie i znowu zaczęła płakać.

Jak miło.

- Em – odezwałam się, mój ton był trochę zdesperowany. – Po prostu... przestań. Przestań się tym przejmować. Już po wszystkim, tak? Po prostu przestań...

- Ale nie byłoby po wszystkim! – gorączkowo odparła Emma, patrząc na mnie błagalnie. – Gdybyś ty i... nie zaczęlibyście...

I znowu zaczęła.

Spojrzałam bezradnie na Grace ponad trzęsącym się ramieniem Emmy. Dłoń Grace przyłączyła się do mojej, gdy pocierałyśmy kojąco plecy Emmy, próbując ją uspokoić.

- Głębokie wdechy – radziła jej miękko Grace, nadal pocierając jej plecy. – Nie robisz żadnego sensu, tak szlochając. Po prostu powiedz Lily dokładnie to, co mnie, dobra?

Po paru sekundach Emma ostatecznie podniosła głowę z mojego ramienia, jej oczy i policzki nadal były mokre, ale jej twarz zdeterminowana.

Zajęło jej dłuższą chwilę, by odzyskała całkowicie swoje opanowanie i zdolność do mówienia.

- Dobra – zaczęła z krótkim, nosowym śmiechem. – Przypuszczam, że chcesz wiedzieć dlaczego cały czas zachowywałam się jak palantka, prawda?

Eee, szczerze mówiąc, nie. Chcę tylko iść do łóżka.

- Tak sądzę – odparłam, wiercąc się nieswojo w miejscu. – Chyba, że nie jesteś na to gotowa czy coś, bo szczerze zrozumiem, gdybyś chciała to odłożyć do jutra...

Proszę, proszę, zgódź się. Proszę,pozwól mi iść do łóżka.

Emma pokręciła stanowczo głową.

- Nie – odrzekła. – Ja... ja już pozwoliłam temu zajść wystarczająco daleko. Nie będę kazała ci czekać dalej.

A niech to.

Podwójne cholernie pieprzone kurde.

Emma wzięła długi, głęboki wdech, jej oczy powoli zaczęły wysychać, a zaczerwienienie i plamy wróciły na jej skórę, ale jej twarz nie straciła zdecydowanej determinacji.

- Czy pamiętasz – zaczęła zachrypniętym głosem, mając trudności z wyduszeniem z siebie słów. – Czy pamiętasz... cóż...

O Merlinie. Przy tym tempie nie pójdę spać do jutrzejszego wieczora.

- Co pamiętam? – zachęciłam, starając się brzmieć na zainteresowaną, gdy stłumiłam ziewnięcie. Emma wzięła kolejny głęboki wdech.

- Czy pamiętasz – powtórzyła, przerywając nieznacznie, zanim kontynuowała – kiedy zostałaś po raz pierwszy prefektem?

Prefektem? Czyli trzy lata temu, kiedy „jedynie zostałam prefektem"?

O tak. Totalnie będę tutaj całą noc.

- Ja... taa – odpowiedziałam zdezorientowana. – Ale co to ma z tym wspólnego? To było trzy lata temu, Em.

- Wiem – odparła Emma. – Ale czy pamiętasz jak my – jak ja – zareagowałyśmy, gdy powiedziałaś Grace i mnie?

Nie wydawała się zdawać sobie sprawy z tego, że miała szczęście iż pamiętałam swoje własne imię, byłam tak zmęczona, tym bardziej miałam pamiętać coś dość błahego sprzed trzech lat?

- W tej chwili nie – odrzekłam szczerze, pocierając mocno oczy. Twarz Emmy się ściągnęła. Widocznie była rozczarowana, że nie pamiętałam.

- Otóż Grace była zachwycona – zaczęła wyjaśniać Emma, wskazując na cichą Grace obok niej. – A ja... ja powiedziałam, że to wspaniale i że bardzo jestem z tego zadowolona.

Skinęłam głową, jej opis niespecjalnie wywołał jakieś wspomnienia, ale wzięłam ją na słowo.

Kolejny głęboki wdech później Emma zwróciła się do mnie i powiedziała beznamiętnie:

- Skłamałam.

Och.

Skłamała.

Eee, dobra.

- Ja... nie wiem co na to powiedzieć – odparłam szczerze, lekko oszołomiona. Emma powoli ciągnęła dalej.

- Byłam na ciebie zła później tego dnia – powiedziała mi ze smutnym uśmiechem. – Myślałaś, że to dlatego, że znowu mi dokuczałaś z powodu mojej szmaragdowej chusty. – Wpatrywałam się w nią tępo. Emma westchnęła. – Tak nie było – dodała.

Kiedy Emma przestała mówić, próbowałam zrozumieć co starała się mi powiedzieć. Była zła. Trochę to pamiętam, bo Emma nigdy łatwo się nie wściekała, więc domyśliłam się, że naprawdę przesadziłam z moim dokuczaniem. Lecz najwyraźniej nie była zła przez ten powód.

Więc przez co?

- Nie rozumiem – odpowiedziałam cicho. – Co... więc czemu byłaś zła?

Emma zagryzła wargę i poczekała chwilę, zanim powiedziała mi dlaczego dokładnie się na mnie tak gniewała.

- Byłam zazdrosna, Lily – powiedziała bez ogródek. – Kompletnie zazdrosna.

Zamarłam oszołomiona, moje oczy rozszerzyły się, być może pierwszy raz dzisiejszego dnia. Sądząc, że źle ją usłyszałam poprosiłam by powtórzyła... i znowu to powiedziała. Zazdrosna. Zazdrosna. Ta myśl wydawała się tak niewyobrażalna, tak absolutnie szalona... że po prostu nie mogła być możliwa.

- A potem w tym roku – ciągnęła Emma, jej głos załamywał się, a jej oczy znowu zaczęły się szklić – wiedziałam że będziesz Prefekt Naczelną – wiedziałam to – ale potem, kiedy James został Prefektem Naczelnym, a on nigdy nie był prefektem... cóż, przypuszczam że po prostu zaczęłam mieć nadzieję... ale to było głupie! I wiedziałam, że to było głupie, bo na to zasługiwałaś! Ale nie mogłam przestać mieć nadziei. I potem, kiedy nam powiedziałaś...

- Ale zezłościłaś się na mnie po paru tygodniach semestru! – zaprotestowałam gorączkowo, wciąż starając się pojąć, że Emma – doskonała Emmeline Vance – była jakoś o mnie zazdrosna. – Powiedziałam ci, że zostałam Prefekt Naczelną na wakacjach. Czemu wtedy nie byłaś zła?

- Dochodzę do tego – zapewniła Emma, pocierając zwilżające się oczy. – Tak było jedynie do później w semestrze, kiedy rozmawiałam z Maciem...

W momencie, kiedy powiedziała „Maciem" moja osłona od razu się podniosła. Wiedziałam od pierwszej sekundy, w której poznałam tego głupiego starego cymbała, że coś było z nim nie tak. Zdawało się, że ma do mnie jakiś osobisty wstręt, a nawet nie spotkałam faceta przed tym rokiem. Czy to on postawił Emmę na drodze nienawiści Lily? Jakoś w to nie wątpiłam.

- ...zanim wszystko... się zepsuło, jak sądzę.

Patrzyłam podejrzliwie na Emmę, wcale nie lubiąc pomysłu, że to Mac sprowokował tę całą sytuację. Co się stało z przyjaciółmi przed facetami?

- O czym dokładnie ty i Mac rozmawialiście, że sprawiło to, że ty... że wszystko się zepsuło? – Zadałam powoli pytanie, nie całkiem pewna, czy byłam gotowa usłyszeć odpowiedź po Wielkim Wstrząsie Zazdrości sprzed chwili.

Emma wpatrywała się we mnie cicho przez kilka sekund, nim ostatecznie westchnęła i spojrzała na mnie znacząco.

- Czy ty... nie pamiętasz Maca z czasu, kiedy wcześniej byliście prefektami, prawda?

Pokręciłam głową.

- Nie sądzę, że kiedykolwiek nasze drogi się skrzyżowały – powiedziałam zgodnie z prawdą.

Emma posłała mi nieznaczny uśmiech, po czym łagodnie powiedziała:

- Skrzyżowały.

Spojrzałam na nią w osłupieniu.

- Eee, co?

- Wasze drogi się skrzyżowały – powtórzyła znowu Emma. – W istocie często się krzyżowały – lub wystarczająco często, by Mac zaczął się w tobie podkochiwać.

PODKOCHIWAĆ?

- Co? – wykrztusiłam. – To jest... Em, on mnie nienawidzi! Tego dnia, kiedy nas przedstawiłaś on praktycznie to krzyczał tymi spojrzeniami, które mi dawał! Jak... ja...

Brakowało mi słów. To nie mogło być prawdziwe. To wszystko było snem. Ta cała sprawa z trzecioroczniakiem-budzącym-mnie-w-bibliotece? Totalnie się nie zdarzyła. Wciąż śpię na moim stoliku w bibliotece. Uszczypnęłam się.

O Merlinie. Nie śniłam.

Ale nie miało to żadnego sensu. Nigdy nawet o nim nie słyszałam przed tym rokiem! I gdyby we mnie się podkochiwał, jak twierdziła Emma, czy przynajmniej nie próbowałby ze mną porozmawiać? Pomyśleć, że facet, który się we mnie podkochuje mógłby być trochę bardziej uprzejmy! I czemu, w imię wszystkiego co magiczne, ktoś mógłby się podkochiwać we mnie? Zwłaszcza wtedy! Nie byłam wtedy nawet trochę interesująca! Miałam charakterek, wiecznie siedziałam w książkach i byłam całkowitym nudziarzem! Nikt się ze mną nie umawiał (dobra, poza Jamesem, ale nie robił tego na poważnie). Nikt się we mnie nie podkochiwał. Po prostu to nie było możliwe. Emma musiała coś źle zrozumieć.

- Naprawdę – upierała się cicho. – Przez cały piąty rok. I kiedy powiedział mi po tym dniu, kiedy cię przedstawiłam... cóż, chyba to była wszystko, co mogła znieść moja zazdrosna strona. Po prostu... wybuchłam.

- Ale to nie była moja wina! – zapewniłam oburzona. – Nie prosiłam Maca, żeby się we mnie podkochiwał! Nie prosiłam się by zostać Prefekt Naczelną!

- Wiem to – odparła prosto Emma. – Wtedy też to wiedziałam.

- Więc CO robiłaś przez ten cały przeklęty czas? – zażądałam gniewnie, stres dnia, moje wyczerpanie i ta kompletnie niewiarygodna rozmowa w końcu doprowadziły mnie do skraju wytrzymałości. – Testowałaś mój charakter? Sprawdzałaś jak długo zajęło, zanim nareszcie zaczęłam płaszczyć się przed tobą, byś mi wybaczyła?

- Nie! – odparła prędko Emma, potrząsając głową jak oszalała. – To nie tak! Nawet nie pozwoliłabym temu pójść jeszcze dalej, gdybym nie zobaczyła cię, jak przechodziłaś obok, właśnie gdy Mac i ja skończyliśmy naszą rozmowę! A potem następnego dnia okazało się, że robisz dokładnie to, co on powiedział, że nie robisz...

- O czym ty gadasz? – krzyknęłam wściekle, przeszywając wzrokiem Emmę. – Nie słyszałam nic z waszej przeklętej rozmowy! I co masz na myśli, mówiąc „dokładnie to, co on powiedział, że nie robiłam"? Co dokładnie ty i Mac o mnie mówiliście, Emmeline?

- Powiedział tylko, że się nie zmieniłaś! – powiedziała mi Emma, jej głos był trochę spanikowany, gdy zobaczyła, że zaczynam się wściekać. – Powiedział tylko, że jesteś wciąż tą samą konserwatywną, trochę dziwną dziewczyną, w której podkochiwał się na piątym roku i dlatego już tego nie robi!

- A wiedział to z jednej rozmowy? – odparowałam, prychając. Emma pokręciła głową i znów zaczęła go bronić, ale przerwałam jej. – A co z tym „ja robiąca dokładnie to, co on powiedział"? – zapytałam. – Co dokładnie zrobiłam?

- Obudziłam się następnego ranka i oto byłaś ty z makijażem, rozpuszczonymi włosami, ze skróconą spódniczką – co miałam sobie myśleć, Lily? Myślałam, że starasz się mu dowieść, że się myli! Myślałam, że starasz się pokazać mu, że dalej może się w tobie kochać!

Otworzyłam szeroko usta, wpatrując się w Emmę niedowierzająco.

- Ty... ty co?

- Bo mogłabyś, Lily! – krzyknęła Emma, jej głos drżał jej własnym gniewem. – Sądziłam, że w procesie próbowania udowodnienia swojej racji, zabierzesz mi Maca! I udałoby ci się to, Lily – zwłaszcza wyglądając tak jak tamtego dnia – cała odstawiona jak jakaś zwykła zdzira gotowa wykorzystać szansę!

Gdy tylko słowa wyszły z jej ust, Emma zamilkła i od razu zakryła sobie usta. Również zamarłam, serce zatrzymało mi się w klatce piersiowej. Czy to... To znaczy, to był sens całego od-pruderyjnowania – udowodnić, że nie jestem konserwatywna i pruderyjna – ale nie z powodu Maca. Nie z powodu chłopaka mojej najlepszej przyjaciółki. Czy Emma – czy ktokolwiek – naprawdę tak okropnie o mnie myślał? Czy szczerze myślała, że jestem tak potworna, by ukraść jej chłopaka? Czy Emmeline myślała, że jestem taką przyjaciółką?

Chwilę później Emma zdjęła rękę z ust, łzy ciekły po jej policzkach.

- Ja... tak bardzo przepraszam, Lily – wykrztusiła. – Ja...

- Nie mogę ci uwierzyć! – warknęłam z wściekłością, nawet nie chcąc jej dalej słuchać. – Nie mogę... naprawdę myślałaś, że zrobię ci coś takiego, Emmeline? Naprawdę myślałaś, po siedmiu latach, że upadłam tak nisko by ukraść ci przeklętego chłopaka? Szczerze tak o mnie myślisz, Em? Jak o „zwykłej zdzirze"? Ja... ja...

Nie mogłam kontynuować, moje własne łzy mi to uniemożliwiały. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Emma – moja najlepsza przyjaciółka Emmeline – uważała mnie za jakąś okropną, głupią, egocentryczną zdzirę. I nie tylko za zwykłą, codzienną zdzirę, ale za taką, która faktycznie UKRADŁABY jej chłopaka, tylko dla sportu. Serce waliło mi w piersi, paliło mnie w żołądku i zaczęło mi być niedobrze. Czując, jakbym miała zwymiotować wszystko, co zjadłam, otarłam wściekle oczy, ale łzy nie chciały przestać płynąć.

- Proszę, Lily – błagała Emma. – Proszę. Byłam głupia. Wiedziałam, że jestem głupia. Nie chciałam żadnych z tych rzeczy. Wiem, że nigdy byś tego nie zrobiła – że to nigdy nie było twoim zamiarem. Zwłaszcza teraz...

- Co masz na myśli „zwłaszcza teraz"? – wychrypiałam, otwarcie ją piorunując. – Co czyni zeszły tydzień innym od tego? Byłam w tym tygodniu mniejszą, kradnącą-chłopaków dziwką?

- Nie! – zawołała Emma. – Miałam tylko na myśli, że z tobą i...

- Emma!

Głos Grace przeszył powietrze, przerywając wytłumaczenie Emmeline. Do tego czasu prawie zapomniałam, że cicha Grace tam była.

- Nie, Emma. – Grace patrzyła na nią, próbując jej coś przekazać bez mówienia tego bezpośrednio.

Raczej bez mówienia tego przede mną.

- Nie! – powiedziałam ostro, przenosząc gniewne spojrzenie na Grace. – Co się dzieje? O co chodziło, Emmeline? Niech ktoś mi lepiej powie! – Kiedy tylko na siebie patrzyły, zaczęłam histeryzować. – Powiedzcie mi! – krzyknęłam.

Minęło kilka sekund ciszy, zanim Grace westchnęła ciężko, kręcąc głową.

- My... wiemy, że nie chciałaś byśmy się dowiedzieli – powiedziała jedynie.

Wpatrywałam się w nią zdezorientowana.

- Nie chciałam, żebyście czego się dowiedzieli? – zapytałam, mój głos drżał tłumionym uczuciem. Pękała mi głowa, a żołądek się kurczył. Coś było nie tak i zamierzałam odkryć co. Jedyne pytanie było, czy wciąż chciałam to wiedzieć?

- Syriusz i ja rozmawialiśmy, i odkryliśmy to – ciągnęła cicho Grace, bez mówienia czym jest „to". – Na początku myślałam, że to tylko ja – że tylko sobie to wszystko wyobrażam – ale potem rozmawialiśmy z Remusem i Peterem, i McKinnon...

- Z kim?

- McKinnon – powtórzyła Grace. – Marlene McKinnon.

Na moje zdezorientowane spojrzenie Grace wywróciła oczami.

- Odważna mała szóstoroczna Gryfonka? Ścigająca drużyny Qudditcha? Jesz z nią śniadanie każdego ranka...

Wytrzeszczałam oczy.

- Mówisz o Marley?

Grace potaknęła. Rzuciłam jej zdezorientowane spojrzenie. Co, u licha, miała wspólnego z tym wszystkim Marley? I nie wiedziałam, że jest w drużynie Qudditcha! Zgoda, nawet nie znałam jej nazwiska – czy też jej całego imienia – ale jednak. Jaki ona miała z tym wszystkim związek?

- A potem rozmawialiśmy wczoraj z Emmą – kontynuowała Grace. – Wszystko zaczęło do siebie pasować, jak sądzę.

- Nie wiem o czym mówisz – szepnęłam, kręcąc głową z mętlikiem. Obserwowałam je ostrożnie – cóż, bardziej to było obserwowanie ich obserwujących mnie ostrożnie. Cokolwiek grupa zdawała się wywnioskować, było to coś co łatwo można było zauważyć.

- Wiemy – zaczęła Emma, zaciskając usta, nim kontynuowała – o tobie i Jamesie.

Mnie i... Jamesie?

Co?

- Co wiecie? – spytałam, możliwościom nie był końca. Co mogli wiedzieć? Wiedzieli o zakładzie? Wiedzieli o kłótni? Wiedzieli o tym, że chciałam być jego przyjaciółką? Wiedzieli, że ocaliłam dla niego tyłek Elisabeth zeszłej nocy? Wiedzieli, że uważał, iż jestem wspaniała – albo przynajmniej wystarczająco wspaniała by zasłużyć na pocałunek?

Jak się okazało nic tego nie wiedzieli.

O czym wiedzieli, najwyraźniej, było tym:

- Wiemy, że ty i James ze sobą chodzicie.

- CO?

- Wiemy, że ze sobą chodzicie – powtórzyła rzeczowo Grace, kiwając głową. – To wszystko nabrało tyle sensu, kiedy się domyśliliśmy. Tego dnia, kiedy zostawiłaś swój podręcznik w bibliotece i nie chciałaś go od niego zabrać – powiedziałaś, że coś się stało i że to skomplikowane i dlatego nie mogłaś – pocałował cię wtedy, prawda? Potem zaczęliście cały czas się do siebie uśmiechać i wymieniać się liścikami – Syriusz mówi, że nawet dałaś Jamesowi list miłosny któregoś dnia po Eliksirach! Wtedy Marley powiedziała nam jak obydwoje dokuczaliście sobie ciągle przy śniadaniu i jak James namówił cię do zjedzenia jajecznicy. Zeszła noc? To musiała być pierwsza randka, bo jedyny Merlin wie, że obchód nie trwa do drugiej godziny nad ranem – o której, według Remusa, James wrócił zeszłej nocy do dormitorium, co wyjaśnia dlaczego byliście tak zmęczeni przez cały dzień. I dzisiejszy poranek z tym całym piorunowaniem Elisabeth – byłej dziewczyny – kiedy wymieniali się liścikami – przerwała, czekając na coś. – Wiem, że jeszcze nie chcieliście nam powiedzieć, ale sądzę, że to nic, że teraz wiemy, co nie?

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Zaniemówiłam. Absolutnie cholernie zaniemówiłam.

O. Mój. Boże.

O mój Boże!

MYŚLELI ŻE CHODZĘ Z JAMESEM POTTEREM!!!

To BRZMIAŁO jakbym chodziła z Jamesem Potterem!!!

O MÓJ BOŻE!!!!

- Nie mogę w to uwierzyć! – krzyknęłam, nareszcie znajdując swój głos kilkanaście sekund później. – To jest... to jest... o przeklęty Merlinie!

- To nic, Lil – zapewniła Emma. – Nie jesteśmy źli, że nam nie powiedzieliście – cóż, tak naprawdę Syriusz jest trochę zły, ale przypuszczam, że mu przejdzie.

- Ta – zgodziła się Grace, potakując głową. – To znaczy, chcielibyśmy wiedzieć, oczywiście, ale jeśli ty i James chcieliście to na trochę dla siebie zatrzymać, rozumiemy to.

- Jak by nie patrzeć – dodała Emma. – Nie powiedziałam wam o Macu do niemal miesiąca po tym, jak zaczęliśmy ze sobą chodzić.

Byłam tak pochłonięta własnymi myślami, że zaledwie słyszałam rozmowę, która po tym nastąpiła. Nie mogłam w to uwierzyć. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia co na to wszystko powiedzieć. James Potter – JAMES POTTER – moim chłopakiem? Oszaleli? Zebrali całą kupę losowych zdarzeń, przekręcili je i zmienili je w coś rodem z powieści romansu. Tyle że wszystko źle zrozumieli. Wszystko tak kompletnie źle zrozumieli, że było to niemal śmiechu warte. W dniu, kiedy zostawiłam swój podręcznik w bibliotece oni sądzili, że mnie pocałował, kiedy tak naprawdę tylko uparcie twierdziłam, że dołączył do społeczności, która miała obsesję na punkcie nienawidzenia mojej osoby. Co do uśmiechania się i wymieniania liścikami – otóż to było z powodu rzekomego „listu miłosnego", który dałam mu po Eliksirach, a nie dlatego, że byliśmy skupieni na pisaniu do siebie słodkich bzdur podczas lekcji. A śniadanie? Czy Marley oślepła? Zagroził, że wepchnie mi jajecznicę do gardła! Co miałam zrobić – pozwolić mu? Co do naszej „pierwszej randki" – nie wiem co James robił do drugiej nad ranem, ale ja byłam schowana w swoim łóżku najpóźniej o pierwszej. Co do piorunowania byłej dziewczyny... cóż, byłam zmęczona, a to jest Elisabeth Saunders. Zawsze ją piorunuję wzrokiem. Niby od kiedy potrzebuję przywileju? Ale wiecie, co jest najgorsze?

Nawet nie wiedziałam, jak odpowiednio się przed nimi obronić.

Prawdę mówiąc, próbowanie wyjaśnić co naprawdę się wydarzyło zajęłoby zbyt dużo czasu i prawdopodobnie brzmiałoby dla nich tak niedorzecznie, że myślałyby, iż to wszystko zmyślam. Ponieważ naprawdę to brzmiało jakbym z nim chodziła. Ponadto, wiecie co jeszcze? Moja okropna zła karma znowu przyszła ugryźć mnie w tyłek, bo jak się okazuje nie mogłam nawet użyć powszechnej wymówki, której używa każda dziewczyna, kiedy jest oskarżona o chodzenie lub obcałowywanie się z kimś, z kim tego nie robi.

Wymówki „jesteśmy tylko przyjaciółmi".

Ponieważ ja i James nie jesteśmy.

Przyjaciółmi. Przynajmniej nie oficjalnie.

Więc szczerze, co miałam wtedy zrobić? Nie mogłam wyjaśnić, nie mogłam skłamać, nie mogłam nawet użyć cholernie pieprzonej powszechnej wymówki. Co miała zrobić dziewczyna na moim miejscu oprócz siedzenia i płakania (co, tak na marginesie, właśnie robiłam)?

Siedziałam tam, płacząc, myśląc i trwając w ciszy, nie licząc kilku miękkich szlochów, które mi się wymknęły, ignorując cokolwiek o czym wtedy gadały Grace i Emma, kiedy nagle coś mnie powstrzymało. Powstrzymało mnie to, zmroziło i dało do myślenia... ale już nie o bronieniu siebie. Zamiast tego myślałam o czymś, co wcześniej powiedziała Emmeline. Coś, co wtedy nie miało sensu, ale teraz... och, teraz miało.

Ale nie byłoby po wszystkim! Gdybyś ty i... nie zaczęlibyście..."

Wciąż zmrożona popatrzyłam zszokowana na Emmę.

- Kochany Merlinie – wymamrotałam, otwierając szeroko oczy. Emma spojrzała na mnie, jej twarz była zdezorientowana.

- Co? – zapytała, jej głos był zaniepokojony. – O co chodzi, Lily?

Patrzyłam na nią szeroko rozwartymi oczami, nim niespodziewanie jakaś dzika siła przeszła przeze mnie i stwierdziłam, że mrużę oczy, a mój temperament znowu się nasila.

- Kochany Merlinie! – powtórzyłam, tym razem ze wściekłością. Wstałam z łóżka, przeszywając gniewnie wzrokiem Emmę. – Ty... ty nawet byś tego nie zrobiła! – krzyknęłam histerycznie. – Gdybyście nie sądzili, że chodzę z Jamesem, myślałabyś, że próbowałam zabrać ci Maca na zawsze, prawda?

Oczy Emmy natychmiast się powiększyły. Nie miała czasu skłamać. Prawda wyzierała na mnie poprzez jej udręczone wyrzutami sumienia oczy.

- Nie mogę... - wydusiłam, potrząsając głową w niedowierzaniu.

- To nie tak, Lily! – zaprotestowała Emma, choć obydwoje wiedziałyśmy, że tak było. – Ja... proszę, Lily! Teraz jest po wszystkim. Czy to w ogóle ma jeszcze znaczenie?

- Oczywiście, że ma! – odparowałam, sztyletując ją spojrzeniem. – Gdybyście nie sądzili, że z nim chodzę, dalej byś uważała, że jestem jakąś kradnącą-chłopaków, głupią, egocentryczną dziwką przez resztę naszego życia!

- Ale ja nie...

- Chwileczkę! – wtrąciła Grace oszołomionym głosem. – Sądzili? – Słowo zawisło w powietrzu. – Gdybyśmy nie sądzili, że chodzisz z Jamesem? A... a nie?

Moje spojrzenie pomknęło do niej, ale moja furia była w tym momencie nie do ugaszenia. Podejmując szybką decyzję, bez tak naprawdę jej przemyślenia, podeszłam szybko do drzwi dormitorium, tylko raz się odwracając by lodowato dodać:

- Dlaczego nie zapytacie o to mojego chłopaka?

Po czym otworzyłam drzwi na oścież i wyleciałam z pokoju, więcej się nie odwracając.

I tak właśnie skończyłam tutaj, tkwiąca w jakiejś zimnej, wąskiej klatce schodowej gdzieś blisko Północnej Wieży, po przebiegnięciu po omacku przez zamek Hogwartu, po godzinie policyjnej, histerycznie płacząc i nie przejmując się absolutnie niczym. Nie obchodzi mnie nawet, czy ktoś mnie przyłapie. Szczerze mówiąc mogę iść trochę później poszukać Filcha, jeśli będę gotowa. Ale teraz jestem po prostu... rozgniewana.

I rozgoryczona.

I przemarznięta.

I tak niewiarygodnie zraniona, że fizycznie mi niedobrze.

Nawet nie fatygowałaby się z tą całą rozmową, gdyby nie myślała, że chodzę z Jamesem. Cały czas byłaby na mnie zła – a przede wszystkim nie miała nawet do tego powodu.

I nie mogę uwierzyć, że sądziła, że zrobiłabym coś takiego. Ukradła jej Maca. Nawet jeśli naprawdę starałam się coś udowodnić, nigdy nie zrobiłabym czegoś tak podłego. Nie jestem głupia. Wiem, że to nie sposób na załatwianie takich rzeczy. Nie mogę uwierzyć, że uważa mnie za jakąś głupią dziwkę, która próbuje ukraść chłopaków jej najlepszych przyjaciółek. Nie mogę uwierzyć...

Jasna cholera.

Kroki.

Myślę, że ktoś idzie...




*Charity Rivers – Rzeka Dobroczynności 

Continue Reading

You'll Also Like

22.3K 1.5K 38
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...
63.8K 2.7K 58
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
54.6K 5.9K 51
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...
18K 1.4K 23
"(...)Czuję dłoń na ramieniu, więc się obracam. Joost wrócił z białym tulipanem w ręku. Patrzę na niego zdziwiona. - Dla mnie? - dopytuję. - Możesz...